Unia ma przed sobą większe problemy niż Polska [wywiad]
Rozmowa z Marcinem Kędzierskim, ekonomistą z Katedry Studiów Europejskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, o tym, co po strasburskiej debacie.
- Jak można się było spodziewać, ocena debaty w Parlamencie Europejskim zależy od tego, kto ocenia. PiS odtrąbiło sukces, opozycja mówi o upokorzeniu Beaty Szydło. Tymczasem widz obejrzał potok nudnych ogólników.
- Nie było w tej debacie wygranych, choć z pewnością PiS jej nie przegrało. Ta debata rzeczywiście była niemrawa, ale trudno się było spodziewać większych emocji, bo taka jest formuła tych debat. Pamiętajmy, że w Parlamencie Europejskim nie zasiada polityczna czołówka Europy, ale raczej politycy z drugiej i trzeciej ligi. W dodatku wypowiedzi podczas debaty wskazują na to, że ich wiedza na temat wydarzeń w Polsce była dość mizerna. Stąd wypowiedzi zdominowane przez okrągłe zdania. Premier Szydło wpisała się w tę narrację, podkreślając przywiązanie do wartości europejskich, uprzedzając w ten sposób ataki. W efekcie mieliśmy dość nijaką wymianę zdań. Wszyscy wyjechali ze Strasburga w dobrym samopoczuciu.
- Które z wystąpień było dla pana niespodzianką?
- To, którego wcale nie było, czyli głos Węgier. O ile było poparcie ze strony części posłów czeskich, to zabrakło głosu Fideszu. To milczenie jest bardzo zaskakujące, zwłaszcza w kontekście niedawnego spotkania Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbána. Mówiło się wówczas głośno, że Fidesz i PiS tworzyć będą wspólną strategię wobec propozycji stawianych przez Wielką Brytanię. Trudno dziś dociec, co miało oznaczać to milczenie, ale niewykluczone, że związki pomiędzy Fideszem a PiS wcale nie są tak silne. Być może jednak Fidesz nie chciał wychodzić przed szereg, bo należy do Europejskiej Partii Ludowej, tej samej co Platforma.
- W sprawie opinii Komisji Weneckiej pani premier powiedziała chyba o słowo za dużo.
- Trudno było oczekiwać, że premier Szydło, nie znając tego wyroku, zadeklaruje już dziś swoje stanowisko, bo to byłoby polityczną głupotą. Wybrnęła z tego znowu na okrągło.
- A co, jeśli opinia Komisji Weneckiej będzie negatywna?
- Pamiętajmy, że decyzje Komisji Weneckiej nie mają mocy wiążącej. Wątpliwe umocowanie w prawodawstwie europejskim ma również sama procedura, która wszczęta została wobec Polski. Nie bardzo wiadomo, w jaki formalny sposób doprowadzić do pozbawienia Polski prawa głosu. Co więcej, taka decyzja musiałaby być jednogłośna, a już wiemy, że Węgry i inne państwa Europy środkowej jej nie wesprą. A zatem miecz, który zawisł nad Prawem i Sprawiedliwością, jest bardzo tępy.
- Postępowanie w sprawie Polski osłabiło rząd. Czy zatem należy się spodziewać, że nasza dyplomacja będzie musiała w najbliższym czasie zapłacić za to ustępstwami w innych kwestiach?
- Nasza dyplomacja przyjęła inną drogę niż Orbán, który „poszedł na zwarcie”, a jego wystąpienie było dość ostre. Polska musi wykonać teraz kilka kroków wyprzedzających. Czy to się uda, zobaczymy podczas wizyty premier Szydło w Berlinie 12 lutego. Dla pozycji Polski byłoby dobrze, gdyby pani premier wystąpiła z konkretnymi propozycjami, co stonowałoby krytyczny ton w Niemczech. Byłoby to również na rękę Angeli Merkel, która ma zarówno w relacjach z opozycją, jak i w swojej własnej partii, sporo problemów. W ostatnim roku bardzo wiele się zmieniło w całej Unii i potrzebna jest rewizja wielu kwestii.
- Donald Tusk wykazał się daleko idącą powściągliwością przed debatą w Strasburgu...
- Bo ma związane ręce. Nie może sobie pozwolić na totalną krytykę rządu, również dlatego że ta krytyka na zewnątrz jest źle odbierana w Polsce. Nie czuje tego PO (i straci na tym), natomiast dobrze zrozumiał to Ryszard Petru, który apelował, żeby nie wychodzić ze sporami poza Polskę. Kadencja Donalda Tuska niedługo się skończy, a szanse na jego reelekcję maleją. Były premier musi więc brać pod uwagę swoją grę, która w dużej mierze zależy od kanclerz Merkel.