Wiatr zmian nieuniknionych, czyli o tym, co się w nas zmienia (a pandemia to przyspiesza)
Gdy chodziłam do szkoły, polskie szkolnictwo przeżywało właśnie reformę - co nie było jakąś szczególnie wyjątkową sytuację, bo szkolnictwo reformuje się u nas często i namiętnie, w efekcie czego mamy zdezorientowanych zmianami uczniów i nauczycieli oraz wciąż tak samo przestrzały system edukacji. Pokłosiem tej akurat reformy, między innymi, było pojawienie się w szkołach przedmiotu o tajemniczej nazwie - i jeszcze bardziej tajemniczym programie: przedsiębiorczość.
Był sam początek XXI wieku, ale mentalnie tkwiliśmy jeszcze w latach dziewięćdziesiątych (czego dowodem jest już sama nazwa tego przedmiotu): w dekadzie kapitalizmu w krwiożerczej odsłonie, w dekadzie wpajania ludziom, że ostra rywalizacja jest cnotą, w dekadzie bezrefleksyjnej pogoni za pieniędzmi i dzielenia ludzi na „tych zaradnych, którzy wykorzystali szansę” i „niezaradnych, którzy nie zdążyli wsiąść do pociągu Wolna Polska”.
Czym młodsi ludzie, tym bardziej z takimi wartościami się nie zgadzają. Polacy wychowani w latach dziewięćdziesiątych, którzy napatrzyli się na swoich przemęczonych rodziców (czy raczej - nie mieli dużo okazji, by na nich się napatrzyć), bardziej niż na „mieć” - stawiają na „być”. Bardziej niż na „kupić” - na „podróżować”. Bardziej niż na „wybić się” - na „żyć w zgodzie ze sobą”.
To oczywiście pewne uproszczenie, statystyka. Są młodzi, którzy jakby w genach mają postkomunistyczną mentalność i są emeryci, którzy doskonale rozumieją, że świat się zmienia i będzie się zmieniał. Bo po prostu, w dzisiejszej formie, z wielu względów, nie ma szans przetrwać. I że aby ratować - świat, siebie, kolejne pokolenia - musimy wykazać się większą wrażliwością, większą odpowiedzialnością, większą solidarnością.
Zmiana, choć powoli, zachodzi w nas mniej więcej od dwóch dekad, czego najprostszym, najbardziej namacalnym dowodem jest sukces organizacji pożytku publicznego czy różnych zbiórek. Jesteśmy coraz wrażliwsi na innych, coraz mniej skupieni na sobie. Odkrywamy radość dzielenia się, a nie tylko konsumowania. Zmieniamy się.
Pandemia z pewnością tę zmianę przyspieszy.
I oto w środku tej pandemii, w momencie, gdy tyle firm - szczególnie z gastronomii i turystyki - upada, gdy wokół dzieją się dramaty, czytam taki wpis na facebooku jednego z biur podróży (i to akurat prowadzonego przez młodych i dla młodych): operator xxx (z grzeczności nazwy nie podam) po przejechaniu autokarem 2000 km nie odnotował konkurencji w postaci ani jednego autokaru (...). Resztę branży chyba ogarnął letarg, że poddali się, twierdząc, że się nie da. Otóż da się”.
Chciałoby się krzyknąć, po pierwsze: pycha kroczy przed upadkiem. Po drugie, że w dobie, gdy branża ledwo zipie, podkreślanie swoich sukcesów przez zestawienie z upadkiem innych - jest zwyczajnie nieeleganckie. Ich największy grzech polega jednak na czymś innym. Na kompletnym niewyczuciu zmian, przez które przechodzimy. Na zafiksowaniu się na wartościach, które odchodzą właśnie do lamusa. I to akurat dobrze.