Umowa paradyska? To nie podział łupów
Próżno szukać umowy paradyskiej jako wykazu instytucji, które mają się znaleźć w każdej z lubuskich stolic. Trochę jest z nią tak, jak z yeti, wszyscy o niej mówią, ale nikt jej nie widział. Co i rusz wskazywano inną osobę, w której miała być posiadaniu
Nam wszystkim się wydaje, że tzw. umowa paradyska to dokładne określenie, jakie urzędy powinny znaleźć się w konkretnej lubuskiej stolicy. Tymczasem jest to mit.
Zanim politycy z północnej i południowej części środkowego Nadodrza podpisali tzw. porozumienie paradyskie, 10 lutego 1998 r. w międzyrzeckim ratuszu doszło do spotkania przedstawicieli województw gorzowskiego i zielonogórskiego. To początek dyskusji o kształcie województwa lubuskiego. W spotkaniu uczestniczyło 17 reprezentantów regionu gorzowskiego i 14 z regionu zielonogórskiego oraz przedstawiciel Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Wszyscy zielo-nogórzanie opowiadali się za powołaniem Lubuskiego. Takiej jednomyślności nie było wśród gorzowian, których większość zabiegała o woj. gorzowskie.
13 marca 1998 roku parlamentarzyści z ówczesnych województw gorzowskiego i zielonogórskiego wspólnie podpisali list do ówczesnego Prezesa Rady Ministrów prof. Jerzego Buzka w sprawie utworzenia województwa lubuskiego. Był to ich wkład w kształtowanie nowej ustawy o podziale administracyjnym kraju. Ze względu na miejsce sporządzenia i podpisania dokumentu, został ona nazwany „umową paradyską”.
Oto słynna umowa paradyska: „Na spotkaniu 13 marca 1998 r. w Gościkowie-Paradyżu (województwo zielonogórskie) parlamentarzyści województwa gorzowskiego i zielonogórskiego uzgodnili następujące stanowisko:
1. Dla polskiej racji stanu uważamy za konieczne utworzenie wspólnego województwa lubuskiego, w skład którego wejdą w całości obecne województwa: gorzowskie i zielonogórskie oraz proponowane tereny powiatów gorzowskiego i wschowskiego.
2. Uzgodniliśmy, iż dwa miasta – Gorzów i Zielona Góra powinny być stolicami województwa lubuskiego. Proponujemy, by siedzibą wojewody był Gorzów, a siedzibą sejmiku samorządowego - Zielona Góra.
Uzasadnienie dla utworzenia województwa lubuskiego przedstawiamy w załączniku, a szczegóły koncepcji chcielibyśmy przedstawić na wspólnym spotkaniu parlamentarzystów województwa gorzowskiego i zielonogórskiego z Panem Premierem, we wskazanym przez Pana Premiera terminie”. Umowę podpisali senatorowie: Jolanta Danielak, Elżbieta Płonka, Zdzisław Jarmużek, Zbyszko Piwoński oraz posłowie Ewa Freyberg, Andrzej Brach-mański, Andrzej Chrzanowski, Edward Daszkiewicz, Czesław Fiedorowicz, Maciej Jankowski, Tadeusz Jędrzejczak, Jan Kochanowski, Kazimierz Marcinkiewicz, Alfred Owoc, Maciej Rudnicki, Roman Rutkowski, Jerzy Wierchowicz, Józef Zych…
I już. Nie ma tego, co się komu należy. Bowiem umowa miała charakter listu intencyjnego adresowanego do premiera Polski. Wprawdzie nie miała decydującego wpływu na reformę administracyjną, ale stanowiła wówczas ważny dowód na to, że mieszkańcy dwóch małych województw chcą połączenia, bo wypracowali kompromis i wyrażają wspólną wolę stanowienia jednego regionu. Było to istotne, bowiem według wstępnych przymiarek do zmian granic, dawne województwa gorzowskie i zielonogórskie miały zostać podzielone między województwa zachodniopomorskie, dolnośląskie oraz wielkopolskie, a utworzenie lubuskiego, podobnie zresztą jak opolskiego, nie było początkowo brane pod uwagę.
Podczas późniejszego spotkania w Przylepie próbowano coś tam poukładać. Ostatecznego podziału dokonał jednak pierwszy wojewoda lubuski Majchrowski. Przyjechał, obejrzał i podzielił 12 instytucji administracji rządowej. W Zielonej Górze ulokował pięć, w tym m.in. inspekcję weterynaryjną i ochronę zabytków. W Gorzowie siedem instytucji, m.in. policję i straż pożarną. I już...
Jerzy Ostrouch
Umowa paradyska była swego rodzaju aktem woli. Sygnatariusze tego tekstu traktowali ją jako początek budowy wspólnego województwa.
Podział administracji, urzędów nie był wówczas najważniejszy i teraz tej deklaracji niepotrzebnie nadaje się nadmierną rangę formalną, wagę. Stała się pretekstem, po który co jakiś czas ktoś sięga ze słowami „a przecież w umowie paradyskiej...”. Tymczasem autorzy zakładali, że to wszystko się dotrze stopniowo, w miarę upływu czasu, zwłaszcza że co i rusz pojawiają się nowe urzędy, instytucje. Czy była potrzebna? Oczywiście, przecież mamy województwo, na dodatek wówczas udało się porozumieć obu środowiskom ponad podziałami nie tylko geograficznymi. Wartość umowy paradyskiej jako idei jest dziś nie do przecenienia. Kiedy to się popsuło? Myślę, że w dużej mierze chaos wkradł się za sprawą decyzji pierwszego wojewody lubuskiego, który zachował się autorytarnie i dokonał sam rozdziału instytucji...
Jerzy Wierchowicz
Cóż, odnoszę wrażenie, że jeśli nie ma się nic konstruktywnego do powiedzenia, najlepiej sięgnąć po sprawdzony scenariusz zielonogórsko-gorzowskiej wojenki, hasło „Zielona Góra coś nam zabiera”.
Dobrze, że sejmik podjął uchwałę o zaprzestaniu tych przeprowadzek urzędów i instytucji, ale szkoda, że było to potrzebne. Umowa paradyska to nie był żaden targ, żadna licytacja, wyszarpywanie korzyści. To był dowód naszej troski o to, aby region powstał. Gdybyśmy postępowali tak nierozważnie, parlamentarzyści mogli powiedzieć, że skoro się kłócicie teraz, to jaka będzie wasza przyszłość? Umowa paradyska to było właśnie nasze wspólne stanowisko przedstawione premierowi Buzkowi, że jesteśmy gotowi do porozumienia. A on stwierdził: dobrze, to pokażcie, czy potraficie. Dlaczego głosy niezadowolenia płyną z naszej części regionu? Może to zaszłości historyczne? W tej sytuacji moich krajan trochę nie rozumiem. Narażamy się na to, że w dobie centralizacji ktoś powie, że skoro nie potraficie żyć razem...
Kazimierz Marcinkiewicz
Umowa paradyska to było absolutnie dobre dla regionu rozwiązanie. I miałem jakiś wkład w to, aby powstały dwie stolice. Zasada była prosta, jasna, chociaż wiedzieliśmy, że będą jakieś wyłomy.
Nie umowa była ważna, ale to, że politycy w tamtym czasie rozumieli, że kompromis jest niezbędny do rowoju, współpracy. Że województwo lubuskie jest słabe i aby mogło się rozwijać, wszyscy muszą ciągnąć w tę samą strone. Województwo z dwiema stutysięcznymi stolicami to dobre rozwiązanie, o ile zechcą z sobą współpracować, wymieniać elity. Jestem częstym gościem w Lubuskiem i widzę, że tej chemii nie ma. Umowa paradyska nie jest winna, że politycy się kłócą. Dlaczego nawoływania do zmian płyną z północnej stolicy? Powody są dwa. Po pierwsze zawsze jest tak, że politycy kłócą się wtedy, gdy są mali, gdy nie wystarcza siły, wiary, rozumu chęci, aby coś rozwijać. Po drugie widać, że Zielona Góra lepiej wykorzystała ten czas, szybciej i sprawniej się rozwija. Gorzów zdziadział, zaniedbał wiele rzeczy...
Andrzej Brachmański
Jestem rozczarowany tym, co się dzieje. Cóż, chłopaki z Gorzowa zawsze chcieli coś ugrać.
Przez pewien czas wydawało się nawet, że wszystko idzie w dobrą stronę, że uda się to województwo zbudować na kompromisie. To, co się dzieje, to bandycka, tak, bandycka próba postawienia na swoim. Czy popełniliśmy jakiś błąd? Nie, uważam, że na tamten moment zrobiliśmy wszystko, co można było. Największym błędem było dopuszczenie do tego, że Głogów nie znalazł się w naszym województwie, mimo że była na to szansa. Dziś jesteśmy mądrzejsi, ale nie zmienia to faktu, że w kontekście tego, co się stało z innymi miastami, które straciły status wojewódzkich, ten proces dał nam ileś tam szans. Czy istnieje umowa paradyska, jako dokument ustalający rozdział urzędów w przyszłym województwie? Nie, nie ma, umowa paradyska to było raczej wyrażenie naszej intencji bycia razem i określenia bardzo ogólnych zasad ułożenia przyszłości.
Czesław Fiedorowicz
Imponujące było wówczas to, że potrafiliśmy się dogadać ponad podziałami geograficznymi i politycznymi. Pomyślmy, czy możliwe byłoby dziś takie współdziałanie PiS i PO? A my pokonaliśmy nawet dystans, który dzielił poglądy Brachmańskiego i Chrzanowskiego.
Nie dziwi mnie, że tak często musimy się odwoływać do umowy paradyskiej, gdyż to powód do dumy, potrafiliśmy zrobić coś wbrew stanowisku Warszawy, a przecież ja, Wierchowicz i Jankowski byliśmy przedstawicielami koalicji rzadzącej. I zdawaliśmy sobie sprawę, że w przypadku klęski w dużej mierze to na nas spadną polityczne jej konsekwencje. Nawiasem mówiąc, sukcesu także. Przypomnijmy, że na początku część gorzowskich polityków wyrażała wręcz niechęć wobec idei powstania wspólnego województwa. Umowa była właśnie wyrazem naszej woli, że możemy i chcemy razem pracować dla dobra regionu. I mieliśmy do siebie zaufanie. Niestety tej woli, i tego zaufania, dziś mi brakuje.
Maciej Jankowski
Nieustanne wracanie do tej zielonogórsko-gorzowskiej wojenki nie ma żadnego uzasadnienia. Po co burzyć to, co zostało uzgodnione w Paradyżu i funkcjonuje blisko dwadzieścia lat i wypełnia wszystkie zadania.
Nie możemy patrzeć na świat tylko oczami polityków i podgrzewanymi przez nich emocjami. Zresztą proszę zwrócić uwagę, że wszelkie nawoływania do zmian zasad ustalonych podczas negocjacji, poprzedzających powstanie województwa, płyną z północy. A na południu także znalazłoby się kilka powodów do żalów, argumentów dla roszczeń. Chociażby to, że wokół południowej stolicy województwa mieszkają dwie trzecie mieszkańców, że Żarom, Żaganiowi bliżej do Wrocławia niż Gorzowa. Przecież te wszystkie dylematy towarzyszyły nam podczas negocjacji w Paradyżu, Uznaliśmy, że gra jest warta świeczki. I słusznie. Oba miasta funkcjonują lepiej jako stolice województwa niż peryferyjne powiaty w dużych regionach. Dlaczego to burzymy?