Katarzyna Kachel

Uparli się, by walczyć o tych, którzy są po drugiej stronie. Po stronie śmierci

Do krakowskiego Centrum Hipotermii Głębokiej trafiają ofiary gór: wypadków i lawin Fot. fot. Wojciech Matusik Do krakowskiego Centrum Hipotermii Głębokiej trafiają ofiary gór: wypadków i lawin
Katarzyna Kachel

Są spotkania znaczące niewiele, czasami nic. Są takie, co to potrafią zmienić los. Historia krakowskiego Centrum Hipotermii Głębokiej to opowieść o spotkaniach, które przestawiły wiele życiowych zwrotnic na odpowiedni tor. I o lekarzach wierzących w cuda

13,7 stopnia Celsjusza. Ciało Norweżki Anny Bågenholm przypominało szmacianą lalkę. Albo kukłę o białej, pergaminowej twarzy. Serce przestało bić, zatrzymało się krążenie. W dotyku była zimna jak lód. Temperatura nie pozostawiała wątpliwości. Anna jakąś swoją częścią była już po tej drugiej stronie. Uwięziona w szczelinie lodowcowej na długie minuty, powoli traciła przytomność. Woda, która spływała na nią z góry, odbierała jej powoli ciepło i nadzieję. - Gdyby ktokolwiek, jedna choćby osoba, przestał wówczas wierzyć, że tę dziewczynę uda się uratować, że warto podłączyć ją do urządzenia i ogrzewać, nie byłoby jej wśród nas - zauważa dr Sylweriusz Kosiński. - Gdyby ktokolwiek zadecydował, że żmudna akcja, w której brało kilkadziesiąt osób, nie ma sensu, nie opłaca się, Anna nie poszłaby na studia, nie skończyłaby medycyny. Nie powtarzałaby głośno, że nie wolno się poddawać. Że trzeba walczyć do końca.

16 stopni Celsjusza. Serce Kasi Węgrzyn nie biło już od sześciu i pół godziny. Lawina zeszła niespodziewanie, kiedy wraz z grupą doświadczonych grotołazów próbowała dotrzeć do jaskini Komin w Tatrach. Kiedy odkopano ją spod metrowej pokrywy śniegu, była nieprzytomna, niemalże sztywna. Wyziębiona tak, jak może być wyziębiony człowiek, który spędzi 45 minut w lodowatym śniegu. Śmigłowiec przewiózł ją do krakowskiego Centrum Hipotermii Głębokiej. - Podłączyliśmy ją do ECMO (urządzenie do pozaustrojowego utlenowania krwi) i ogrzewaliśmy.

Cierpliwie, stopień po stopniu. Po kilkunastu godzinach wiedzieliśmy, że się uda. Że system zadziałał. Że Kasia będzie mogła spełniać swoje marzenia - opowiada dr Tomasz Darocha. To on razem z Sylweriuszem Kosińskim doprowadzili do powstania w Szpitalu Jana Pawła II pierwszego w Polsce centrum leczenia hipotermii. Modelowego w Europie. Od 2013 roku udało się w nim uratować ponad 30 osób. Zamarzniętych w górach, górskich strumieniach, Wiśle, na ulicach. - Ktoś powie, że ratujemy promile, jednostki. Tak, ale te promile mają konkretne imiona. To Ania, Kasia, Adaś, Maciek - wylicza dr Darocha. - Myślicie, że nie warto?

12,7 stopnia Celsjusza. Do szpitala w Prokocimiu przyjechały zwłoki. Zwłoki chłopca, o którym za kilka dni będzie głośno w całej Polsce. Adaś wyszedł listopadową nocą z domu i zasnął na mrozie. Kiedy dotarł do szpitala, miał kilka procent szans na przeżycie. - Nie dawał żadnych oznak życia i mogliśmy spokojnie wystawić mu akt zgonu - powie prof. Skalski, na oddział którego trafiło dziecko. Postanowili walczyć, może dlatego, że warto stoczyć heroiczną bitwę nawet wtedy, kiedy jest tylko jeden procent szansy, a może dlatego, że organizm ludzki bywa nieprzewidywalny. Że splot szczęśliwych zdarzeń czasami wybiega poza rozumowe i medyczne wytłumaczenia?

Akcję ratowania Adasia koordynował dr Tomasz Darocha.

Spotkania pierwsze

Sylweriusz Kosiński jest zakopiańczykiem. Takim prawdziwym, z ojca i dziada. Napatrzył się na góry, na górskie wypadki i akcje ratownicze. Nie chciał być chirurgiem czy ortopedą, jak większość kolegów studiujących z nim medycynę. Wybrał anestezjologię. I to zaledwie po kilku dniach spędzonych na oddziale intensywnej terapii, na którym poznał doktor Zofię Mazik.

To Ona nauczyła Kosińskiego walczyć o życie chorych i nie opuszczać gardy mimo przeciwności. Po tym spotkaniu już wiedział, co chce w życiu robić. Kosiński: - Medycyna górska to efekt kolejnego spotkania. Dr Józef Jańczy, wspaniały chirurg, dziś prezes TOPR-u, nie owijał w bawełnę: „Pracujesz w szpitalu, jeździsz w karetkach, spróbuj swoich sił w górach. To trudne, ale daje ogromną satysfakcję” - powiedział mi.

Tak zaczęła się jego przygoda z TOPR-em. Tak zaczął się proces myślowy, który po latach doprowadził do otworzenia w krakowskim szpitalu Centrum Głębokiej Hipotermii. - Widziałem wiele przypadków hipotermii: w górach, podczas akcji lawinowych, wypadków czy poszukiwań zagubionych turystów. Ale także przypadków nieoczywistych, kiedy na oddział trafiały osoby wychłodzone, przywiezione z ulicy, a nawet z domu - wspomina.

By je wykryć, czasami wystarczyło dobrze zebrać wywiad bądź zmierzyć temperaturę. To naprawdę niewiele. A potem były spotkania IKARU (Międzynarodowej Komisji Ratownictwa Alpejskiego), w której brał udział jako przedstawiciel TOPR-u. Tam poznawał ludzi, którzy zajmowali się hipotermią, tam zapoznawał się z systemami jej leczenia, które świetnie działały za granicą. „Dlaczego by nie spróbować zrobić tego u nas”, pomyślał.

Spotkanie najważniejsze

Bez tego spotkania nie byłoby dziś Centrum. Tak twierdzi Sylweriusz Kosiński, kiedy mówi o Tomku Darosze. Darocha to człowiek orkiestra, czysta samonapędzająca się energia i wiara, że wszystko jest możliwe. Jeśli się chce i jeśli na swojej drodze staną osoby życzliwe i chętne, by pomóc. Jest anestezjologiem, który przez wiele lat pracował na oddziale intensywnej terapii Szpitala JPII. - Codziennie obserwowałem kardiochirurgów, którzy obniżali temperaturę ciała człowieka do 24 stopni. Widziałem, że stamtąd się wraca - mówi.

System przywracania światu ludzi w głębokiej hipotermii na świecie stosowało się od lat. W Polsce trzeba było czekać na Darochę i Kosińskiego, którzy zaczęli tworzyć go od podstaw. - Po wymianie pierwszych maili wiedzieliśmy, że gramy do tej samej bramki, i że to musi być wygrany mecz - uśmiecha się dr Darocha.

Sprzęt, by to zrobić, już był. Zestawy ECMO znajdują się w każdym ośrodku kardiochirurgicznym. Utarło się, że wspierają układ oddechowy przy ciężkich niewydolnościach. Tymczasem równie dobrze można wykorzystać jedną z jego części składowej (wymiennik ciepła) do ogrzewania krwi, leczenia hipotermii. Kosiński: - To urządzenie do tego stworzone. Jest w stanie zapewnić „protezę” do trzech elementów: układów: krążenia, oddychania i termostatu wewnętrznego, czyli ogrzewania. W ciągu godziny może ocieplić krew o 6 stopni. Tradycyjnymi metodami, stosowanymi przed erą ECMO można było ocieplić ją o 1, maksymalnie 2 stopnie. Za wolno, by pomóc.

Centrum Życia

Nie wiemy, ilu ludzi umiera z zimna. Wtedy, kiedy nikt nie pomógł, nie zareagował, nie rozpoznał hipotermii. Wtedy, kiedy nie ma lekarzy, którzy wiedzieliby, jak podłączyć chorego do urządzenia. Darocha: -Dopiero po kilku latach pracy, edukacji, rozmów, dowiadujemy się o takich historiach. Wśród ofiar są osoby z tak zwanego marginesu, ale nie tylko. Słyszymy o ludziach , którym nie biło serce, skóra była w dotyku jak tworzywo sztuczne, plastik, alabaster. Zimne, przeraźliwie zimne.

Można im pomóc. Tylko trzeba wiedzieć jak. Darocha i Kosiński stworzyli system. Działa, jeśli ludzie na każdym etapie wiedzą, co robić. Mówią: - Nie potrzebujemy osobnej kliniki, ośrodka, oddziału. To powinno być robione wszędzie tam, gdzie jest sprzęt typu ECMO. W miarę jego dostępności i przy życzliwości i zaangażowaniu pracowników szpitali.

W ramach leczenia w krakowskim Centrum Hipotermii Głębokiej pełnili dyżury telefoniczne. Doszli bowiem do wniosku, że będzie działać, jeśli ktoś będzie doradzał, kierował, wspierał. W gąszczu przepisów, czynności, które trzeba zrobić, spokojny głos Kosińskiego czy Darochy, przestawiał zwrotnicę na odpowiedni tor. - Kolejne historie utwierdzały nas w przekonaniu, że jeżeli są jakiekolwiek szanse, by kogoś dowieźć do ośrodka, w którym jest odpowiedni sprzęt, trzeba to zrobić - mówią. Podłączyć i ogrzać, bo przecież nadzieja umiera ostatnia. Kosiński: - W wielu sytuacjach traciliśmy wiarę i siły, ale zawsze zdarzało się coś takiego, co nam dawało wiarę i przekonanie, że się uda. Tak, jakby Opatrzność dawała nam znak, że jest po naszej stronie.

Koniec?

Podczas jednej z wielu konferencji na temat hipotermii do Darochy podeszła młoda lekarka. Chciała porozmawiać o doświadczeniach, rozwiązaniach, które razem z Kosińskim zaproponowali międzynarodowemu gronu. Ale także o tym, że warto zawsze walczyć, nawet wtedy, kiedy wydaje się, że człowiek przepłynął już na drugą stronę Styksu. Kiedy się przedstawiła, oniemiał. Właśnie rozmawiał z Anną Bågenholm. - Napisze pani wstęp do naszej publikacji? - zapytał Darocha. Napisała.

Przesłanie wstępu jest oczywiste. Anna podkreśla go trzy razy. Nigdy się nie poddawać. Nigdy się nie poddawać. Nigdy się nie poddawać.

Sylweriusz Kosiński i Tomasz Darocha przeszli długą drogę: od szukania, w jaki sposób rozliczać zabiegi przeprowadzane w krakowskim Centrum Hipotermii Głębokiej, przez tworzenie uwarunkowań prawnych, do wprowadzenia centrum do jednostek wspierających system państwowego ratownictwa medycznego. Przed nimi wprowadzenie rozwiązań dotyczących koordynatora. To osoba, która wspiera merytorycznie i organizacyjnie działania lekarzy i zespołów medycznych, które mają do czynienia z wychłodzonymi. Hipotermia jest rzadkim rozpoznaniem, a wiedza i doświadczenie osób, które nie zajmują się tym problemem tylko okazjonalnie, mogą nie być wystarczające, aby leczenie było skuteczne. Ale nie może być też tak, że system opiera się na pasjonatach, którzy poświęcają swój czas, pieniądze i energię (choć sprawdza się najlepiej, bo pasjonatom zależy). Sylweriusz Kosiński: - Istnieje stanowisko lekarza koordynatora ratownictwa medycznego. Spokojnie mógłby zajmować się również hipotermią. Przekażemy mu całą naszą wiedzę, to, co wypracowaliśmy, co się udało wywalczyć i będziemy wspierać na każdym etapie.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.