Mariusz Wołejszo to zapalony wędkarz, który od dziecka spędza na wodzie każdą wolną chwilę. Ma zasadę, że pasji się nie zabija, dlatego ryby, które łowi, zwykle wypuszcza.
Hobby tak bardzo wrosło w jego życie, że miało nawet wpływ na wybór zawodowej pracy. Pan Mariusz jest właścicielem wędkarskiego sklepu, gdzie jak sam zapewnia, doradza klientom sprawdzone i przetestowane sposoby na połowy. Nasz rozmówca przyznaje, że pasją wędkarską zaraził go wiele lat temu znajomy rodziców. – Zabierał mnie do Tarnowa Jeziernego koło Sławy, gdzie z łódki razem łowiliśmy ryby – wspomina. – To wspaniali ludzie, z którymi mam kontakt do dziś.
Wołejszo można śledzić na jego profilu społecznościowym. Co pewien czas pojawiają się tam zdjęcia kolejnych złowionych gigantów, które robią wrażenie nie tylko na kolegach. Co ważne, „trofea” są ważone, mierzone i sfotografowane, a potem odzyskują wolność.
– Mam zasadę, że pasji się nie zabija. Owszem, zdarzało się, że jakąś rybę zabierałem do domu, ale nie każdą bym wziął i nie z każdej wody – dodaje pan Mariusz. – Uważam, że łowienie ryb konsumpcyjnie powinno odbywać się na odpowiednich do tego łowiskach komercyjnych, bo po to one są. Ale z dzikiej wody ryb się nie zabiera, a już na pewno nie wolno z tym przesadzać. Zresztą w naszym mieście jest wielu wędkarzy, którzy wyznają taką samą zasadę, jak ja. I całe szczęście. W naszym gronie wręcz nie mile widziane jest zabieranie ryb do domu. Przecież zdjęcie trofeum i gratulacje znajomych daje więcej radości, niż kawałek fileta na talerzu. Owszem lubię jeść ryby, ale ze sklepu.
Mieszkając w mieście nad drugą co do wielkości rzeką w Polsce, pan Mariusz docenia walory Odry. Twierdzi, że to bardzo wdzięczne łowisko. – Uważam, że jest numerem jeden, jeśli chodzi o rybostan w naszych rzekach – twierdzi. – Wiem coś o tym, bo średnio dwa razy w tygodniu, bez względu na pogodę, jestem na Odrze.
Na pytanie, kiedy ryby biorą najlepiej, pan Mariusz odpowiada: – To wiedzą tylko one – śmieje się wędkarz. – Niektórzy są zwolennikami porannych łowów, inni lubią przed zachodem słońca. Tymczasem swoje największe okazy złowiłem w zupełnie innych godzinach.
Wędkarz z Głogowa ma na swoim koncie sporo dużych okazów
Takich po 50, 60 kg liczy już w setkach. Były to między innymi sandacze i oczywiście sumy. Największą rybą złowioną w Odrze był właśnie sum ważący ponad 90 kilogramów i mierzący aż 216 cm. Głogowianin ma też doświadczenia na zagranicznych łowiskach. Był między innymi w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i w Czechach. Planuje wyjazdy do Francji i Włoch.
Jak dotąd największą rybą złowioną przez pana Mariusza był ponad stukilowy sum o długości 240 cm. Potężnego potwora wyłowił w Hiszpanii, gdzie pojechał razem z przyjaciółmi z elitarnej grupy łowców sumów o nazwie Black Cat Team Polska. – Było ciężko, ponieważ ryba była holowana w 40-stopniowym upale, na otwartej wodzie z łodzi i z dwunastu metrów – wspomina ten dzień. – Sum został obmierzony, zważony i po sfotografowaniu wrócił do wody.
Wykonanie pomiarów ryb - gigantów nie jest proste. Widoczną pamiątką po takich wyczynach są poranione dłonie. – Podbierając okazy w humanitarny sposób używam najczęściej podbieraków o małych oczkach. Powinienem też zakładać rękawice, ale wtedy emocje są tak duże, że zapominam o nich – mówi pan Mariusz. Przebywając tak często na wodzie, pan Mariusz miewał różne przygody. Jednak jedną z nich doskonale pamięta, ponieważ ma związek z ludzką tragedią. Dwa lata temu od przyjaciela w Grudziądzu kupił nową łódkę. Z niecierpliwością wracał do Głogowa, bo jak najszybciej chciał ją zwodować, odpalić silnik i wypróbować na rzece. – Byłem już na brzegu Odry za elektrownią, gdy usłyszałem radiowóz na sygnale – opowiada. – Kiedy zatrzymał się obok mnie, wysiedli policjanci i poinformowali, że wezmę udział w akcji ratunkowej.
Okazało się, że pod kolejowym mostem grupa ludzi piła alkohol. Jeden z mężczyzn chciał sobie popływać więc wskoczył do wody i już nie wypłynął – wspomina. – Zabrałem na łódkę strażaków, którzy zaraz dojechali i przez dwie godziny przeszukiwaliśmy nurt rzeki. Podpływaliśmy też pod ostrogi i niestety uszkodziłem zupełnie nową łódkę. Kamienie urwały mi śrubę w silniku. Dowiedział się o tym ówczesny komendant głogowskiej straży pożarnej i odkupili mi śrubę, za co jeszcze raz dziękuję – przyznaje wędkarz. Rodzina pana Mariusza jest przyzwyczajona do jego częstych wypadów nad wodę.
Autor: Grażyna Szyszka