Wciąż dzika i nieodkryta. Wielkopolska Kraina Stu Jezior
Miłowania głodni jak wilcy. Nauczymy się w tym kraju od pierwszego dnia. Słów, którymi mówią tubylcy... - śpiewała Alicja Majewska w piosence „Odkryjemy miłość nieznaną”. Powiat międzychodzki, Kraina Stu Jezior, zwana też wielkopolskimi Mazurami bądź Wielkopolską Szwajcarią to raj dla wodniaków i ludzi, którzy kochają piękne wakacyjne wspomnienia. Region dobrze znany, trochę zapomniany, może niedoceniany i niedoinwestowany, ale od wielu lat dobrze wspominany. Bo wyzwala i buduje emocje.
- Sieraków. Kto nie był na wakacjach na „Słoneczku” nad Jeziorem Jaroszewskim, koniecznie musi tam pojechać. To miejsce tak piękne i tak blisko Poznania, że od zawsze odbywały się tam tak zwane zielone szkoły. A wraz z nimi pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości. Te najbardziej szczerze i te najbardziej prawdziwe. To się potem pamięta do końca życia i przywołuje wraz z miejscami - mówi 63-letnia poznanianka, która właśnie na plaży w Sierakowie poznała swojego przyszłego męża. Miała wówczas 14 lat. - On przyjechał z Bydgoszczy, ja z Poznania i tak się poznaliśmy - śmieje się.
W świadomości poznaniaków i Wielkopolan dobrze zapisały się też okolice Jeziora Mierzyńskiego i legendarny ośrodek „Justynka”, czyli dawny ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy Związku Młodzieży Wiejskiej w Poznaniu i szkoła aktywu Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Mierzyn. To tam na szkolenia przyjeżdżali w młodości największe nazwiska późniejszej polskiej polityki. Dziś miejsce całkowicie zdewastowane, ale ciągle wspominane, zwłaszcza pole namiotowe...
- Te imprezy, te potańcówki - to było coś. Później letnie noce na plaży Jeziora Mierzyńskiego. Przyjechałam tu pierwszy raz na wakacje pracownicze i choć to miejsce lata świetności ma już dawno za sobą, to z sentymentu przyjeżdżam tu w zasadzie co
roku. Na weekend, popatrzeć, powspominać, pospacerować. Czasem znajomy wyciągnie jeszcze żaglówkę, popływamy wokół wyspy jak dawniej - wzrusza się Wanda, 59-letnia mieszkanka Szczecina.
Oba te miejsca dziś zaczynają przeżywać znów swój renesans. Sierakowskie „Słoneczko” w weekendy pęka w szwach. Ludzie znów przyjeżdżają tu na ryby, na kajaki, wakeboarding, na łódki czy ot tak poleżeć na plaży. Ośrodek w Mierzynie już zaczął podnosić się z popiołów i w przyszłym roku na pewno będzie kusił wczasowiczów. Dziś jest z kolei rajem dla motorowodniaków. Jest to bowiem jedno z nielicznych jezior w regionie, gdzie można pływać m.in. na skuterach czy nartach wodnych.
- To może jest śmieszne, ale gdyby nie Jezioro Mierzyńskie to moja obecna żona nigdy nie zgodziłaby się na to, by mnie poślubić
- śmieje się Tomasz, mieszkaniec lubuskiego Drezdenka. - Zabiegałem o jej względy wiele lat, ale dopiero kiedy pojechaliśmy z grupą znajomych „do domków” w Mierzynie, coś się zmieniło. Szaleliśmy na skuterach i nartach wodnych. Kolega mnie pociągnął, nie utrzymałem równowagi. A, że orczyka nie wypuściłem z rąk, razem z linką zanurkowałem pod wodą. Narty poleciały w powietrze i spadły na kajak, którym w pobliżu pływała Alicja. Spojrzeliśmy na siebie... i tak już zostało - opowiada.