Weronika potrafi dwa dni przed galą zadzwonić, bo potrzebuje kreację! [ZDJĘCIA]
Modą zajęła się dzięki... królowej Elżbiecie II. W podboju wybiegów wspiera ją mąż-dyplomata oraz córka-aktorka. Teresa Rosati swoją najnowszą kolekcję po raz pierwszy w Polsce pokazała w Katowicach.
Teresa Rosati jako pierwsza polska projektantka została zaproszona do Aten i Paryża, gdzie zaprezentowała kolekcję "Moda i film - wzajemne inspiracje" dla członków międzynarodowej społeczności dyplomatycznej. W 2010 roku otrzymała owacje na stojąco po prezentacji swojej kolekcji "Wszechświat Kobiet" na Beverly Hills Fashion Festival w Los Angeles. Mąż: Dariusz Rosati, dzieci: Weronika i Marcin. 19 grudnia w Katowicach premierowo pokazała swoją paryską kolekcję "Look Bacal".
Nie w Łodzi, nie w Warszawie, a właśnie tu w Katowicach podczas imprezy "Modny Śląsk" tuż przed świętami pokazała pani premierowo swoją paryską kolekcję "Look Bacal".
Moje autorskie pokazy odbywają się Warszawie, ale też korzystałam już z zaproszenia innych miast, Łodzi, Krakowa, Poznania. A w Katowicach nie byłam jeszcze nigdy, więc w momencie, kiedy przyszło to miłe zaproszenie, nie miałam chwili wahania i przyjęłam je z ogromną przyjemnością. Tym bardziej, że bardzo cenię sobie działalność jeśli chodzi o szerzenie mody i kultury na Śląsku przez panią Ilonę Kanclerz, która mnie tu zaprosiła. Spotkania z ludźmi mody z innych miast są dla mnie ciekawe i inspirujące. To są nowe doświadczenia, emocje, zwłaszcza dla kogoś, kto modą pasjonuje się od 12 roku życia.
Podobno rodzice mieli inne plany wobec pani. To miała być medycyna.
Moi rodzice byli lekarzami stomatologami. Ale ja zupełnie się tym nie interesowałam. Uciekłam przed medycyną na Wydział Handlu Zagranicznego na ówczesny SGPiS w Warszawie, czyli dzisiejszą Szkołę Główną Handlową. Skończyłam te studia, a jednocześnie cały czas bawiłam się projektowaniem. Zresztą w liceum żeńskim nauczyłam się zasad kroju i szycia.
Pani umiejętności były wykorzystywane przez najbliższą rodzinę?
Tak. Dotyczyło to zarówno damskich jak i męskich rzeczy. Szyłam dla koleżanek. Posiadłam też sztukę szycia rzeczy cięższych, czyli kostiumów z wełny, spodni typu dżinsy, skórzanych kamizelek, które kiedyś były modne, czy czapek z futra. Właściwie nic nie było dla mnie problemem.
Czy to dzięki królowej Elżbiecie II tak na poważnie zajęła się pani modą? Pani mąż od miesiąca był ministrem spraw zagranicznych, gdy królowa miała przyjechać do Polski.
Szczerze mówiąc, chyba tak. To były moje pierwsze oficjalne projekty, które wyszły na zewnątrz. Wiązała się z tym zabawna historia, bo nominacja męża nastąpiła dość nieoczekiwanie, gdy mąż jeszcze pracował w ONZ w Genewie. Nastąpił nagły powrót, ja jeszcze z rzeczami spakowanymi w kartonach. I okazało się, że muszę towarzyszyć mężowi w różnych spotkaniach w obecności królowej Elżbiety II i jej małżonka. Protokół dyplomatyczny i związany z tym dress code miałam można powiedzieć w jednym palcu, bo to był jeden z głównych przedmiotów na Wydziale Handlu Zagranicznego. Więc wiedziałam, o co chodzi. Zostałam umówiona na spotkanie z czołowym w tamtym czasie projektantem mody. Ale propozycje, które zostały mi zaproponowane, były nie do przyjęcia. To była kompletna nieznajomość zasad dress code, do czego dochodziła jeszcze etykieta dworska. A trzeba pamiętać, że zwłaszcza etykieta dworu brytyjskiego rządzi się swoimi prawami. Zawsze była najsztywniejsza.
Postanowiła pani wziąć sprawy w swoje ręce?
Poszukałam odpowiednich materiałów, zestawiając całe komplety. Bo musiały być kapelusz, rękawiczki, żadnych spodni. Żadnych ekstrawagancji ani eksperymentów. Kolory stonowane. Wiedziałam, że każdy dwór królewski ma zarezerwowane pewne kolory dla monarchini i nikt w towarzystwie nie może z nich występować. Pracownia ówczesnej Mody Polskiej uszyła mi te projekty. Myślę, że w tym okresie, gdy musiałam skompletować garderobę na kilka dni, a potem przebywanie w różnych sytuacjach państwowych, oficjalnych, też spowodowały, że sięgałam po własne projekty. Tak się zaczęło. A pytania w stylu "to Dior czy Chanel" bardzo mnie podnosiły na duchu (śmiech). To spowodowało, że postanowiłam przygotować pierwszą kolekcję. Powstała po dwóch latach. Premierowo pokazałam ją w 1998 roku w Galerii Zachęta w Warszawie. Celowo wybrałam takie miejsce, bo wśród gości były m.in. żony ambasadorów akredytowanych w Polsce.
A gdyby mąż nie został dyplomatą to pani też wybrałaby projektowanie?
To była taka konfrontacja, bo wiadomo, że szmatki i tkaniny poniewierały się po domu przez cały czas. I ja ciągle się nimi zajmowałam. Ale w momencie, kiedy mąż zobaczył, że te stroje są znacznie lepsze, stosowniejsze i mówiąc nieskromnie - ładniejsze, od tych zaproponowanych strojów to też spojrzał na to inaczej. Ubrania wymyślane przeze mnie i szyte potem przez różne pracownie krawiectwa spotkały się z dużym uznaniem męża, jako mężczyzny. Widział, że to jest moja wielka pasja, niezależnie od wyuczonego zawodu. Ośmielił mnie i zasugerował, bym wyszła z tym na zewnątrz. Zresztą do tej pory mnie motywuje. Największe duchowe wsparcie mam od męża i córki Weroniki.
Córki jest chyba najlepszą ambasadorką pani strojów. Sama je nosi.
Na wyjścia, gdzie obowiązuje strój galowy, wieczorowy to przeważnie korzysta z moich projektów. Ale zdarza się też, że zakłada inne rzeczy, dla równowagi. Ale zawsze mnie pyta. To jej wiele ułatwia, bo Weronika w ogóle nie interesuje się modą. Jest drobniejsza, więc trzeba te większe rzeczy do niej dostosowywać, a najczęściej mnie zaskakuje w ostatnim momencie. Rzadko zdarza się sytuacja, że znacznie wcześniej coś dla niej projektuję i jest to bardzo twórczy proces. Przeważnie robię to pod jej nieobecność, pamiętając jaką ma figurę. I wysyłane jest to na drugi koniec świata.
Tydzień przed imprezą dzwoni telefon i padają słowa: mamo potrzebuję sukienkę?
Jaki tydzień? Czasem są to dwa dni (śmiech). Jedną z takich sukienek, przygotowanych na festiwal filmowy w Gdyni podarowałam właśnie na rzecz Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To sukienka wzięta niemal z wybiegu, z modelki mającej 180 cm wzrostu, którą musiałam dostosować do 160 cm (śmiech). Ale udało się to zrobić zaocznie.
Weronika nigdy nie przejawiała zamiłowania do mody?
Nigdy. Wręcz przeciwnie, to ją kompletnie nudzi. Oczywiście, jak jest pod ręką, to wybiera sobie tkaniny, jeśli nie, to dyskutujemy mejlowo, czy przesyłam jej zdjęcia stroju upiętego na manekinie. Tak powstała kreacja, gdy szła na przyjęcie po gali Oscarów do Eltona Johna, który ma fundację wspierającą walkę z AIDS. Zresztą to fundacja, która byłą silnie wspierana przez Elizabeth Taylor, która była ulubioną aktorką Weroniki. Moja córka powiedziała tylko: "potrzebuję kreację, bo dostałam zaproszenie" i zaczęło się wyzwanie. Upinanie na manekinie, przesyłanie propozycji stworzonych z tego, co miałam pod ręką. Bo nie miałam czasu na to, by szukać odpowiedniego materiału. Dalej akceptacja, szybkie szycie i błyskawiczna wysyłka do Stanów Zjednoczonych.
Przed nami gorący okres imprez karnawałowych. I u wielu osób pojawi się ten sam problem: co ja mam na siebie włożyć? Pani motto brzmi: wybieraj strój stosowny do okazji.
Bo tak ma być. Jeśli mamy w perspektywie bal, taki jak kiedyś królowały, na przykład w filharmonii, to wiadomo, że musi być suknia i to taka typowo balowa. Ale teraz Polacy coraz częściej wybierają mniej okazałe imprezy w znacznie węższym gronie. Wtedy możemy sobie pozwolić na więcej luzu. Strój, który będzie galowy, ale też będzie pozwalał swobodnie poruszać się w tańcu. Bo o taniec chodzi. Nie proponowałabym jednak słynnych "małych czarnych". Bo one najlepiej wyglądają na idealnych figurach, blisko ciała. W dalszym ciągu nieprawdopodobnie modne są koronki w postaci gipiury czy aplikacje. Niedawno ponad miesiąc spędziłam w Kalifornii, gdzie zdumiona byłam jak silnie osadzona jest przeważnie czarna, ale również biała koronka. Przy wyborze stroju ważne jest też środowisko czy najbliższe otoczenie, w jakim się przebywa. No właśnie, gdybym miała za męża jakiegoś szalonego muzyka rockmana to mój styl ubierania byłby inny (śmiech). Ja staram się pogodzić te dwa światy, tak krańcowo różne, jak szalony świat mody stylistów, projektantów i ten konserwatywny bardzo oficjalny styl.
W pani przypadku też szewc bez butów chodzi?
Absolutnie tak. Jest ten odwieczny problem, że nie mam co na siebie włożyć. Tutaj pewnym ograniczeniem jest jeszcze kwestia, że staram się nie powtarzać i zmieniam stylizacje jakimiś dodatkami. Ale tak to jest, że zwykle przed pokazem panie, które szyją kolekcję pytają, co na siebie włożę. Bo już dwa dni do pokazu zostały, na przykład. Ja zwykle jestem jednak tak zajęta myśleniem o kolekcji, że na siebie nie mam już czasu. I kombinuję na ostatnią chwilę.