W gwałcie nie chodzi o seks, ale o kontrolę. To jej utrata powoduje największą traumę. Rozmowa z autorkami książki „Gwałt polski"
- Gdybyśmy opisały wyłącznie gwałty, których sprawcy zostali prawomocnie skazani, książka przedstawiałaby tylko ułamek polskiej rzeczywistości. Nie udajemy bezstronnych - stałyśmy i będziemy stać po stronie skrzywdzonych - deklarują Maja Staśko i Patrycja Wieczorkiewicz, autorki książki reporterskiej „Gwałt polski”. Podkreślają, że: 67 proc. spraw dotyczących zgwałcenia jest w Polsce umarzanych. Z 33 proc. tych, które kończą się uznaniem winy sprawcy, od 30 do 40 proc. skazuje go na karę w zawieszeniu.
Julia, 28 lat. Anna, 40 lat. Martyna, 18 lat. Zuzanna, 18 lat. Justyna, 18 lat. Marcelina, 28 lat. Heart, 19 lat. Agata, 34 lata. Dawid, 23 lata. Dorota, 34 lata. Magda, 32 lata. Łucja, 27 lat. Marta, 38 lat, Małgorzata, 55 lat. Joanna, 28 lat. Renata, 36 lat. Agnieszka, 39 lat. Zofia, 23 lata. Katarzyna, 42 lata. Wszystkie te historie zebrane w książce „Gwałt polski” są wstrząsające. Jak udało się paniom nakłonić skrzywdzone kobiety i mężczyznę do tak otwartych rozmów?
Maja Staśko: Wszystkie te osoby chciały rozmawiać, miały potrzebę opowiedzenia, czego doświadczyły. Wiele razy usłyszałyśmy, że ulgę daje nie tylko sama możliwość powiedzenia o swojej krzywdzie, ale też poczucie, że to, iż się otworzyły, może pomóc innym, które i którzy doświadczyli gwałtu. Bo pokazuje im, że nie są same, że mają prawo czuć to, co akurat czują, mają prawo zachowywać się po gwałcie tak, jak się zachowują. Że mogą szukać wsparcia w organizacjach pomocowych. To poczucie pomagania innym daje naszym bohaterkom i bohaterowi dużo siły. Choć nie ma co ukrywać, że i dla nich, i dla nas te rozmowy były niezwykle trudne, bardzo obciążające.
Patrycja Wieczorkiewicz: W pomoc i wsparcie osób, które doznały przemocy seksualnej angażujemy się obie od dawna, więc nawiązanie kontaktu z osobami, które doświadczyły gwałtu, nie było dla nas wielkim wyzwaniem. One wiedziały, że mogą nam ufać. Każdej osobie dałyśmy możliwość opowiedzenia o gwałcie w taki sposób, w jaki chciała. Niektóre wystąpiły pod swoim nazwiskiem, pokazały twarz, inne poprosiły o podanie fikcyjnego imienia, co w książce wyraźnie zaznaczamy. Niektóre opisy przemocy są do bólu szczegółowe, inne oględne, bo osoba wolała skupić się np. na tym, co wydarzyło się po gwałcie, jak została potraktowana przez policję, jak reagowali bliscy albo jak gwałciciel dręczył ją po akcie przemocy.
Gdybyśmy oparli definicję gwałtu na braku zgody, to podejrzany musiałby tłumaczyć, na jakiej podstawie uznał, że druga strona wyraziła zgodę na seks. Nie chodzi wcale o to, by zrzucić obowiązek zbierania dowodów na sprawcę - od tego mamy policję i prokuraturę. Teraz ten obowiązek zrzucany jest często na skrzywdzone.
No właśnie: dajecie głos zgwałconym i ekspertom. Nie dopuszczacie do głosu gwałcicieli, z czego tłumaczycie się już we wstępie: „Nie udajemy bezstronnych - stałyśmy i będziemy stać po stronie skrzywdzonych".
Maja Staśko: Wyjaśniamy to nie bez przyczyny. Nie raz przy okazji opisywania w mediach spraw ofiar przemocy, czy nawet kiedy mówiłyśmy o własnych doświadczeniach, czytałyśmy, że nie mamy prawa mówić o takich zdarzeniach tylko z perspektywy pokrzywdzonych: bo to nierzetelne, bo zawsze należy wysłuchać dwóch stron. Nie wyobrażam sobie, że np. dzwonię do kolegi, który mnie molestował i mówię: „Słuchaj, piszę o tym, co mi zrobiłeś. Poproszę o komentarz". To irracjonalne. Sprawcy mają szeroki dostęp do mediów, mogą przedstawiać swój punkt widzenia, tłumaczyć się, kłamać, mają wiele okazji do dyskredytowania ofiar, a ludzie często wierzą im na słowo. Nie tylko media, ale też sądy i prokuratorzy zwykle z automatu dają mu wiarę, a relacja ofiary jest z góry kwestionowana.
Przyjrzyjmy się sytuacji Katarzyny: nie dość, że umorzono postępowanie przeciwko mężczyźnie, który ją zgwałcił, to jeszcze prokuratura oskarżyła kobietę o składanie fałszywych zeznań, bo sprawca powiedział, że miała z nim romans, czego ona się wypierała. Na romans nie było dowodów, mężczyźnie uwierzono na słowo, uznając kłamstwo Katarzyny. Ujawnił to Rzecznik Praw Obywatelskich, pisząc wprost, że z góry odebrano wiarygodność Katarzynie. Przychylił się do tego Sąd Najwyższy. Ale to nie tak, że w naszej książce zupełnie nie widać argumentów gwałcicieli, ich perspektywy. Pokrzywdzone przychodziły do nas z całymi segregatorami dokumentów, zdjęć, które dokładnie studiowałyśmy. W aktach są zeznania gwałcicieli, znałyśmy ich wersję. Choć wszystkie historie zostały opowiedziane w pierwszej osobie, czytelnik dowiaduje się sporo o gwałcicielu, o tym, jak on widział całe zdarzenie. Pisałyśmy tylko o tym, co znajdowało potwierdzenie w materiale dowodowym, co było wiarygodne. Jeździłyśmy z bohaterkami w miejsca, gdzie dochodziło do opisywanych przez nie zdarzeń. Katarzyna pokazywała, którędy spacerowała z gwałcicielem, gdzie on mieszka.
Wiele zgwałconych kobiet, których historie poznajemy w książce, zgłosiło sprawę na policję. Prawie wszystkie tego żałują. Szły na komisariat, by ktoś uznał ich krzywdę, są rozżalone, że tak uparcie domagano się od nich, by udowodniły gwałt. Podważano ich słowa. Nie dawano wiary. Co jest nie tak w naszym systemie prawnym?
Patrycja Wieczorkiewicz: Akurat to, że osoba zgłaszająca gwałt musi udowodnić, że do niego doszło, jest w porządku. Często słyszymy, że walcząc o prawa osób zgwałconych, dążymy do obalenia zasady domniemania niewinności. Nic podobnego! Chcemy tylko, by osoby pokrzywdzone były szanowane, traktowane z uczciwością i wrażliwością.
System jest niewydolny z wielu powodów.
- Oskarżony, jeśli spełnia określone warunki, dostaje obrońcę z urzędu, pokrzywdzona nie może liczyć na darmowe wsparcie pełnomocnika. A często nie zna swoich praw i nie wie, że są łamane, nie ma się kogo poradzić.
- Podczas procesu oskarżonego nie badają biegli sądowi, pokrzywdzoną tak, czasem kilkakrotnie.
- Sąd powołuje biegłego psychologa, ale nie określa, że musi to być osoba mająca doświadczenie w pracy z osobami po traumie seksualnej, wiedzę na ten temat. I często nie ma.
- Wśród biegłych powoływanych do opiniowania w sprawach dotyczących zgwałceń są ludzie, którzy w swojej karierze zajmowali się np. problemem uzależnień czy depresją, nic nie wiedzą na temat przemocy, związanych z nią mechanizmów obronnych. Ich opinie bywają skrajnie krzywdzące dla ofiar, są przesiąknięte stereotypami.
Niektóre skrzywdzone, jak Renata z naszej książki, na gwałt reagują pozornie absurdalnie - idą ze sprawcą do łóżka, tym razem dobrowolnie. Na początku same nie mogłyśmy tego pojąć. A chodziło o odzyskanie poczucia kontroli, sprawczości. Bo w gwałcie nie chodzi wcale o seks, a właśnie o kontrolę. To utrata możliwości decydowania o sobie, o swoim ciele, traumatyzuje najbardziej. Magda z naszej książki rankiem, po gwałcie, oprowadza swojego gwałciciela po mieście, tak jak umówili się wcześniej. Wiele z bohaterek przez lata nie potrafi odejść od męża czy partnera, który regularnie je gwałci.
Maja Staśko: Systemowo brakuje wsparcia psychologicznego dla zgwałconych, refundowanych terapii, takich dedykowanych osobom, które doznawały przemocy seksualnej. To bardzo potrzebne. Trauma po gwałcie jest całkowicie wyleczalna. Osoba zgwałcona jest naznaczona do końca życia. Dzięki zmianom w polskim prawie wprowadzonym w 2014 roku gwałt jest ścigany z urzędu, to ważne. W praktyce czasem wygląda to tak jak u Katarzyny, która miała potrzebę mówienia o swojej krzywdzie, opowiedziała więc o gwałcie wielu osobom, w tym sołtysce, policjantom, prokuratorce. Nikt nie zgłosił tego, choć w teorii każdy miał obowiązek.
Osoby zgłaszające gwałt powinny być przesłuchiwane tylko raz, w bezpiecznych warunkach, w tzw. niebieskim pokoju. A Zuzanna była pytana o szczegóły krzywdy, jakiej doznała, gdy na sali rozpraw siedział gwałciciel. Czuła na szyi jego oddech. Wszyscy byliśmy socjalizowani w kulturze gwałtu: kobiety, mężczyźni, prokuratorzy, sędziowie, obrońcy, biegli sądowi. A ta kultura utrwala obraz kobiety przebiegłej, podejrzanej, łasej na kasę, żądnej zemsty, zręcznej manipulatorki. Jako małe dziewczynki słyszymy, że kiedy kolega ciągnie nas za włosy, to znaczy, że mu się podobamy. Dostajemy komunikat: jeśli czujesz ból, dyskomfort, ciesz się - komuś się podobasz, kogoś interesujesz, to stanowi o twojej wartości. Kiedy jako dorosłe kobiety słyszymy w pracy, że mamy fajny tyłek i odważymy się powiedzieć, że to nie na miejscu, ktoś doradzi nam „nabierz dystansu”. Oprawca Ani, kiedy początkowo starał się o jej względy, nachodził ją w domu, nękał, kontrolował, odcinał od przyjaciół, manipulował. Co mówiły koleżanki? „Ty to masz super, tak mu na tobie zależy!". Ania odbierała komunikat, że takie traktowanie podnosi jej wartość, jest normalne, wręcz godne podziwu. A przecież przemoc - psychiczna, seksualna czy ekonomiczna - to nie jest żaden komplement!
Systemowo brakuje wsparcia psychologicznego dla zgwałconych, refundowanych terapii, takich dedykowanych osobom, które doznawały przemocy seksualnej. To bardzo potrzebne.
Łatwo przychodzi nam ocenianie osób, które mówią, że zostały zgwałcone.
Patrycja Wieczorkiewicz: Mamy wobec nich wiele oczekiwań. Na przykład, że będą krzyczeć podczas gwałtu, bronić się aktywnie, wyrywać. A po gwałcie: że wpadną w depresję, będą milczące, przygnębione. Tymczasem specjaliści podkreślają, że reakcje na tego rodzaju przemoc mogą być różne. Kobiety opisują, że podczas gwałtu wyłączyły się, stały się nieobecne, odcięły się, znieruchomiały. Traciły kontakt z rzeczywistością. A po gwałcie wiele wypiera to, co się wydarzyło. Jakby same siebie chciały przekonać, że do niczego nie doszło. W psychologii to znany mechanizm obronny, nazywany właśnie wyparciem. Taka wyparta trauma potrafi zatruć nam życie, choć nie zdajemy sobie z niej sprawy. Czasem wspomnienia wracają po latach, wtedy, gdy nasz organizm uzna, że nastały bezpieczne warunki, że jesteśmy w stanie zmierzyć się z traumą. Albo podczas terapii.
Co powinno się zmienić w polskim prawie?
Patrycja Wieczorkiewicz: Trzeba zacząć od zmiany definicji gwałtu. Powinna być oparta na zgodzie lub jej braku. Teraz, by udowodnić gwałt, należy dowieść, że doszło do przemocy fizycznej, że sprawca posłużył się podstępem, groźbą. Tymczasem gwałt jest wtedy, gdy dochodzi do aktu seksualnego bez zgody jednej ze stron. Nie musi do tego krzyczeć. Trzeba też rozdzielić przestępstwo napaści seksualnej od gwałtu. Nie trzeba zostać pobitym przez złodzieja, by móc dowieść, iż zostało się okradzionym. Kradzież z pobiciem to oddzielne przestępstwo, za które grozi wyższa kara. Konieczna jest też zmiana procesu dochodzenia do prawdy, by ofiara gwałtu nie musiała udowadniać, że stawiała nieustanny, czynny opór sprawcy. Gdybyśmy oparli definicję gwałtu na braku zgody, to podejrzany musiałby tłumaczyć, na jakiej podstawie uznał, że druga strona wyraziła zgodę na seks. Nie chodzi wcale o to, by zrzucić obowiązek zbierania dowodów na sprawcę - od tego mamy policję i prokuraturę. Teraz ten obowiązek zrzucany jest często na skrzywdzone.