W 46 dni wzdłuż Wisły, czyli Polska ciekawsza od Australii
46 dni i 1160 kilometrów z południa Polski na północ. Mateusz Waligóra, który do tej pory podejmował wyprawy w najbardziej odludne miejsca na Ziemi, w czasie pandemii powędrował wzdłuż Wisły. Jego celem było wytyczenie szlaku pieszego łączącego nasze góry z Morzem Bałtyckim.
Gdyby świat w tym roku nie stanął do góry nogami, Mateusz wędrowałby pustynnymi ścieżkami Australii. Do tej wyprawy przygotowywał się od dwóch lat.
Wiosną stało się jasne, że w tym roku nie zrealizuje tego marzenia.
Podróżnik uznał, że zamiast użalać się nad tym, czego nie może zmienić, poszuka innego wyzwania.
- Dzisiaj już wiem, że to była doskonała decyzja. Wisła była osią mojej podróży, kompasem, który wskazywał kierunek. Wokół niej działy się piękne historie - mówi Mateusz Waligóra.
Chciałem się przejść
Wisła to nie tylko najdłuższa rzeka w Polsce, ale także symbol polskiej historii i tożsamości narodowej. Jej uroda fascynuje Polaków od wieków.
- Wiosną, sfrustrowany tym, że wyjazd do Australii nie wypali, wędrowałem wzdłuż Ślęzy, która płynie nieopodal mojego domu we Wrocławiu. Do ujścia w Odrze liczy niewiele ponad 18 kilometrów. Wzdłuż jej brzegów wydeptałem przez trzy miesiące niemal tysiąc kilometrów. Uznałem, że jeśli to mi się kompletnie nie nudzi, to jaką frajdę może mi sprawić marsz wzdłuż najdłuższej rzeki w kraju. Wtedy podjąłem decyzję o przejściu Polski wzdłuż Wisły - wspomina.
W trakcie marszu podróżnik rozmawiał z hydrologiem, ekologiem, zoologiem oraz z innymi ekspertami z Instytutu Ochrony Środowiska - Państwowego Instytutu Badawczego, pytając o przyszłość królowej polskich rzek.
- Kiedy przechodziłem przez Warszawę, poziom wody w Wiśle wynosił 50 cm. Suma rocznych opadów nie zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat i zgodnie z prognozami nie zmieni się znacząco w przyszłości. Problemem jest to, w jaki sposób gospodarujemy wodą z opadów. Czy betonujemy miasta, czy regulujemy rzeki, czy dbamy o to, aby magazynować wodę? Od naszych działań zależy, jak będzie wyglądać przyszłość Wisły, ale też innych rzek w kraju - mówi podróżnik.
Mateusz uważa, że Wisła - wciąż dzika rzeka, nad którą leżą piękne polskie miasta - mogłaby przyciągnąć do Polski wielu podróżników z całego świata.
- Moda na wędrowanie szlakami pieszymi, które liczą nawet kilka tysięcy kilometrów, jest bardzo powszechna w Stanach Zjednoczonych, obrosła nawet pewnego rodzaju subkulturą. U nas brakuje wytyczonej trasy dla pieszych wędrówek od południowych krańców kraju aż do morza. W Polsce mamy doskonałego przewodnika, który może nas prowadzić - Wisłę. Warto wykorzystać jej potencjał i wytyczyć „Szlak Wisły”.
Góra śmieci nad brzegami
W wędrówkę wzdłuż najdłuższej polskiej rzeki Mateusz wyruszył na początku września z trójstyku granic Polski, Czech i Słowacji. Chciał, aby jego marsz prowadził od granicy do granicy.
W sensie hydrologicznym Wisła rozpoczyna się w miejscu połączenia potoków Malinka i Wisełka, powstałego z połączenia Białej i Czarnej Wisełki. Podróżnik wybrał Białą Wisełkę jako potok, wzdłuż którego będzie się poruszał. Jego źródło znajduje się w rezerwacie ścisłym.
- Wisła zaczyna się niepozornie - mówi. - Jako kilkunastocentymetrowy potok, którego byśmy nawet nie dostrzegli, gdyby miejsce - nazwane Wantule - nie było oznaczone tabliczką. Byłem przygotowany na to, że Wisła będzie zaśmiecona, ale doznałem szoku, kiedy już w rezerwacie ścisłym niemal na pierwszym centymetrze rzeki znalazłem nakrętkę od słoika. Przez 46 dni obserwowałem, jak zmienia się rzeka. Początkowo była wąska i kręta, dzika i nieposkromiona, na kolejnych kilometrach od źródła meandrowała i tworzyła przepiękne rozlewiska. Ale zaśmiecenie jej brzegów nie zmieniało się na żadnym z odcinków. Nawet na ostatnich metrach przed ujściem do Bałtyku byłem w stanie dostrzec spore ilości śmieci wyrzuconych w rezerwacie Mewia Łacha - opowiada Waligóra.
Przez pandemię w poszukiwaniu wrażeń i nieodkrytych miejsc zwróciliśmy się w kierunku tego, co lokalne. W tracie trwania wyprawy podróżnik natrafiał na niezwykłe, często zapomniane historie miast, wiosek i mieszkających w nich ludzi, którzy związali z rzeką życie.
Niestety znajdował też mnóstwo śmieci. Plagą są pozostawiane na brzegu reklamówki, szklane i plastikowe butelki. Co powoduje ludźmi, że zamiast na wysypisko wolą wywieźć opony czy zużyty sprzęt AGD na brzeg rzeki?
- Kiedy wynosimy do lasu albo nad rzekę starą pralkę, pozbywamy się problemu. Jednak w momencie, kiedy przestaje to być problem jednostki, staje się problemem wszystkich Polaków - mówi podróżnik. - Nad Wisłą można znaleźć lodówki, wanny, meblościanki, tapczany. Wyposażenie niezłej kawalerki. W jednym miejscu widziałem skład 200 opon!
Te śmieci stanowią zagrożenie dla ludzi, zwierząt, roślin i wody. A utrzymanie czystości na nadbrzeżach Wisły to prawdziwe wyzwanie. Okolice te, zwłaszcza w miastach, odwiedzają tysiące ludzi. Wystarczy, że każdy z nich zostawi po sobie jedno opakowanie czy butelkę, a mamy do czynienia z wielotonową górą odpadów.
Opowieści znad Wisły
Mateusz wędrował. Jak mówi, żadna forma podróży nie daje takiego wglądu w rzeczywistość jak marsz. Jego tempo pozwala przyjrzeć się wszystkiemu bez pośpiechu, poczuć każdy centymetr drogi, wysłuchać historie ludzi spotkanych podczas wędrówki. A tych było wiele.
- Przez 46 dni nie spotkała mnie ani jedna przykra sytuacja, słowo czy zachowanie. Spotykałem się z życzliwą ciekawością i troską o to, czy jestem wyspany, czy nie marznę, czy napiłbym się czegoś ciepłego, a może przespałbym się u kogoś w domu albo zjadł obiad - mówi.
Podróżnik odbył też dziesiątki spotkań. Wspomina na przykład pana Zygmunta, który w ciągu 15 minut przekonał żonę, spakował się, a następnie wsiadł na łódź studentów, którzy płynęli w stronę ujścia Wisły, by spełnić swoje marzenie o takim rejsie. Mateusz poznał też panią Marię z Warszawy, która ma 98 lat.
- Podzieliła się ze mną historią o tym, jak zdobywała kartę pływacką w Wiśle, bo kiedyś pływać uczono się w rzece, a nie w aquaparku czy na basenie. Potem pani Maria zaangażowała się w wioślarstwo, a po wojnie przechodziła przez zamarzniętą rzekę w stronę Pragi, aby zobaczyć jak mocno została zniszczona ta dzielnica Warszawy - wspomina.
I dodaje: Rozmawiałem z ludźmi, którzy mieszkają na barkach. Z osobami, które pływają łodziami po rzece i z tego żyją. Bardzo dużo jest tych historii i o nich chcielibyśmy razem z Dominikiem Szczepańskim opowiedzieć w książce, która właśnie powstaje. Chcemy wydać ją na własną rękę. I choć książka będzie gotowa dopiero pod koniec marca, to już teraz można zamówić ją w przedsprzedaży na stronie www.mateuszwaligora.com. Jest to dla nas bardzo ważne, bo tylko dzięki przedsprzedaży uda nam się sfinalizować wydanie książki.
Płynie po polskiej krainie
Jeszcze w latach 50. i 60. XX wieku chętnie wypoczywaliśmy nad Wisłą. Jej brzegi usiane były ośrodkami rekreacji, w których Polacy spędzali urlopy i wakacje. A w miastach? Wypełnione opalającymi się mieszczuchami tereny nad rzeką przypominały nadmorskie kurorty. Leżaki, koce, ręczniki zajmowały każdy skrawek wolnej przestrzeni. Były rodzinne zabawy, chlapanie w rzece i długie kolejki, by popłynąć statkiem. Dziś także nie brakuje fantastycznych miejsc, które mają nam wiele do zaoferowania.
- Wisła bywa naprawdę piękna i dzika - mówi Mateusz. - Szczególnie na odcinku przed Sandomierzem albo między Nowym Dworem Mazowieckim a Płockiem, z cudownymi, malowniczymi łachami piasku. To obraz, który mamy przed oczami, myśląc o rzece. Żyję w Polsce od 33 lat, jednak podczas wędrówki przekonałem się, że nie znam swojego kraju. Wyjeżdżając z domu, zwykle wybierałem egzotykę albo odludne miejsca. Wyprawa wzdłuż Wisły całkowicie przerosła moje oczekiwania związane zarówno z pięknem rzeki, pięknem naszej ojczyzny, ale też pięknem ludzi, których spotykałem po drodze i ich historii. Wróciłem do domu zafascynowany i zakochany w Polsce i w ludziach, którzy żyją nad Wisłą. Byłem zdumiony, że królowa polskich rzek jest tak zaskakująco piękna, chociaż były momenty, że patrząc na zaśmiecone brzegi, chciałem odwrócić od niej wzrok. Nie chciałbym natomiast, abyśmy odwracali się do niej plecami, bo naprawdę ma nam wiele do zaoferowania - dodaje.
Podróż do wnętrza
Wzdłuż brzegów Wisły Mateusz Waligóra przeszedł przez siedem województw, kilkadziesiąt miast i setki wiosek. Najczęściej spał w namiocie, a sprzęt ciągnął na przyczepce.
- Miałem ze sobą śpiwór, materac do spania, odzież, kuchenkę, całą elektronikę, która pozwalała mi dokumentować moje przejście, aby inni też mogli w nim uczestniczyć. Miałem zapas wody na dwa dni i żywności. Zabrałem żywność liofilizowaną, czyli taką, którą wystarczy zalać wodą i po 10 minutach jest pełnowartościowym posiłkiem. Dawało mi to pełną niezależność i wolność, która jest dla mnie najważniejszym elementem - mówi.
Każda wyprawa składa się z momentów, które zapamiętujemy na całe życie i z takich, o których chcielibyśmy zapomnieć jak najszybciej. Jak było w przypadku Mateusza?
- Najtrudniejsze są początki, kiedy ciało przyzwyczaja się do wysiłku i łapie rytm, by określone czynności robić odruchowo. Kiedy wszystko ma już swoje miejsce i mi sprzyja, to jest mój ulubiony etap wyprawy. A wędrówka jest szczególna. Jeśli jedziemy na rowerze i rozpędzimy się wystarczająco szybko, wieje w plecy lub jedziemy z górki, to możemy przestać pedałować. Odpoczywamy ale posuwamy się dalej. Natomiast gdy podczas pieszej wędrówki nie zrobimy kolejnego kroku, stoimy w miejscu. Taka podróż jest najbardziej wymagająca, ale jednocześnie daje najwięcej, bo zachowujemy pełną ciągłość przeżyć i emocji - opowiada.
Nie zawsze sprzyjała mu pogoda: czasem padał deszcz, wiał porywisty wiatr. Na stopach pojawiły się pęcherze, plecy bolały, ale samotność nie doskwierała.
- Kiedy jesteśmy sami, skupiamy się na tym, co jest wokół, ale też na naszym wnętrzu. Miałem czas, żeby zastanowić się nad różnymi rzeczami z przeszłości, nad tym, co robię w życiu i nad tym, co chciałbym zrobić. Jakie mam plany i marzenia, czego nie udało mi się dokonać i dlaczego. Uwielbiam taki czas. Ludzie niepotrzebnie boją się samotności w podróży, wyobrażają sobie, że to musi być strasznie nudne. Dla mnie marsz jest doskonałym sposobem na rozwiązywanie problemów. Jeśli nie wiesz, co masz zrobić, idź się przejść. To najlepsze, co możemy dla siebie zrobić - radzi podróżnik.
U ujścia Wisły
Po długiej wędrówce przez Polskę Wisła kończy swój bieg w Zatoce Gdańskiej, gdzie jej wody stają się nieodłączną częścią Bałtyku. Tutaj na powitanie składa Neptunowi w darze to, co porwał jej nurt w różnych częściach kraju. Z piachu układa łachy i wysepki, które w szczególności upodobały sobie ptaki. Nie bez przyczyny ornitolodzy uważają ujście Wisły za ptasi raj, znajduje się tu zresztą rezerwat „Mewia Łacha”.
- Samo ujście Wisły do Morza Bałtyckiego nie jest szczególnie spektakularne, nie jest to przestrzeń ciągnąca się aż po horyzont - opowiada Mateusz. - Ostatni kilometr był dla mnie trudny, bo wędrowałem po piachu. Trzeba było przeciągnąć wózek, ale była to jednocześnie piękna klamra dla moich podróży. Nieważne czy idę przez Polskę, Australię czy przez Mongolię - zawsze idę po piachu, ciągnę wózek i musi być trochę ciężko - śmieje się podróżnik. I dodaje: Nie lubię, kiedy wyprawa dobiega końca, bo czuję pustkę, co jest bardzo nieznośne. Na szczęście dosyć szybko ustępuje. U celu wyprawy była cisza, spokój i poczucie spełnienia. Pojawił się też moment wzruszenia.
I myśl, że to było piękne 46 dni.