W ostatnią noc roku należało dużo jeść, ładnie się ubrać i szeroko uśmiechać. Miało to zapewnić powodzenie i dobrobyt w kolejnych miesiącach. Trzeba było również liczyć się z tym, że gdy obudzimy się w Nowy Rok, przy naszym płocie nie będzie... bramy.
Jak świat światem, ludzie zawsze czekali na ostatnią noc roku i karnawał, bo przez czas postu stęsknili się za dobrą zabawą - mówi Artur Gaweł, dyrektor Podlaskiego Muzeum Kultury Ludowej. Poza tym, mieszkańcy wsi wierzyli, że jaka będzie zabawa w noc sylwestrową, taki będzie cały nadchodzący rok. Dlatego różnymi działaniami próbowali sprawić, aby był on dostatni. Uważali, że w sylwestrowy wieczór wszyscy powinni zjeść jak najwięcej obfitych potraw, by najeść się do syta. Miało to sprawić, że w całym nadchodzącym roku nie zaznają głodu .
- U nas w sylwestra stoły zawsze uginały się od dobrego jedzenia i alkoholu, bo przecież godnie trzeba było uczcić odejście starego roku - opowiada pan Jan Chrzanowski z Mikicina w gm. Jaświły. - Mieszkaliśmy i nadal mieszkamy z żoną na kolonii, dlatego świętowaliśmy razem z najbliższymi sąsiadami. Każdy przynosił ze sobą jedzenie i inne rzeczy, i wspólnie czekaliśmy na północ.
W noc sylwestrową zwracano uwagę także na zachowanie - należało się uśmiechać, być wesołym, no i oczywiście ładnie się ubrać, bo to wszystko miało przecież rzutować na cały kolejny rok. Wielu mieszkańców naszego regionu trzymało przez całą noc przy sobie monety, które miały sprawić, że w kolejnym nikomu nie zabraknie pieniędzy.
- Był też taki zwyczaj, że kolędnicy, którzy chodzili od domu do domu z życzeniami, obsypywali gospodarzy owsem - podkreśla dyrektor Gaweł. - Miało to zapewnić urodzaj i powodzenie. - Zwyczaj ów był nawiązaniem do drugiego dnia świąt, podczas którego również obsypywano się wzajemnie, wierząc, że zapewnia to płodność i dostatek. Owies ten później dosypywany był do ziarna wysiewanego na polu. Miało to sprawić, że nie będą rosły na nim chwasty.
Twarze smarowano lemieszką
Na wsiach obchodzono kiedyś wigilię Bożego Narodzenia, wigilię przed Nowym Rokiem i przed Trzema Królami. Niektórzy mówili, że ta ostatnia była najważniejsza.
Potrawą, która podczas wigilii sylwestrowej koniecznie musiała stać na każdym stole była lemieszka. Robiło się ją z mąki pszennej, sypanej na wrzącą wodę, z dodatkiem słoniny. Spożywano ją drewnianymi łyżkami. Ciekawostką jest, że smarowano nią także twarze. Wierzono, że dzięki temu przez cały rok buzie domowników będą się świecić od tłustych potraw. Lemieszką smarowano również okna sąsiadów oraz panien i kawalerów. Na dostatek i szczęście! Dostatek miał również zapewnić groch. Kolędnicy podczas składania życzeń rozsypywali go w odwiedzanych domach.
Na kolację sylwestrową przygotowywano głównie tłuste potrawy z mięsa. Smażono też placki na tłuszczu. Na wschodzie Podlasia typową potrawą była kiszka ziemniaczana, której zresztą często domagali się kolędnicy - za złożone życzenia i zaśpiewane kolędy.
- Znany był również zwyczaj usypywania dróżek z sadzy czy popiołu między domami panny i kawalera - dodaje Gaweł. - Robiono to, by zaznaczyć, że mają się ku sobie.
Zdejmowali gospodarzom... bramy z płotów
Wiele grup kolędników chodziło po domach z Herodami. Odgrywali oni sceny, w których król Herod kazał zgładzić wszystkie nowonarodzone niemowlęta, włącznie z własnym synem. Inscenizowano również jego straszną śmierć.
- Takie przedstawienie trwało około pół godziny i było to wielkie wydarzenie, bo przecież nie było wówczas jeszcze ani telewizji, ani radia - tłumaczy Artur Gaweł. - Kolędnicy przebierali się też za niedźwiedzia czy bociana. Wówczas przebrany za Cygana chłopak trzymał takiego niedźwiedzia na łańcuchu i razem chodzili po domach. Niedźwiedź przedstawiał sztuczki, a Cygan udawał, że tak go sprawnie wytresował. Za tę maskaradę zadowoleni domownicy zawsze wynagradzali ich jedzeniem.
Były też grupy kolędników, w których wszyscy przebierali się za Cyganów. Smarowali sobie twarze sadzą, albo malowali na jakiś kolor i też chodzili po domach, składając noworoczne życzenia. Nierzadko zabierali jedzenie z ganków albo płatali gospodarzom jakieś figle - wynosili brony na dach, zatykali kominy, ściągali z płotów bramy... Następnego dnia gospodarze poszukiwali tego, co im zaginęło. A i zdarzało się, że mieli nie lada problem z odnalezieniem schowanych przedmiotów. Wówczas - za drobną opłatą - pomagali im ci, którzy dzień wcześniej spłatali ów figiel. Gospodarze oczywiście się denerwowali, ale byli przyzwyczajeni do takich psikusów. Młodzi zaś tak zarobione pieniądze wydawali na zabawy.
- Doskonale pamiętam, jak razem z sąsiadami chowaliśmy gospodarzom brony, narzędzia czy zdejmowaliśmy bramy. Ubaw mieliśmy przy tym ogromny! - przyznaje z uśmiechem pan Jerzy Chrzanowski, który swoje dzieciństwo i wczesną młodość spędził w Orzechowiczach.
Pióra fruwały po całej izbie
Podczas karnawału wykorzystywano każdą możliwą okazję, by się dobrze zabawić. Do ostatniej godziny przed Środą Popielcową ludzie starali się ze sobą spotykać i miło spędzać karnawałowe wieczory.
- Panny się schodziły do jednego domu, żeby prząść nici na kołowrotkach, czy tkać na krosnach. Jedna przychodziła z własnym kołowrotkiem do drugiej, siadały w izbie, rozmawiały - odpowiada dyrektor Gaweł. - Później dołączali do nich kawalerowie i zaczynały się zabawy. Nieraz panowie płatali paniom jakieś figle, z których później razem się śmieli. Popularną zabawą było darcie pierza, po którym pióra fruwały po całej izbie.
Przełomowym okresem były lata 60 i 70, kiedy to na wsiach zaczęła pojawiła się telewizja. Sąsiedzi zaprzestali wówczas spotykania się na zabawach, a zamiast tego spędzali wspólnie czas przed ekranem jedynego we wsi telewizora.
- Współczesna wieś wygląda inaczej, niż ta dawniejsza. Ludzie młodzi, którzy teraz mieszkają na wsiach, żyją inaczej niż ich rodzice i dziadkowie - bardziej indywidualnie. Kiedyś cała wieś była zintegrowana i wszyscy dobrze się znali - diagnozuje Artur Gaweł. - Poza tym, kiedyś tradycją było to, że babcie i dziadkowie opowiadali wnukom o swojej młodości, a oni słuchali starszych z zapartym tchem. W ten sposób przekazywano tradycje i zwyczaje.