Wierzyliśmy w sukces strajku [ROZMOWA]
Rozmawiamy z Piotrem Kociołkiem, jednym z liderów słynnego strajku studentów na Politechnice Łódzkiej w 1981 roku.
Był Pan jednym z liderów strajku studenckiego, który miał miejsce 36 lat temu w Łodzi . Jak dziś wspomina Pan tamten czas?
Jako czas odległy, w różnych wymiarach nieaktualny. Nie rodzący też dzisiaj szczególnych konsekwencji. Jednocześnie był to dla mnie bardzo ważny czas, który miał wpływ na to jak funkcjonowałem w latach późniejszych. To czas, kiedy działy się rzeczy ważne. Doszła do głosu wrażliwość społeczna. To czas szczególnego przebudzenia. Powiem górnolotnie, że czas walki o dobro wspólne. Ale tak to wtedy przeżywaliśmy. Był to moment patriotyzmu przez duże P.
Jaką rolę pełnił Pan podczas tego strajku?
Byłem szefem strajku na PŁ. Jednocześnie z ramienia tej uczelni zostałem członkiem Międzyuczelnianego Komitetu Porozumiewawczego. Byliśmy negocjatorami strony studenckiej w rozmowach ze stroną ministerialną. Jednocześnie byłem jednym z przywódców NZS na PŁ i w Łodzi.
Co sprawiła, że do strajku studentów doszło właśnie w Łodzi?
Być może dlatego, że ferment związany z powstaniem niezależnej organizacji studenckiej zaczął się właśnie u nas. Może to trochę zasługa istniejącego tu konglomeratu studenckiego, włączając w to zbuntowaną z natury rzeczy Szkołę Filmową. Znaczenie miał fakt, że było u nas wiele ośrodków akademickich. Ośrodkiem krystalizacji były wysiłki związane z powołaniem Niezależnego Związku Studentów. Był więc społeczny grunt do tego, że jeśli miało się zacząć coś poważnego, to właśnie u nas. Studenci, zwłaszcza Uniwersytetu Łódzkiego, byli rozbudzeni politycznie. Wiele dyskutowano, nawiązywano do tradycji piłsudczykowskich czy endeckich. W Łodzi działały KOR, ROPCiO. Może to zadecydowało?
Wierzyliście, że strajk zakończy się sukcesem?
Tak! Strajk zaczynaliśmy z nadzieją, z optymizmem. Nie sądzę, by ktokolwiek decydował się na straceńcze, samobójcze przedsięwzięcie. To, jak rozwijała się wtedy sytuacja w Polsce sprawiało, że nie zakładaliśmy czarnych scenariuszy. Zapamiętajmy, że działała „Solidarność”. Mieliśmy więc przykład tworzenia niezależnych organizacji społecznych. Studenci zostali u nas w tyle. To stało się dodatkowym stymulatorem. W wielu krajach właśnie studenci byli forpocztą różnych fermentów społecznych. W Polsce zrobili to robotnicy wsparci przez inteligencję. Myśmy zostali z tyłu. Przykład „Solidarności” pokazywał, że może się to zakończyć sukcesem. Poza tym nie wiąże się z takim ryzykiem, jakie miało miejsce przy poprzednich zrywach - jak w 1956, 1970 roku. Nie musi się to krwawo skończyć. Tak więc wierzyliśmy w sukces. Jednak zgłosiliśmy takie postulaty, że każdy zadawał sobie pytanie, czy jesteśmy w stanie je wynegocjować, czy naprawdę można je spełnić. Zwłaszcza, że niektóre były bardziej postulatami niż punktami do negocjacji. Jak choćby te dotyczące więźniów politycznych czy wolności słowa. Często pan minister odpowiadał nam, że przecież w Polsce jest wolność słowa. Mimo to uważam, że wierzyliśmy w sukces.
Były podczas strajku trudne momenty?
W przypadku PŁ taki trudny moment był jeszcze przed rozpoczęciem strajku. Wtedy chyba jako jedyna uczelnia przeprowadziliśmy wśród studentów referendum. Potwierdzili w nim wolę strajku. Natomiast krótko przed nim pojawiły się obawy czy dostaniemy wsparcie od innych uczelni, „Solidarności”. Ale prawdziwe kryzysy przyszły podczas końcowej fazy strajków. Wtedy wiele postulatów zostało załatwionych pozytywnie. Jednak strona rządowa nie chciała się zgodzić na rejestrację Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Zaczęła przeciągać negocjacje, liczyła na zmęczenie materiału. W sprawę zaangażował się premier Mieczysław Rakowski. Do tego doszły ambicje działaczy ogólnopolskich. Istniała struktura, która nazywała się Ogólnopolski Komitet Założycielski NZS. Jego członkowie chcieli mieć udział w sukcesie tego strajku. Pojawiły się pomysły, czy nie przenieść to na forum ogólnopolskie, czy kwestii rejestracji NZS nie przerzucić na dalsze negocjacje. My studenci z Łodzi broniliśmy swojej racji. Zakończenie strajku bez rejestracji NZS zostałoby może uznane nie jako porażka, ale pozostawi duży niedosyt. Jednak wytrwaliśmy.
Cel udało się osiągnąć?
NZS został zarejestrowany. Zaakceptowano też inne postulaty, jak choćby rezygnację z obowiązkowej nauki języka rosyjskiego, ekonomii politycznej. Zwiększono udział studentów w zarządzaniu uczelnią. Pamiętam, że strajk studentów PŁ zakończyliśmy na ogromnym dziedzińcu przed Wydziałem Budownictwa, bardzo uroczyście. Pozostaje pytanie, co z tego zostało. Okazało się, że niełatwo skonsumować wyniki sukcesu, chociażby w postaci stałego, systematycznego udziału studentów w pracach uczelni. Potem przyszedł stan wojenny, część zdobyczy strajku cofnięto.