W drodze między Ustką a niebem. Nadmorskie duchaczki mają 60 lat
Usteckie siostry kanoniczki, a w Krakowie, gdzie mają główną siedzibę, zwane po prostu duchaczkami, obchodzą swój jubileusz.
Bez sióstr zakonnych trudno sobie dzisiaj wyobrazić Ustkę. Tak bardzo wpisały się w nadmorski krajobraz i życie miasteczka. Choć niewielu wie, że trafiły tu przypadkiem, a nie przypadkiem chciały już stąd uciekać. No, ale w końcu to kanoniczki z natchnieniem samego Ducha Świętego.
- 60 lat w porównaniu z ośmioma wiekami istnienia zakonu to niewiele, ale w Ustce to znaczący jubileusz - żartował ksiądz Jan Turkiel po zakończeniu jubileuszowej mszy świętej odprawionej w intencji Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego de Saxia 30 kwietnia 2017 roku.
W 1957 roku rozpoczęła się ich ustecka misja. - Pierwsze siostry pojawiły się w Ustce 1 czerwca - opowiada siostra Helena Chudyba, która z racji ukończenia w Krakowie studiów historycznych przed wstąpieniem do Zgromadzenia została wybrana, by o usteckiej historii sióstr „Głosowi” opowiadać. - Niestety, starych kronik nie mamy, bo w Zgromadzeniu jest taka zasada, że te wszystkie, których kolejny tom dobiegł końca, trafiają do archiwum w Krakowie. Szpitalna 10 - dziś pod tym adresem można znaleźć całą naszą historię, każdego domu w Polsce. W Ustce są tylko najnowsze albumy ze zdjęciami.
Nic jednak straconego, bo historia usteckich duchaczek stała się tematem pracy magisterskiej! Powstała w 2012 roku w Wydziale Teologicznym w Katedrze Historii Kościoła Uniwersytetu Szczecińskiego pod kierunkiem ks. dra Tadeusza Ceynowy. Autorem jej jest ksiądz Piotr Jóźwik, który skrupulatnie u źródeł zbierając informacje i dokumenty, opracował „Powstanie i rozwój Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego De Saxia w Ustce w latach 1957-2010”.
Bez sióstr jak bez ręki
Snując więc swą opowieść, siostra Helena posiłkuje się zasięgniętymi wspomnieniami sióstr oraz pracą młodego magistra.
- To fantastyczna historia, prawie jak z bajki - mówi siostra Helena o przybyciu swoich poprzedniczek. - 9 marca 1957 roku do Ustki przyjechał ksiądz proboszcz Wiktor Markiewicz. Na swojej poprzedniej parafii w Trzebiczu miał u siebie siostry zakonne. A tu sam, na pierwszej wtedy w Ustce plebanii przy ulicy Żeromskiego 13.
Miasto obce, ludzie ze wszystkich stron Polski tu zjechali, pozajmowali stare poniemieckie domy, a część z nich żyła tak, jakby Boga w sercu nie miała. I to dosłownie, bo parafianie byli zaniedbani religijnie. Brakowało im konfesjonału, opieki duchowej, katechezy. Proboszcz, kolejny już w powojennej Ustce, miał wiele wyzwań. Ale tak jakoś sam nie mógł wszystkiego ogarnąć. No cóż, jak to mężczyzna...
- Był tylko człowiekiem... Po niespełna trzech miesiącach pobytu, będąc w rozpaczy, spotkał duchaczki - śmieje się siostra Helena. - Jednak nie od razu tak łatwo mu poszło. Najpierw udał się do Poznania. Tam obiecano mu pomoc, lecz, niestety, dopiero za rok. Pojechał więc do Warszawy. Tam też nie usłyszał dobrych wieści, bo zakonnice mogły przybyć do Ustki dopiero za parę długich miesięcy. Proboszcz przemierzył więc Polskę i dotarł aż do Krakowa, szukając sióstr u znanych mu źródeł. Bez powodzenia, do czasu, gdy przechodził przez ulicę.
Kraków, Szpitalna 12
Ksiądz Wiktor Markiewicz tak to przedstawił w swoich wspomnieniach w „Drodze do upragnionego kapłaństwa”: „Wracam wewnętrznie zdruzgotany. Tyle jazdy i wszystko na nic. Boże, myślę sobie, czy Ty chcesz, żeby się tak nic nie udawało? Przecież to nie dla mnie. Chodzi o większą, a przynajmniej należną chwałę Twoją. Ja nie podołam pracy bez pomocy sióstr, pracy, jaka spoczęła na barkach moich... Tak rozważając, idę w kierunku dworca. Podnoszę głowę, bo trzeba przejść na drugą stronę ulicy i spotykam zakonnicę”.
- Czy siostry mogłyby objąć parafię? - wprost zapytał proboszcz, podchodząc do zakonnicy.
- Nie wiem, ale my pracujemy na parafiach - odpowiedziała. - Proszę zwrócić się do matki generalnej, ale teraz, bo dziś wyjeżdża. To niedaleko. Szpitalna 12.
- Do kogo? - chwilę później zapytała przybysza furtianka.
- Do matki generalnej - odpowiedział ksiądz.
- W jakiej sprawie? - wypytywała.
- W osobistej - padła odpowiedź.
- Proszę zaczekać.
Już po chwili ksiądz Wiktor Markiewicz wyjawiał cel swojej wizyty przełożonej generalnej.
- Tak - rzekła matka Maria Kosiakówna. - Myślałam już kiedyś, byśmy założyły dom blisko morza. Mam teraz propozycję założenia go w Kołobrzegu. Ale tam dyrektor szpitala chce dziesięć sióstr, a ja tyle nie mam. Natomiast do Ustki - proszę bardzo. Dam księdzu odpowiedź za miesiąc.
- Oj - ksiądz proboszcz nie ukrywając żalu, poprosił: - Proszę matki, ja z tak daleka przyjechałem...
- Ale ja muszę poradzić się moich sióstr. To potrwa kilka godzin - stanowczo odrzekła przełożona.
- Ja poczekam - pokornie na to przystał proboszcz.
Po kilku godzinach matka generalna wróciła z siostrami z rady i oznajmiła, że pierwsze dwie duchaczki przyjadą do Ustki już 1 czerwca, a w połowie miesiąca kolejne dwie. I to był początek długich dziesięcioleci sióstr kanoniczek nad morzem.
Prekursorki zaczęły od remontu
1 czerwca do pracy w parafii pw. Najświętszego Zbawiciela w Ustce stawiły się dwie duchaczki: siostra Celestyna Zającówna i siostra Adama Kalita.
Obie trafiły w sam środek remontu plebanii. Nie zabrakło im pracy ani w domu, ani w kościele. Siostra Celestyna została przełożoną i zakrystianką, siostra Adama zapewniała posiłki domownikom.
Zgodnie z obietnicą wkrótce z Krakowa nadeszło wsparcie w osobach sióstr Melanii Satory i Kolumby Twardosz. Siostry zamieszkały na pierwszym piętrze plebanii przy ul. Żeromskiego 13. Zajmowały cztery pokoje z łazienką, oddzielone przepierzeniem od reszty korytarza.
Na założenie domu zakonnego na plebanii w Ustce kuria biskupia w Gorzowie Wielkopolskim wyraziła zgodę bez przeszkód. W 1963 roku na plebanii powstała półpubliczna kaplica, w której na stałe przechowywano Najświętszy Sakrament.
Sprawy duchowe i komornicze
Na początku lat 60. PRL-owski sejm uchwalił przepisy odnoszące się do poniemieckich majątków kościelnych na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Ustawa dawała prawo związkom wyznaniowym do nieodpłatnego przejmowania nieruchomości na własność.
- Jednak tylko na wsiach - podkreśla siostra Helena, która przestudiowała kłopoty z prawem, w które popadł proboszcz. - Nieruchomości w miastach przekazywano w użytkowanie wieczyste i trzeba było płacić czynsz. Proboszcz za zgodą kurii tego nie robił.
Na plebanię przybył komornik, wymachując wydanym przez sąd nakazem zapłaty.
Ksiądz Wiktor Markiewicz wspominał to tak: „25 listopada 1960 roku wielkim bagażowym autem zjechali do nas urzędnicy państwowi: komornik z powiatu ze swoim sekretarzem, zastępca kierownika ds. wyznań z Koszalina i przedstawiciel Miejskiej Rady Narodowej w Ustce. Mimo mojego sprzeciwu przystąpili do oględzin pomieszczeń zajmowanych przez siostry. Mieli zamiar przejść się też po ich pokojach i zwrócili się do mnie o umożliwienie im tego. Bez targów z miejsca odpowiedziałem:
- To są siostry zakonne. Mają klauzurę i żadnemu mężczyźnie nie wolno ich progu przestąpić. Dlatego ani ja, ani panowie tam nie wejdą. Zresztą na mnie ciąży całość czynszu. Ja odpowiadam za całość.
Przybyła przełożona i na wiadomość, iż komisja zamierza przeprowadzić lustrację mieszkania sióstr, kategorycznie oświadczyła, że mężczyzn za klauzurę nie wpuści. Wezwano więc MO i ślusarza, i weszli za klauzurę. Sporządzono protokół. Akcja trwała cztery i pół godziny. Zabrano pralkę elektryczną, tapczan i radio. Spisano: trzy piękne duże szafy, pianino, dwie kozetki, kredens, duże lustro, fotele, krzesła, regał, duży dębowy rozkładany stół, dywan. Wychodząc, wyrazili nadzieję, że na następne „upomnienie” zareaguję uiszczeniem należności, w przeciwnym razie znów przyjdą”. Tyle ksiądz proboszcz.
Tymczasem od 1964 roku lokalne władze robiły wszystko, by księdza i siostry z Żeromskiego 13 wyrzucić. Udało im się to cztery lata później.
Rok wcześniej, bo w 1967, Referat Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej nakazał proboszczowi przekazanie domu na potrzeby Państwowego Przedszkola nr 2. Urzędnicy argumentowali to dynamicznym rozwojem miasta i wysokim przyrostem naturalnym ludności.
Ksiądz Markiewicz zgodził się na dobrowolną przeprowadzkę.
- Wtedy proboszcz otrzymał nową plebanię, a siostry dom przy ulicy Kilińskiego 14, ale z lokatorami na pierwszym i drugim piętrze - opowiada siostra Helena. - Przeniosły się tam 7 października 1968 roku. Warunki były bardzo złe. W pomieszczeniach, które zajmowały siostry, nie można było urządzić kaplicy.
W 1971 roku sejm uchwalił, że na „ziemiach odzyskanych” kościoły mogą przejmować na własność niektóre nieruchomości. Duchaczki zaczęły działać. W 1974 roku otrzymały dom nieodpłatnie na własność. Problemem byli lokatorzy, którzy - sami będąc najemcami - wbrew umowie wynajmowali pokoje wczasowiczom. Tymczasem przepisy zakładały, że nieruchomości mają służyć wyłącznie na cele określone regułą zakonną. Siostry nie miały kaplicy, a naczelnik miasta wciąż odmawiał przeniesienia lokatorów do mieszkań spółdzielczych, tłumacząc to ich brakiem.
Gdy w 1987 roku udało się przeprowadzić jedną z rodzin, której siostry wcześniej założyły książeczkę mieszkaniową, kanoniczki zdobyły upragnioną kaplicę, którą poświęcił biskup Ignacy Jeż.
Druga rodzina wciąż zajmowała mieszkanie. W tej sytuacji siostry postanowiły zamknąć dom i opuścić Ustkę.
Jednak po interwencji biskupa Czesława Domina siostry przeniosły się na plebanię przy ul. Kościuszki 4, a ówczesny ksiądz proboszcz Paweł Jochaniak zamieszkał w salce katechetycznej przy kościele. Nieruchomość przy Kilińskiego została sprzedana.
Potajemne nauczanie
- Przeprowadzka nastąpiła w 1994 roku i mieszkamy tu do dzisiaj - mówi siostra Helena. - I jest nas wyjątkowo dużo, bo aż osiem. Wcześniej w Ustce przebywało najwięcej pięć sióstr. Jednak gdy od 2004 roku zaczęłyśmy uczyć katechezy w Szkole Podstawowej nr 2, która znajduje się na terenie parafii Gwiazdy Morza, potrzebne były kolejne dwie katechetki.
Usteckie duchaczki nauczały religii dzieci i młodzież od początku. Najpierw - jeszcze w szkole, później - ku niezadowoleniu władz - w salkach katechetycznych. Taką rolę swego czasu przed budową obecnej plebanii pełniła nawet zakrystia. Dzieci tłoczyły się na zajęciach przedszkolnych, a starsze na religię przybiegały po lekcjach w szkole. Gdy religia powróciła do szkół, katechetki stały się zawodowymi i mianowanymi nauczycielkami. Z wynagrodzeniem. Bo kiedyś proboszczowie płacili tyle, ile mogli.
Pierwsza katechetka - siostra Kolumba Twardosz zaczęła uczyć we wrześniu 1957 roku w jedynej wówczas szkole podstawowej. Niespełna rok później komunistyczne władze zakazały księżom i zakonnicom uczenia religii w szkołach. Siostrę zastąpiły dwie osoby świeckie. Jednak katechetka nie ugięła się i zaczęła nauczać w przykościelnej salce. Nie zrezygnowała, gdy w 1961 roku w Polsce całkowicie zakazano zgromadzeniom zakonnym nauki religii gdziekolwiek.
W 1962 roku siostrę Kolumbę wsparły kolejne dwie katechetki - siostra Cecylia Piękosz, późniejsza Matka Generalna od 1978 do 1990 roku i siostra Ambrozja Burza.
W latach 60. siostry przygotowały setki dzieci pierwszokomunijnych i młodzieży do bierzmowania. Uczyły dzieci z Ustki i okolicznych wsi.
- Dzisiaj jest wśród nas pięć katechetek: siostra Fazjana, siostra Dominika, siostra Ewa, siostra Maria Adwenia i ja. Siostra Efrema jest kancelistką, pracującą w kancelarii parafialnej, siostra Rut - zakrystianką, a siostra Juliana - kucharką - opisuje siostra Helena.
Zgodnie ze złożonymi ślubami, w tym posłuszeństwa, siostry obowiązują reguły i konstytucje zakonne, a także ustalony dla każdego domu porządek dnia. Zgromadzeniem zarządza Przełożona Generalna, obecnie jest nią Maria Estera Kapitan. Domami - przełożone domowe. W Ustce Siostrę Przełożoną Fazjanę wspierają dwie radne. Obecnie pierwszą z nich jest siostra Efrema, drugą - siostra Rut.
Z artyzmem i pomocą
Wiele pracy i modlitwy, rozmyślań. Duchaczki zawsze jednak znajdowały czas dla innych. Wspierały finansowo i rzeczowo najuboższe rodziny, pomagały chorym, samotnym, osieroconym. Niosły pomoc w szpitalu, w hospicjum.
Dzięki ich talentom artystycznym uroczystości kościelne nabierały wyjątkowej oprawy. Dekorowały kościół, patriotycznie akcentując ważne wydarzenia. W czasie nawiedzenia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w 1961 roku ołtarz stał na łodzi z dużym masztem. 20 lat później nad grobem Pańskim wznosił się symboliczny Krzyż Stoczniowców Gdańskich, na pamiątkę zamordowanych w 1970 roku na Wybrzeżu.
W grudniu 1981 roku szczególnego charakteru nabrał żłóbek bożonarodzeniowy.
Duchaczki miały też sporo pracy na plebanii, bo wszak do turystycznej miejscowości latem ściągali biskupi i księża z całego kraju. Gościli tu artyści tacy jak Stefan Stuligrosz, który dawał koncerty organowe, czy literat Jerzy Zawieyski.
- Dobrze rozumiejąc zakonne reguły, jesteśmy otwarte na świat i nowe technologie. Mamy do dyspozycji samochód i inne zdobycze współczesnej techniki. Korzystamy z nich, jeśli tego wymaga nasza praca i dobro drugiego człowieka - podkreśla siostra Helena. - Siostra Juliana na co dzień korzysta z mikrofalówki, gdy do klasztornej furty przychodzi potrzebujący i o ciepły posiłek poprosi.
Telefony komórkowe i Internet to rzecz normalna. W pracy sióstr trudno bez tego się obejść. Tak jak przed laty trudno im było się obejść bez pralki zarekwirowanej przez komornika...
Dar imienia
Od 1957 roku w Ustce przebywało około 70 duchaczek. Jedne krócej, inne latami. Jak obecna zakrystianka siostra Rut Wójtowicz, która nieprzerwanie od 1992 roku trzyma porządek w kościele i zakrystii. Ustczanie pamiętają też siostrę Bonifację Kwidzińską, mieszkającą obecnie w Krakowie, mimo że zakrystiankę, to również głównego zaopatrzeniowca w ciężkich czasach pustych półek. Siostra Bonia spędziła w Ustce 13 lat. Niektóre z usteckich duchaczek, zgodnie z zaleceniami Matki Generalnej, miały swoje liczne powroty, jak siostry Pompilia Ziaja, Maksymiliana Kuca, Antonila Koba, Ambrozja Burza i jej rodzona siostra Arkadia Burza.
Do Ustki zjeżdżały duchaczki o niezwykłych imionach - Kolumba, Pompilia, Ja-centa, Loretta, Januaria, Konsolata, Imelda, Hilaria, Akwina, Gemma, Febronia, Goretta, Rafaela, Symeona. Bywały też siostry o bardziej tradycyjnych, jak Danuta, Aniela, Zuzanna czy Olga.
- Imiona to jeden z najlepszych podarunków w Zgromadzeniu. To znak naszego nowego życia. W Starym Testamencie imię określało zadanie człowieka. Imię wybiera nam Matka Generalna, ale po przedstawieniu propozycji i konsultacjach. Nasze imiona chrzcielne są inne. Są u nas trzy Małgorzaty, to siostry Fazjana, Dominika i ja. Trzy Anny, to siostry Ewa, Maria Adwenia i Juliana. Bogumiła to siostra Rut, a Stefania to siostra Efrema - mówi siostra Helena, czyli niosąca światło.