Marek Weiss

Wielkanoc z notatek starego belfra

Wielkanoc z notatek starego belfra Fot. archiwum szkoły
Marek Weiss

Zakopywanie żuru, polewanie wodą Judasza, palenie cierni na cmentarzu - to zwyczaje wielkanocne, jakie jeszcze niedawno praktykowano w wioskach na południu Wielkopolski. Opisał je przedwojenny nauczyciel Jan Broda.

Pochodził ze Śląska Cieszyńskiego, ale po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Ostrzeszowie przez siedem lat pracował w małych szkołach w okolicach Ostrowa Wielkopolskiego. W tym czasie zebrał, uporządkował i dokładnie opisał wiele ludowych pieśni, zagadek, przysłów, wierzeń, zwyczajów i obrzędów. Pozostawiony przez Jana Brodę rękopis został w latach 80. odnaleziony w archiwum szkoły w Strzyżewie przez nieżyjącego już dziś nauczyciela geografii i regionalistę Marka Olejniczaka. Zamierzał on uporządkować i opublikować notatki. Nie zdążył. Pomysł udało się doprowadzić do końca dopiero niedawno dzięki projektowi „Nad wszystko inne, ceń strony rodzinne’’. W ten sposób możemy poznać w szczegółach, jak wyglądała Wielkanoc na wielkopolskiej wsi 80 lat temu. Oryginalna pisownia oddaje klimat epoki.

Wielki Piątek

Ludzie odwiedzają Boży Grób, przy którym straż pożarna czuwa. Gdy dzieci śpią jeszcze, rodzice uderzają je rózgą. Są to „Boże rany” na pamiątkę biczowania Pana Jezusa. W czasie południowej mszy zbierają się chłopacy koło kościoła. W pewnej chwili w czasie modlitwy jeden z nich, wybrany Judaszem, ucieka wkoło kościoła trzy razy, gdy reszta go goni. Schwytanemu polewają głowę wodą, niby topią. Na jaką to pamiątkę?

- Judasz wydał Pana Jezusa na straszną mękę za trzydzieści srebrników i za to miał się topić w ogniu piekła. Tam pragnął i prosił choć o jedną kroplę krwi na ochłodzenie. Ale już się przed nim piekło zamknęło i już wiecznie musi się topić - wyjaśniała Janowi Brodzie uczennica Sadowska z czwartej klasy szkoły w Strzyżewie.

Wielka Sobota

W czasie nabożeństwa palone na cmentarzu są ciernie, które ksiądz poświęca, a ludzie biorą palące się główienka i „utykają” po swym polu, co ma chronić przed kretami. Pokrapiają też te miejsca święconą wodą, co chronić ma od gradów i nieurodzaju. Wodą tą odpędzają też diabła od dziecka nieochrzczonego. Po południu przyjeżdża ksiądz do wsi. Na niego wszyscy już czekają, zazwyczaj w szkole i we dworze, z obfitą zastawą świąteczną, w której przeważa mięsiwo różnego rodzaju, placki, babki, „kraszanki” (gotuje się je w cebuli na kolor żółty, w jemiole lub życie na kolor zielony, w korze olchowej na czarny, w baźkach topoli na czerwony). Ksiądz święci wszystkie koszyki, przyozdobione bukszpanem czy barwnikiem równocześnie. Wieczorem (zamiast „do dnia”) zamiatają izbę i wynoszą śmieci na drogę. Nie oglądając się na nikogo, szybko wracają. Tym zabiegiem pozbywają się pcheł ze śmieciem.

Wielkanoc

Rychło rano spieszą na „rezurekcje” do kościoła. Procesja trzy razy obchodzi kościół przy odgłosie klekotek, nim odezwą się dzwony. Wtedy jak najprędzej spieszą do domu nie dla święconki, ale szczerze wierząc, że kto pierwszy wróci, pierwszy będzie żniwował. Święconką dzielą się już według starszeństwa, dzieci zaś dybią na „kraszanki”. Okruszyny, kości i skorupki palą, bo to poświęcone.

- W czasie rezurekcji widzieć można zaklęte skarby, które czyszczą się w ogniu

- opowiadało jedno z dzieci. -Kto je jednak zdobędzie, to wszystko wkrótce straci i dzieci tam wychowywane będą kalekami, i wciąż będzie strachać, i będą widzieć diabłów i czarownice.

Poniedziałek Wielkanocny

W drugie święto od wczesnego ranka, nieraz już od północka, trwa dyngus. Chłopacy z butlami wody odwiedzają swe wybranki i na „śpiku” dają im znać o dyngusie, aby były zgrabne, za które to życzenia rodzice panny zapraszają kawalerów na wieczorną zabawę. Dawniej chłopacy wynosili panny z łóżkiem ku studni i oblewali kubłami, a potem chodzili z kokotkiem po wsi. Grali, śpiewali, winszowali, a wieczorem zbierali się u jednego gospodarza, żeby „zawinszowane” pieniądze przehulać z dziewczętami, które odtąd „mają dyngus w każdy piątek do Zielonych Świątek”.

Jak sobie ówcześnie mieszkańcy Strzyżewa tłumaczyli pochodzenie dyngusa? Jan Broda zebrał kilka interpretacji.

Gdy Pan Jezus nauczał ludzi i ludzie szli za Nim, to Żydzi mieli sikawki i polewali uczniów Jezusowych, aby ich rozpędzić” - to pierwsza z interpretacji zebrana przez Brodę. Według innej „gdy Pan Jezus zmartwychwstał, to ludzie zbierali się po ogrodach, opowiadając o nim, a tego, kto nie chciał uwierzyć w zmartwychwstanie, polewali wodą i wypędzali od siebie”. Jeszcze inni utrzymywali, że „w drugie święto bodły się dwa byki i ludzie polewali je wodą, aby rozegnać”.

W Poniedziałek Wielkanocny biedniejsze dzieci w codziennym stroju, przypasawszy sobie czasem drewnianą szablę do boku, z koszykiem w ręku, nieraz z klekotką jeszcze, chodziły od domu do domu. Kropiły gospodarzy wodą i śpiewały tradycyjną pieśń. Z okresem wielkanocnym wiązało się też powitanie wiosny. W opisie Jana Brody czytamy, że „dzieci stroją sobie mały świerczek wstążkami, wydmuszkami czy kolorowymi włóczkami z dzwoneczkiem na wierzchołku i chodząc od wsi do wsi, od domu do domu, śpiewają pieśń powitalną nowego latka”.

W Szkole Podstawowej w Strzyżewie Jan Broda pracował w latach 1936-1938. W tym czasie miał oczy i uszy szeroko otwarte. Sporządził bezcenne notatki dotyczące miejscowego folkloru, życia społecznego, zwyczajów. Utrwalił wiele ludowych pieśni, zagadek, przysłów, wierzeń, zwyczajów i obrzędów. Inspiracją dla niego były badania XIX-wiecznego etnografa Oskara Kolberga, który 80 lat wcześniej przebywał w tym samym rejonie. Sam Broda przyznał, że miejscowa ludność początkowo dość nieufnie przyjmowała pytania młodego nauczyciela.

- Siwowłosym dziadziom i babusiom dziwno się wydaje, kiedy przyjdzie się do nich wypytywać o dawne zwyczaje i obrzędy. „Po co pisać takie pierdoły - powiedzą z wymówką - aby młodzi się śmioli?”. Ale po chwili zaczną opowiadać. Wszak w tych opowiadaniach i wspomnieniach przeżywają po raz drugi młodość swą - pisze Jan Broda.

Na rok przed wybuchem wojny 27-letni wówczas nauczyciel na własną prośbę wrócił na Śląsk, w swoje rodzinne strony. Wpływ na to, jak wynika z zapisków, mogła mieć niespełniona miłość do jednej z okolicznych mieszkanek. Pieczołowicie prowadzone wspomnienia zostawił w zakamarkach wiejskiej szkoły w Strzyżewie. Nie wiadomo czy przez roztargnienie, czy może był przekonany, że na nic się nie przydadzą.

W czasie okupacji pracował jako robotnik w hucie. Pod koniec wojny został wcielony do wojska niemieckiego, z którego jednak zbiegł. Potem był nauczycielem na Śląsku Cieszyńskim. Do końca życia zbierał stare książki, pamiętniki, dokumenty. Opublikował łącznie ponad 850 prac z zakresu bibliografii, etnografii, historii, krajoznawstwa, folkloru i oświaty. Mając 90 lat, otrzymał honorowy doktorat Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Zgromadzone zbiory pod koniec życia przekazał różnym instytucjom, zarówno kościelnym, jak i świeckim. Zmarł w 2007 roku w Skoczowie, mając 96 lat.

Zapomniany rękopis leżący w szkolnym archiwum odnalazł po pół wieku pracujący wówczas w Strzyżewie nauczyciel geografii Marek Olejniczak. Przepisał go z myślą o udostępnieniu tej pozycji lokalnej społeczności. Zamierzał przygotować całość do druku, ale nie zdążył zrealizować tego planu. Dzieło doprowadziły do końca jego koleżanki po fachu.

- Zorganizowałyśmy wystawy starych książek, fotografii i sprzętów gospodarstwa domowego oraz konkurs fotograficzny. Jednak punktem kulminacyjnym całego przedsięwzięcia stało się wydanie pozycji „Com widział i słyszał, spisałem. Strzyżew 1936”. Czujemy ogromną satysfakcję, że udało nam się spełnić marzenie naszego kolegi Marka Olejniczaka, a jednocześnie ocalić od zapomnienia materiały Jana Brody dotyczące naszej miejscowości - mówią koordynatorki projektu Beata Dachowska i Anita Setecka.

Marek Weiss

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.