W Sądzie Okręgowym w Krośnie koniec procesu w sprawie Haliny G. Prokurator chce dożywocia dla Janusza G. oskarżonego o zabójstwo byłej żony
Długi proces w sprawie jaślanki Haliny G. która zniknęła bez śladu 5 sierpnia 2014 roku, w czwartek (12 marca) dobiegł końca. Kilka godzin trwało wygłaszanie mów końcowych.
Prokurator nie miał wątpliwości, że Halina G. została zamordowana. Obrońca twierdził, że nie ma na to dowodów. Adwokat oskarżonego i on sam wnieśli o uniewinnienie. Sąd wydanie wyroku odroczył.
Prokurator Beata Piotrowicz szczegółowo przedstawiła to – jak zdaniem śledczych – przebiegały ostatnie godziny życia Haliny G, zanim została brutalnie zaatakowana we własnym domu.
Tego dnia 52-latka wróciła po godz. 19 ze szpitala, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Wcześniej odwiozła starszego syna na autobus do Krakowa, krótko widziała się z młodszym, który wychodził na imprezę. Wieczorem jeszcze odwiedziła sąsiadów. Na pewno wróciła do domu, bo dzwoniła z telefonu stacjonarnego. Przed położeniem się spać rozmawiała także przez komórkę ze swoim partnerem.
Według prokuratury Janusz G. przyjechał wcześniej w pobliże domu Haliny G., zaparkował w rejonie ogródków działkowych, miał możliwość obserwowania posesji z ukrycia. W dogodnej chwili wszedł i zaatakował byłą żonę - miało się to rozegrać na przejściu z ganku do pomieszczenia na wprost drzwi.
Prokurator Beata Piotrowicz określiła, że do ataku doszło między godz. 21.18 a 22.09. Na taki przedział czasowy wskazuje analiza monitoringów, zainstalowanych na trasie między złomowiskiem prowadzonym przez Janusza G. (mężczyzna mieszkał na terenie swojej firmy) a domem jego byłej żony. Kamery zarejestrowały przejazd i parkowanie białego „dostawczaka”. Zdaniem prokuratury był to charakterystyczny ford transit należący do Janusza G.
Zdaniem prokuratury Janusz G. zadał byłej żonie cios nożem. Co najmniej jeden, mogło ich być więcej. Kobieta upadła. Świadczą o tym – jak mówiła prokurator – ślady krwi na podłodze, nisko na ścianie.
– Zwłok do tej pory nie odnaleziono. Nie wiemy, czy Halina G. została od razu pozbawiona życia, ale na pewno została obezwładniona. Janusz G. miał mało czasu, musiał zatrzeć ślady. Zabrał ciało byłej żony do auta i wywiózł a następnie się go pozbył
– opisywała prokurator.
W jaki sposób – tego śledczy nie ustalili. Jednak prokurator przekonywała, że była to zbrodnia zaplanowana. Janusz G. wyłączył telefon, żeby nie „zdradziły” go logowania do stacji, usunął też kamery z terenu złomowiska. Ale – co podkreśliła prokurator – jego wyjątkową aktywność z 5 na 6 sierpnia zarejestrował monitoring z innych firm w pobliżu. W nocy kilka razy opuszczał złomowisko i wracał.
- Tylko oskarżony miał motyw. Tym motywem były rozliczenia majątkowe. Janusz G. był zły na byłą żonę: ułożyła sobie życie z innym, zabrała mu dom, domagała się części majątku firmy - argumentowała prokurator. Jej zdaniem także charakter oskarżonego przemawia za tym, że to on popełnił zbrodnię.
Prokurator zawnioskowała o karę dożywocia. – Nie ma żadnych okoliczności łagodzących, oskarżony działał przepełniony nienawiścią, nie wykazał nawet cienia skruchy – podsumowała.
Obrońca Janusza G., adwokat Krzysztof Mysza przyznał, że ma „beznadziejną rolę”. Bo opinia społeczna już osądziła Janusza G. Tymczasem, jak przekonywał, w tej sprawie nie tylko nie ma bezspornych dowodów, ale nie ma nawet niekwestionowanego łańcucha poszlak w oparciu o które można by skazać Janusza G. za zabójstwo.
– Prokuratura spekuluje, co się wydarzyło. Nie wiemy nawet, czy Halina G. nie żyje. Jesteśmy skazani na domysły
– stwierdził.
W jego opinii taka osoba jak Janusz G. nie mogła dokonać „zbrodni doskonałej”, jaką się mu zarzuca.
– Mało prawdopodobne, by mógł to zrobić samodzielnie – stwierdził.