Wielkie pasje niezwykle szczęśliwego strażaka
Rozmowa z st. bryg. Pawłem Frątczakiem, rzecznikiem i doradcą Komendanta Głównego PSP, który kilka dni temu przeszedł w stan spoczynku.
Rozstaje się Pan po prawie 37 latach z czynną służbą, czy to boli?
- Nie! Byłem, jestem i sądzę, że pozostanę bardzo szczęśliwym człowiekiem. Po pierwsze dlatego, że wykonywałem zawód dziecięcych marzeń. Zawsze chciałem zostać strażakiem. Mieszkałem w małej miejscowości Krośniewice w województwie łódzkim. Kilkaset metrów dalej była remiza straży pożarnej. Zawsze po burzy pojawiała się w okolicy łuna. Dawniej domy były kryte strzechą więc w wyniku wyładowań atmosferycznych zapalały się. Słyszałem wycie syren, widziałem jak wyjeżdżał strażacki samochód.
Zawód stał się pasją?
Tak! Straż pożarna jest moją pasją. Nawet jeśli jadę gdzieś daleko po to, by wypocząć, to odwiedzam tamtejszych strażaków. Byłem na przykład w Hongkongu, Singapurze, Szanghaju, na Islandii, na Wyspach Azorskich. Idealnie się składało; wykonywałem wymarzony zawód i jeszcze mi za to płacono.
Pierwsza praca?
Podjąłem służbę 1 sierpnia 1983 roku. W Bydgoszczy przepracowałem 16 lat, potem pracowałem w Toruniu a przez ostatnich 12 i pół roku, czyli 150 miesięcy byłem rzecznikiem i doradcą. Rzecznikiem aż czterech komendantów głównych straży.
Obowiązywały jakieś ograniczenia?
Nie. Tym co dawało mi szczęście było to, że mogłem mówić na co dzień o służbie, o misji strażaków, którzy przecież pomagają innym. Nie miałem ograniczeń i z biegiem lat stałem się twarzą straży pożarnej. Tak jak to dzisiaj określają dziennikarze. Wysoka ocena mojej pracy była, jest i pozostanie dla mnie , wielkim zobowiązaniem.
Bycie strażakiem skończyło się?
- Oczywiście, że nie! Zamierzam poświęcić się pasjom!
Mam dwie miłości; straż pożarną i media. Ja dziennikarzy kochałem i kocham. To co spotkało mnie ze strony mediów, kiedy dotarła do nich informacja, że odchodzę na emeryturę, dało mi powera! Poczułem się jak 35-latek, który biega boso o wschodzie słońca, po łące pełnej kwiatów i czuje bryzę oceanu. Nie spodziewałem się aż takich laurek! Nigdy nie przypuszczałem, że mnie tak wysoko ocenicie... Napisano nawet, że właśnie kończy się pewna epoka w straży, bo odchodzi rzecznik…
Skąd taka miłość do mediów?
To z wami się wychowywałem tu w Bydgoszczy. Dzięki wam przeszedłem znakomitą szkołę życia. Wspólnie tworzyliśmy różne rzeczy, które pozwoliły mi łatwiej odnosić sukcesy w województwie kujawsko-pomorskim. A w Warszawie? Nadbrygadier Marek Kubiak ściągnął mnie tam dlatego, bo szukano osoby, która miała poprawić wizerunek straży i, która ma dobre relacje z dziennikarzami. Wybrał mnie, a ja się zgodziłem. Gdybym tego nie zrobił, dzisiaj miałbym do siebie żal.
Nigdy Pana żaden dziennikarz nie zaskoczył, nie zdenerwował?
- Media, od pewnego czasu reagują również na to, co dzieje się na świecie. Przykładem pożar Katedry Notre-Dame w Paryżu. Natychmiast zapraszano mnie w charakterze eksperta, który ma odpowiedzieć na pytanie; - „Co by było gdyby?”. A ja nie mogłem przecież oceniać pracy paryskiej brygady pożarniczej, mogłem tylko wyjaśnić jak u nas są chronione obiekty sakralne, jak wyglądała obrona katedry.
Innym razem, byłem w Nicei. Niedziela, godzina 6 rano, telefon, odbieram słyszę „zaraz wchodzimy na antenę”! Pytam, ale co się stało? Słyszę, „Jak to pan nie wie!? Spadł śmigłowiec na dach restauracji!” Pytam zdezorientowany, ale gdzie? Dziennikarka odpowiada: „w Glasgow!”...
Czego brakuje współczesnym mediom?
Odpowiedzialności za wypowiadane słowo. Słowo jest jak ostrze miecza. Za słowo, które wypowiada się w przestrzeni publicznej można pójść do więzienia.
St. brygadier w stanie spoczynku zamierza...
Na razie jestem podekscytowany, przeżywam ekstazę! W dalszym ciągu czuję się strażakiem, do końca życia nim zostanę. Spełniać się zamierzam na różnych obszarach. Najpierw jednak będę musiał się nauczyć celebrowania codziennego życia poza strażą.
Wraca Pan na stałe w Bydgoszczy?
Tak! Chociaż, czuję się wolnym człowiekiem i, chociaż marzę o wielu podróżach…
Pierwszy wyjazd jaki Pan planuje, to podróż do...
- Może do Ameryki Łacińskiej i Ameryki Południowej, na przykład do Chile. Chciałbym wrócić do Azji, myślę o Tajwanie i Birmie, obecnej Mjanmie…
Uwielbiam megakonstrukcje i chcę przejechać przez największy na świecie most. Rzadko o tym mówię, ale bardzo kocham wszystko to, co jest „naj”. Byłem na kilku najwyższych budynkach w Dubaju i Szanghaju. Zobaczyłem najwspanialsze metra, mosty. Lubię też pisać.
I ma Pan najwspanialszą w Polsce kolekcję modeli samochodów strażackich.
- Tak, jest ich około 3.800. Pierwszy samochodzik londyńskiej straży pożarnej dostałem od rodziców w 1967 roku. Nie został popsuty, jest w idealnym stanie. Miałem wówczas 7 lat. Ten model ma podwójną wartość, ponieważ został kupiony (a trudno było w tamtych czasach go zdobyć) w Centralnym Domu Dziecka, późniejszym Smyku, w Warszawie. Kilkanaście miesięcy po zakupie tego samochodziku sklep spłonął.
Na poważnie, pasja zbierania pojawiła się u mnie w drugiej klasie szkoły średniej.
Jest coś, co się Panu w życiu nie udało?
Nie udało mi się, nawet dziś mi się to nie udało… nie udało mi się spóźniać. Nigdy się nie spóźniłem!