W „Kobiecie, która nie odmieniła losów świata” śmiech jest lekarstwem na głupotę [felieton]
Czy lokalna dziennikarka może wpłynąć na losy świata? Czy trzepot jej rzęs może poruszyć huragan społecznej niezgody na rzeczywistość, w której absurd dawno już przekroczył czerwoną linię?
Karina Obara w „Kobiecie, która nie odmieniła losów świata” stawia pytanie nie tylko o to, czy można się dziś wylogować z głupoty i pazerności tego świata niczym z mediów społecznościowych, zostawiając klucz pod wycieraczką, ale idzie o krok dalej, wskazuje palcem współwinnych kiepskiego stanu ludzkiej społeczności. Jej bohaterka, dziennikarka Benita Kluczman pewnego majowego poranka mówi sobie, że dłużej nie da rady pracować ponad siły i nie chce być trybikiem w wysysającej mózg maszynie produkcji newsów, niczym świstak, którego tempo zawijania w sreberka każdego dnia musi wzrastać. Rzuca pracę w lokalnej redakcji, do tego zamierza pozwać korporację, w której pracowała i żąda miliona odszkodowania za straty osobiste, za to, że zamiast mądrzeć, głupieje. Za to, że zamiast przyczyniać się do rozwoju i poprawy ludzkich losów, korporacja koncentruje się jedynie na maksymalizacji zysków, a łapczywość, z jaką pochłania kolejne kawałki tortu, dawno przyćmiła fakt, że wydala przy tej okazji niepomiernie więcej. Wśród szaleńców głos rozsądku może być postrzegany jako symptom obłędu. Zwariowała? Bardzo możliwe, ale przy tym, jak spektakularnie. Błyskawicznie staje się gwiazdą serwisów newsowych, a centrum zainteresowania świata przenosi się pod toruńską piekarnię Grochowalskich. Co wcale nie znaczy, że tam się zatrzymuje, karuzela zdarzeń w tym miejscu się dopiero rozkręca i nabiera tempa, obracana rytmicznie nieoczekiwanymi i błyskotliwymi przewrotkami w akcji. Wzmocniona sporą dawką humoru, głównie tego czarnego, do tego przyprawiona smacznymi bon motami i finalnym suspensem.
W „Kobiecie, która nie odmieniła losów świata” Karina Obara wyłuskuje ze świata i jego wielkiej historii sprzeczności i paradoksy, które są fundamentem naszej rzeczywistości. Gdzie coraz częściej absurd staje się normą, kategorią, którą przepełnione są nie tylko urzędowe dokumenty i dekrety wszelkiej maści decydentów, ale i przestrzenią, którą sami tworzymy. Wspieramy ten system, równocześnie nie godzimy się na niego. Z perypetii bohaterów można wysnuć wniosek, że losy świata zawieszone są pomiędzy fizjologią a namiętnością i tylko przypadek wraz z zaplątanym mimowolnie śmiertelnikiem, potrafi przestawić zwrotnice wielkiej historii na nowy tor. Rosyjski bimber i szczoteczka Stalina są tu symbolami, fetyszami, pomiędzy którymi rozciągają się współczesne pragnienia, od niepohamowanej konsumpcji do tożsamościowych poszukiwań wyrażanych karykaturalnie. I to nie tak, że otoczenie nagle stało się nieznośne przez tę głupotę i pazerność. To stała przypadłość tego świata, na którą jedynym lekarstwem jest śmiech.