Wielkie strzelanie Szyszki. Mają paść tysiące dzików
Na wschód od Wisły ma żyć tylko jeden dzik na tysiąc hektarów. Myśliwi mają wkroczyć też do parków narodowych. To sposób ministra na walkę z ASF. Rolnicy czekali na tę decyzję od dawna, ekolodzy protestują, a sami myśliwi raczej niechętnie posłuchają ministra. - Wielki łowczy Szyszko nie ma systemowego rozwiązania, bo kanonada w lasach w niczym nie pomoże - mówią.
Afrykański Pomór Świń to niegroźny dla ludzi wirus, ale zabójczy dla trzody chlewnej. Do zamkniętych w chlewniach świń dostaje się poprzez kontakt świń z chorymi osobnikami lub z zakażonymi odpadkami żywnościowymi. Kiedy - tak jak teraz na obszarze objętym ASF świnie pozamykane są w chlewniach i nie można ich przewozić - wirus i tak je atakuje.
- Jeśli w gospodarstwie nie ma zachowanych elementów bioasekuracji, jeśli nie ma wyłożonych mat nasączonych środkiem dezynfekującym, to wirus nie ma żadnego problemu z przedostaniem się do chlewni - wyjaśnia Radomir Bańko, powiatowy lekarz weterynarii w Białej Podlaskiej. To właśnie w tej okolicy i na Podlasiu szaleje ASF.
Wirusa do chlewni może wnieść rolnik na butach, w których chodził po polu lub lesie. Wystarczy, że wdepnie w resztki padłego, chorego dzika lub jego odchody. Tym bardziej że wirus w truchle dzika może przetrwać jeszcze trzy lata i to bez względu na niskie (zimowe) lub wysokie (letnie) temperatury.
- Takie szczątki do gospodarstwa może przynieść też pies. Jeśli rolnik kupuje świnie niewiadomego pochodzenia, to również może wprowadzić do stada zarażone zwierzę - dodaje Bańko.
Wirusa wykryto w Polsce jeszcze w 2014 roku, ale sytuacja nie była dramatyczna. Jednak w zeszłym roku ognisk zaczęło przybywać. ASF jest na Podlasiu i Lubelszczyźnie. Tylko w tym roku wykryto 60 nowych ognisk choroby.
Za każdym razem przy wykryciu choroby całe stado świń jest utylizowane, czyli wybijane.
Łzy rolnika
Rolnicy, samorządowy i politycy o walce z ASF mówią od dawna i od dawna rzucają kolejne pomysły na walkę z wirusem. Wojsko regularnie przeczesuje lasy w poszukiwaniu padłych zwierząt.
Marszałek województwa lubelskiego zorganizował wręcz konkurs, w którym nagrodą za znalezienie martwego dzika jest 200 złotych. Były też pomysły postawienia płotu na wschodniej granicy, bo chore dziki przychodzą do nas z Białorusi (choć tam oficjalnie ASF nie ma). Postulowano też, aby to żołnierze albo Wojska Obrony Terytorialnej ćwiczyli umiejętności strzeleckie na zwierzętach.
Wśród tych pomysłów zawsze jednak powtarzał się apel o zabicie dzików przez myśliwych. Niektórzy dodawali - wszystkich dzików.
Z jednej strony trudno nie dziwić się takiemu podejściu, bo problem ASF nie jest tylko problemem wsi, a ma znaczenie gospodarcze.
Marszałek województwa lubelskiego Sławomir Sosnowski ostrzegał: - Jeśli wirus przekroczy granicę Wisły, to rozprzestrzeni się na całą Polskę. Wówczas będzie za późno na walkę, a efekt wirusa odczują konsumenci w sklepach - tłumaczył, bo mało wieprzowiny nadającej się do sprzedaży sprawi, że szynka mogłaby się stać rarytasem dla bogatych.
Jak na razie ten scenariusz się nie sprawdził i co więcej - mimo ASF - eksport polskiej wieprzowiny rośnie. Według niedawnego raportu Banku Zachodniego WBK, w pierwszym kwartale tego roku z Polski wyeksportowano 125 tys. ton wieprzowiny, czyli o 20 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2016 roku. Co więcej, wzrost cen surowca spowodował, że wartość sprzedaży zagranicznej wzrosła aż o 43 procent.
Temat strzelania jest jednak aktualny także przez to, że rolnicy mówiąc o swoich stratach, wybitych stadach świń, mają łzy w oczach. Tak jak na jednej z sesji sejmiku województwa, kiedy jeden z gospodarzy apelował do polityków, aby w końcu podjęli skuteczne działania.
Co prawda rolnik, hodowca trzody, może zlikwidować tę produkcję i przerzucić się na coś innego, bezpieczniejszego. Ale rolnicy mówią, że to nie takie proste. Pozaciągali kredyty na budowę nowoczesnych chlewni, nie mają pieniędzy na ich spłatę, a tym bardziej na rozkręcenie nowej produkcji.
Leśna kanonada
To właśnie ASF zdecydował o tym, że minister środowiska Jan Szyszko zdecydował o wielkim odstrzale dzików.
Zgodził się na to, żeby do końca roku myśliwi mogli odstrzelić w całym kraju 7382 sztuki spośród ok. 140 tysięcy zwierząt w Polsce. Na celownik mają być brane także lochy w ciąży.
Właściwie stało się to, czego oczekiwał m.in. marszałek województwa, ale w niedawnej rozmowie z Kurierem Sławomir Sosnowski oceniał, że działania Szyszki są spóźnione: - Pan minister wykazał się refleksem szachisty korespondencyjnego - mówił.
Co więcej, na mocy decyzji Szyszki myśliwi mogą strzelać też w parkach narodowych, gdzie odstrzał był w pełni kontrolowany i prowadzony na mniejszą skalę. W parkach na wschód od Wisły ma żyć jeden dzik na tysiąc hektarów, a na zachód 5 sztuk na 1 tys. ha. Najwięcej, bo aż 1,5 tys., dzików ma paść w Drawieńskim Parku Narodowym.
Strzelanina nie ominie Poleskiego Parku Narodowego. Tam początkowo zamierzano odstrzelić „tylko” 140 dzików, ale ostatecznie podniesiono tę liczbę do ponad 180 sztuk. Czyli w parku ma zostać zaledwie 10 dzików.
W Roztoczańskim Parku Narodowym ma być ich tylko 11 po tym, jak myśliwi uporają się z ponad 350 zwierzętami.
Ekoracje przeciwników
To zwłaszcza strzelanie w parkach narodowych sprawia, że przeciwko kanonadzie Szyszki protestują ekolodzy i organizacje działające na rzecz ochrony środowiska naturalnego.
Stawiają uzasadnione pytania, czemu odstrzał zarządzony jest na terenie całej Polski, skoro ASF jest tylko na Podlasiu i Lubelszczyźnie?
Zwracają też uwagę na to, że wybicie tysięcy dzików na długi czas wpłynie negatywnie na ekosystem.
- Dziki poprzez buchtowanie (rycie ziemi - dop. red.) przyspieszają rozkład materii w lesie. Buchtowiska są też miejscami, gdzie z sukcesem, ze względu na nagą glebę i brak konkurencji roślinności zielnej, odnawiają się naturalnie drzewa i krzewy. Dziki zjadają duże ilości owadów, które leśnicy postrzegają jako szkodliwe. Mogą być istotnym czynnikiem ograniczającym gradacje owadów. Spełniają rolę sanitarną, ze względu na odżywianie się padliną. Martwe dziki, tak jak i inne padłe duże ssaki, stanowią ważne źródło pokarmu dla naprawdę wielu gatunków, które często dzięki padlinie w ogóle przeżywają zimę - podkreślał w rozmowie z portalem Niech Żyją! dr hab Rafał Kowalczyk, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży.
Trzeba też powiedzieć, że nie ma żadnej pewności, że odstrzał dzików zatrzyma ASF. Radomir Bańko, powiatowy lekarz weterynarii w Białej Podlaskiej, przyznaje, że w porównaniu rok do roku myśliwi zabijają więcej zwierząt. - Nawet pięć razy więcej - precyzuje, a mimo to co jakiś czas pojawiają się nowe ogniska ASF.
I jeszcze jedno, parki narodowe same kontrolują populację dzików i co roku są one tam odstrzeliwane i zwiększenie tego procederu jest niepotrzebne.
- Parki narodowe są naszym narodowym skarbem i powinny być bezpiecznym schronieniem takich gatunków jak dzik. Odstrzał dzików nie może być zadaniem ochronnym i nie ma żadnego związku z realizacją misji, dla której został powołany park narodowy - podkreśla Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, która zbiera podpisy pod petycją, aby minister Szyszko wycofał się z zarządzonego odstrzału.
Tako rzecze Wielki Łowczy
Z planem Szyszki jest jednak problem i paradoksalnie stanowią go sami myśliwi. Bez ograniczeń (ze względu na ASF) można już było w zeszłym i tym roku strzelać do dzików, a jednak myśliwi się do tego nie palili.
- Jedni strzelali, a jedni nie - przyznaje Bańko. - Różnie interpretowali prawo. W mojej ocenie był nakaz strzelania, mieli obowiązek strzelać, ale niektórzy, powołując się na własne przepisy łowieckie, nie chcieli tego robić - przyznaje.
I to jest właśnie problem, bo myśliwi, którym podczas szkoleń wpajane są zasady, że np. nie strzela się do ciężarnych samic, nie chcą strzelać do loch.
- Może młodsze pokolenie kolegów się na to zdecyduje, ale ci w średnim wieku i starsi nie będą strzelać. Przez dekady trzymali się zasad, szanowali przepisy i tradycję, a teraz mają strzelać - mówi pan Mateusz, jeden z lubelskich myśliwych, który nie ma zamiaru brać lochy na cel. - Wielki Łowczy Szyszko zaproponował najprostsze rozwiązanie. Ognisk ASF nadal będzie przybywać, a wtedy Szyszko i minister rolnictwa powiedzą, że zrobili wszystko, co mogli, a problemem są myśliwi - pomstuje i zaznacza, że potrzebny jest kompleksowy system rozwiązania problemu ASF, bo wirus nadal będzie obecny, a za jakiś czas populacja dzika się zwiększy i znów będzie problem.
- Dzik ma duży potencjał rozrodczy, trochę ich jednak zostało. Być może zajmie to kilka czy kilkanaście lat - mówił dr Kowalczyk.
- Mam nadzieję, że teraz, po najnowszym rozporządzeniu, myśliwi będą strzelać do dzików - dodaje Bańko.
Myśliwy Mateusz mówi wprost: - Trudno zrozumieć Szyszkę, dlaczego w dobie takiej nagonki na myśliwych, kiedy często są przedstawiani jako mordercy zwierząt, minister chce utrwalić ten wizerunek?
To nie świńska sprawka
Lubelski Urząd Wojewódzki zajmuje się ASF od momentu wystąpienia pierwszego ogniska. W połowie sierpnia odbyło się tam kolejne spotkanie w tej sprawie.
- Gwarantem efektywnego funkcjonowania systemu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się choroby jest prowadzenie szeroko zakrojonych działań z uwzględnieniem takich form, jak szkolenia, konferencje czy narady. Dobrą praktyką profilaktyczną jest organizowanie cyklicznych spotkań roboczych z udziałem: powiatowych lekarzy weterynarii, granicznych lekarzy weterynarii, przedstawicieli samorządów gminnych, zarządców dróg, największych hodowców trzody chlewnej na danym terenie, Polskiego Związku Łowieckiego i innych instytucji, na których omawiana jest sytuacja epizootyczna na administrowanym terenie. Konieczne jest prowadzenie kampanii informacyjnej wśród rolników poprzez kolportaż ulotek informujących o zagrożeniu oraz zasadach przeprowadzania poprawnej bioasekuracji w gospodarstwach - informował wówczas urząd.
Sami rolnicy mówią raczej o pomocy finansowej niż o tym, że oczekują ulotek. Na sesji sejmiku województwa jeden z hodowców postawił sprawę jasno - na położenie mat, codzienne ich nasączenie płynem dezynfekcyjnym (nie wiadomo przez ile jeszcze lat) czy profesjonalne ogrodzenie gospodarstwa stać tylko najzamożniejszych rolników, mających największe stada. Tych biedniejszych, posiadających kilka świń, nie stać na takie wydatki. Dlatego rolnicy oczekiwaliby raczej finansowej pomocy ze strony państwa, żeby spełnić wyśrubowane normy bioasekuracji.
Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach w maju przygotował raport o ASF i przewiduje, że wirus będzie się rozprzestrzeniał.
Będzie się to działo m.in. ze względu na to, że rolnicy nie będą stosować bioasekuracji, policja i prokuratura nie będą ścigały za nielegalny handel świniami, w polskich gospodarstwach będą pracować Ukraińcy i Białorusini, którzy mogą przywieźć wirusa ze swoich krajów...
- Jeśli dojdzie do wyraźnego rozprzestrzeniania się ASF, to odpowiedzialni za to będą ludzie - napisano w podsumowaniu raportu.