Uwaga: nowy Zły nadciąga!
Polityka ma ogromny wpływ na kino, nawet to rozrywkowe. Cofnijmy się choćby do lat 70. i 80. Zimna wojna między Wschodem a Zachodem wykreowała postać Jamesa Bonda, który początkowo walczył z wyimaginowanymi złoczyńcami chcącymi przejąć władzę nad światem, aby ostatecznie skoncentrować się na potyczkach z sowieckimi szpiegami.
Kiedy Ronald Reagan przejął stery amerykańskiej polityki i bezceremonialnie zmienił jej kurs na jednoznacznie antyradziecki, modne stało się kino akcji opowiadające o samotnych twardzielach dających w kość złoczyńcom, głównie oczywiście reprezentujących ówczesne Imperium Zła. To wtedy sławę zyskali Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger i Chuck Norris.
Po 1989 roku wszystko się zmieniło i naczelnymi złoczyńcami w zachodnim kinie stali się islamscy terroryści. To za nimi uganiali się kolejni kandydaci na dyżurnych obrońców demokracji. Trend ten wzmógł się oczywiście po 11 września 2011 roku - i na pewno miał wiele wspólnego z „wojną z terrorem” rozpętaną przez George’a W. Busha na Bliskim Wschodzie.
Potem jednak przyszedł Barrack Obama - optyka postrzegania muzułmanów jako naczelnych złych charakterów współczesnego kina zaczęła się zmieniać. Kłóciła się z tym bowiem lewicowa poprawność polityczna, z roku na rok coraz bardziej zdobywająca poklask w Hollywood. Jej efektem jest film „Tożsamość zdrajcy”, który właśnie oglądamy na naszych kinach.
To typowe filmy akcji oparte na klasycznym schemacie: zdradzony niegdyś przez przełożonych agent wraca do gry, aby znów uratować świat przed zagładą i ponownie uwierzyć w siebie.
Stereotyp ten został jednak wymodelowany na współczesną modłę, odpowiadającą lewicowym tendencjom, cieszącym się popularnością w Hollywood. Oto zamiast agenta mamy agentkę, która okazuje się we wszystkich sytuacjach bardziej zwinna, sprytna i inteligentna od swoich kolegów. A zatem feminizm - niestety, podany w dosyć łopatologiczny sposób, przez co nie stwarzający żadnego pola do popisu dla grającej główną rolę Noomi Rapace.
Mało tego: złoczyńcami w „Tożsamości zdrajcy” okazują się nie islamiści, którzy niespodziewanie uświadamiają sobie bezsens nienawiści i zabijania, ale jacyś nie do końca zidentyfikowani amerykańscy politycy, niedwuznacznie przypominający republikańskich prawicowców z samym Donaldem Trumpem na czele .
Czyli mamy kolejną zmianę w optyce Hollywood. Kiedy poprawność polityczna zabrania upatrywania złego w imigrantach, trzeba znaleźć dyżurnego chłopca do bicia na własnym podwórku. Trump i jego administracja nadają się do tej roli idealnie. Czekamy na więcej!