Wielka awantura o kurniki w Kurianach
Mieszkańcy podbiałostockiej wsi protestują przeciwko budowie kolejnych ferm drobiu. W okolicach jest już ich siedem. – Ci ludzie widzą we mnie śmiertelnego wroga. A gdy kupowali działki rolne i stawiali domy, uciążliwe sąsiedztwo im nie przeszkadzało – broni się Mirosław Smakosz, inwestor
Tutaj nic nie będzie, tylko jeden wielki smród. Przecież nie da się normalnie żyć – denerwuje się Tadeusz Oksztulski, ze wsi Kuriany, w gminie Zabłudów. O tej miejscowości zrobiło się ostatnio głośno. Bo mieszkańcy postanowili wypowiedzieć wojnę kurnikom. A konkretnie planom Mirosława Smakosza, lokalnego przedsiębiorcy, który chce wybudować sześć kurników. Mają one stać między Kurianami, Sobolewem oraz Henrykowem. Zajmą obszar o powierzchni 5 hektarów.
Ludzie dowiedzieli się o tej inwestycji dwa tygodnie temu. Mówią, że przypadkowo.
– Przez sąsiada, który miał coś do załatwienia w gminie – opowiada Oksztulski.
Mają żal, że nikt nie powiadomił ich o planach budowy kurników.
– Informacje na słupach to nie jest żadna metoda, bo kto je czyta. Prawda? Do Kamionki mam trzy kilometry. Przecież nie pojadę specjalnie po to, by zobaczy czy jakaś karteczka wisi na słupie – oburza się pan Tadeusz.
– Czy nie lepiej było powiadomić nas listownie? – dopytuje Wiesław Kalbarczyk z Kurian.
Ale jak już ta wiadomość o kurnikach do nich dotarła, zaczęli działać. W świetlicy wiejskiej zorganizowali zebrania. O wsparcie poprosili też media.
– Możemy tylko protestować, próbować nagłośnić nasz problem – uważa Wojciech Tałałaj z Kurian.
Jak żyć?
Nieopodal tej miejscowości jest już 7 kurników. Ludzie narzekają, że przykry zapach już teraz czuć nawet w odległości kilku kilometrów. Dlatego obawiają się, że gdy powstaną kolejne kurniki, smród nasili się jeszcze bardziej.
Zamieszkali tutaj, by uciec od miejskiego zgiełku. Chcieli żyć w spokoju i ciszy, a nie w sąsiedztwie potężnej inwestycji.
– Mieszkam tutaj od 1992 roku. Nie po to szukałem działki daleko od smrodu spalin, żeby teraz mi pod nosem sześć kurników stało – denerwuje się pan Tadeusz.
Mężczyźni prowadzą nas leśną, oblodzoną ścieżką w kierunku działki, na której w przyszłości mają stanąć kurniki. Do zabudowań jest niedaleko.
– Kurniki mają być wybudowane w odległości około 500 metrów – przelicza Wojciech Tałałaj.
– Tylko około 150 metrów. Myśmy odległość liczyli od naszego domu – wtrąca Oksztulski.
– Jesteśmy najbliższymi sąsiadami. Tu nie chodzi tylko o problem samego smrodu, ale też o wywożenie obornika, odchodów z tej fermy. Dojdzie też kolejna uciążliwość, czyli plaga gryzoni – podkreśla Wiesław Kalbarczyk.
– Tą drogą przeważnie wożą obornik innego przedsiębiorcy. Z przyczepy zeskakują szczury. I jeszcze ma tutaj powstać sześć kolejnych kurników? To proszę panią, po co my tutaj żyjemy? – oburza się Tadeusz Oksztulski.
Dlatego protestują przeciwko kolejnej, jak mówią, uciążliwej inwestycji. Chcą ją zablokować. Pod protestem podpisało się aż 190 osób. Błagają urzędników o wstrzymanie budowy ferm.
– Weźmiemy głosy mieszkańców pod uwagę – zapewnia Adam Tomanek, burmistrz Zabłudowa. Jednak dodaje, że gmina musi postępować zgodnie z przepisami.
– Inwestor złożył wniosek o decyzję środowiskową. Należy bowiem sprawdzić czy planowane kurniki nie zaszkodzą środowisku. Wydajemy ją na podstawie opinii Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i sanepidu – tłumaczy Adam Tomanek.
Zbigniew Zwierz, państwowy powiatowy inspektor sanitarny w Białymstoku uprzedził wczoraj, że sanepid nie ma możliwości zakazania budowy ferm.
– Nie ma też żadnych urządzeń, które mierzyłyby poziom smrodu. Burmistrz Zabłudowa zwrócił się do nas z prośbą o uzgodnienie warunków tej inwestycji. Postępowanie trwa – wyjaśnia Zbigniew Zwierz.
Grzegorz Piekarski, zastępca dyrektora Regionalnej Dyrekcji Ochrony Śodowiska w Białymstoku poinformował nas wczoraj, że inwestor musi uzupełnić braki w raporcie oddziaływania na środowisko.
– Mamy wątpliwości co do emisji smrodu w kurnikach, a także hałasu, transportu zwierząt, jak również zagospodarowania padliny. Istotny jest też konflikt społeczny. Inwestor powinien wskazać jak będzie mu przeciwdziałał – tłumaczy Grzegorz Piekarski.
Termin upływa 24 lutego
Mirosław Smakosz, hodowca drobiu z Kurian zapewniał nas, że dokumenty zostaną uzupełnione na czas.
– Możemy odmówić realizacji tej inwestycji. Ale ostateczna decyzja należy do burmistrza – wyjaśnia Grzegorz Piekarski, wicedyrektor RDOŚ.
Teraz wszystko w rękach włodarza Zabłudowa. Adam Tomanek przyznaje, że ma związane ręce. Bo jak mówi, każda inwestycja napędza rozwój gminy. A to oznacza dodatkowe pieniądze w samorządowej kasie. A burmistrz powinien dbać o interes gminy, ale też i o dobro mieszkańców.
– Myślę, że inwestor powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji i wziąć pod uwagę sąsiadów – uważa burmistrz.
Oni jednak nie pozostawiają suchej nitki na hodowcy drobiu.
– Wszystko byłoby w porządku, gdyby tak jak trzeba postępował z ludźmi. A on nie szanuje ludzi. Rządzi się i szarogęsi się, tak jakby było to wszystko jego – oskarża Wojciech Tałałaj.
Twierdzi, że tereny, na których mają stanąć kurniki, są uznane jako podmiejskie. To oznacza, że są one przeznaczone pod nieuciążliwą działalność rzemieślniczą i usługową. Pan Wojciech jest świeżo po lekturze różnych dokumentów. Uważa, że inwestor nie spełnia tych kryteriów.
Burmistrz Zabłudowa potwierdza, że teren na którym jest planowana budowa ferm, nie jest objęty planem zagospodarowania przestrzennego.
– Ten obszar jest przeznaczony pod budownictwo mieszkaniowe – mówi Adam Tomanek.
Nic dziwnego, że mieszkańcy Kurian protestują. – Ludzie przyjeżdżają tutaj chętni, by kupować działki. Gdy widzą, że leży sterta gnoju, rezygnują. Ten pan Smakosz wykurza tylko stąd normalnych ludzi, którzy szukają ciszy i spokoju, świeżego powietrza – przekonuje Wiesław Kalbarczyk.
Mieszkańcy podkreślają, że oni także osiedlili się w Kurianach, by móc odpocząć, jak określają, od białostockiego gwaru.
– A ten pan mieszka w Białymstoku więc tego nie wącha. A my tu żyjemy przez cały czas. Ani chaty nie można przewietrzyć, ani dzieci wypuścić, bo na okrągło śmierdzi – narzeka Tadeusz Oksztulski.
To nie była ich ojcowizna
Mirosław Smakosz drób hoduje od 40 lat. Spotykał się z ludźmi na zebraniach. Zapewnia, że jest gotów do rozmów, ugody. Ale zastrzega, że w zebraniach nie uczestniczyli rdzenni rolnicy, a napływowi.
– Ci protestujący mieszkańcy teraz widzą we mnie swojego życiowego, największego wroga. I za wszelką cenę próbują mi zaszkodzić. Ale to oni sami przyszli pod moje kurniki. Wcisnęli się między nimi. To nie była ich ojcowizna. Oni ze świadomością kupowali działki rolne i stawiali tutaj domy. Najważniejsza sprawa jest taka, że ta ziemia jest przeznaczona pod działalność typowo rolniczą. Przecież oni wiedzieli, że w sąsiedztwie znajdują się kurniki. Osiedlanie się tutaj wymagało przez nich głębszego zastanowienia się – broni się Mirosław Smakosz.
Przekonuje, że żadnego smrodu nie ma.
– Naprawdę! – przysięga. – Ci ludzie coś sobie ubzdurali. Jak mam wytłumaczyć tym, którzy przyszli pod moje kurniki, że od 40 lat cykl tuczu drobiu jest taki sam – denerwuje się Mirosław Smakosz.
W jego obronie stanął Janusz Swatowski, sołtys Kurian, weterynarz.
– Każdy powinien swobodnie dysponować swoją własnością. Mieszkańcy kupując działki mogli się spodziewać uciążliwości. Doskonale wiedzieli, że są tutaj kurniki – mówi sołtys.
Według niego konieczne jest porozumienie między inwestorem a protestującymi. Ma na myśli zainstalowanie specjalnych filtrów, które mają zmniejszyć przykry zapach. Sołtys podkreśla też, że są to tereny rolnicze, więc Mirosław Smakosz ma prawo rozwinąć swoją działalność.
– Obszar, na którym powstanie nowa ferma od trzech stron sąsiaduje z lasem, więc nie powinno być żadnych problemów – zauważa Janusz Swatowski.
Zapewniał nas wczoraj, że nie śmierdzi. Chociaż, jak przyznał, zdarza się to kilka razy do roku, kiedy kurniki są opróżniane.
Ale mieszkańców nie przekonuje. Nie poddają się w walce. – Żadnego porozumienia nie będzie – rzuca Mirosław Kalbarczyk.
Teraz przeciwnicy kurników szukają haków na Smakosza.
– Koło mego domu w odległości 300 metrów od istniejących już kurników leży kupa gnoju. W lesie zalegają padnięte indyki. Wczoraj z sąsiadami znalazłem minimum 12 sztuk. Rozciągają je psy, koty, dzikie ptaki. Grozi to wybuchem jakieś epidemii – niepokoi się Karol Staworko, mieszkaniec Kolonii Kuriany. Zapewnia, że wcześniej do takich sytuacji nie dochodziło. Dlatego powiadomił o tym sanepid, powiatowy inspektorat weterynarii i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Białymstoku.
– Sąsiedzi robili mi takie numery, że padłą wiejską czerwoną kurą rzucali na granicę działki, robili zdjęcia i rozsyłali po wszystkich urzędach. Padłe ptaki odbierają specjalistyczne firmy. Okoliczni rolnicy biorą ode mnie obornik i składają go na swoich polach. One graniczą z ziemią napływowych. A wszystko idzie na moje konto – broni się Mirosław Smakosz.