Wariujmy z duluksem, drwijmy z dekoralem. O kolorach farb. Felieton Tadeusza Płatka
Mówi się, że kobiety doceniają mężczyzn, którzy znają egzotyczne nazwy; to niejako świadczy o ich wrażliwości, ale jest to złudne, seksistowskie i stereotypowe.
Pewnie są faceci, którzy właśnie takiej wrażliwości szukają u drugiej płci i odrzucają na wstępie partnerki, które nie potrafią odróżnić szarego od popielatego. Uwaga: szary i bury to nie są kolory. To są idee niewyraźnych, „brudnych” odcieni. Jeżeli coś jest szare, to zawsze musi być szarozielone, szaroniebieskie, słowem szare na jakiś sposób (i pisane bez łącznika). A jeżeli szare występuje solo, to jest po prostu bez wyrazu. To natomiast, co w kolorze popiołu - jest popielate, choć to też dopiero początek, bo nawet białe nie jest nigdy białe i nie piję tu do znanego polityka. Każdy, kto czytał biografię Steve’a Jobsa wie, jak długo szukał on bieli dla swoich produktów, ile pieniędzy go to kosztowało.
Podobno mężczyźni rozróżniają trzy: czarny, biały i kolorowy, ale to oczywiście bzdura. My znamy jeszcze czerwony, zielony, niebieski, i żółty. Więcej odcieni też, ale milczymy, bo im więcej niuansów, tym więcej nieporozumień. Dopiero od kilku lat w powszechnym użyciu są standardy NCS, ICA i RAL, które w sposób w miarę obiektywny dzielą kolory na 10000 odcieni, każdy ma swój czterocyfrowy numer i jednocześnie ma gdzieś błękity paryskie, akwamaryny, limonki i inne poetyckie bzdury. Bo taka limonka może być przecież niedojrzała, wyschnięta, zanurzona pod wodą. Nie wspominając, że ktoś może być daltonistą. Czy może mówić ślepy o kolorach? Tak, od kilku lat może i to dość precyzyjnie, tak samo jak głuchy może zostać muzykiem. To się, proszę państwa, dzieje i nie chodzi mi tylko o Beethovena.
Cóż jednak z tego, gdy mamy na rynku kilkudziesięciu producentów farb, z których każdy pragnie być niepowtarzalny, a do tego zmywalny, ekologiczny i antysmogowy. Powstają więc co roku w gabinetach speców od marketingu nowe linie kolorów. Mamy dyktatorów farb, którzy wskazując już nie tylko zasady doboru (w pokoju dla dzieci ostre, w salonie stonowane), ale w ogóle zmuszają nas do konkretnego wyboru pod groźbą społecznego wykluczenia.
Wariujmy z duluksem: dom pełen czułości (popielaty), szary denim (niebieskoszary), retro klimat (jakiś taki żółtoszary), morski granat (brzmi jak mina morska), musztardowy trend (przypomina mi wydzielinę trędowatego, ale pewnie przesadzam), zawsze beżowy (przez rok), niewzruszona szarość (a niby czym miałaby się wzruszyć?), różowy a brąz (niby wiadomo, a jednak schizofrenia), odporny popielaty (i nie chodzi tu o klasę ścieralności) , element patyny (błąd logiczny), granat pierwsza klasa (wojna, kochani, wojna), przykładnie szmaragdowy (bo oczywiście może być szmaragdowy bezprzykładnie, chamsko lub bezpruderyjnie).
Drwijmy z dekoralem: bajkowy róż (albo inny z goła), himalajski cukier (skoro sól, to i na słodko), lekka cegła (walnij się, zobaczysz), ciepły chłodnik (brązowy, jakby co), gorzka landrynka (nie dość, że nie występuje, to jeszcze popielata), słodka łza (no jasne), sucha woda (zgadnij), jakiś kosmos (szarozielony, nie pojmuję czemu).