Ułamek Webera, czyli jak dostajemy mniej. Felieton prof. Ryszarda Tadeusiewicza
Zbliża się sezon świątecznych zakupów i wszyscy ze smutkiem myślimy o tym, że tego roku znowu będą nas one kosztować więcej, niż rok temu. Ale nie dość, że zapłacimy więcej (wiadomo - inflacja!), to jeszcze w dodatku dostaniemy mniej. I co więcej - najczęściej wcale tego nie zauważymy!
Jak to możliwe?
Ano producenci i handlowcy broniąc się przed skutkami inflacji sięgnęli do odkryć Ernsta Heinricha Webera, niemieckiego lekarza, który w połowie XIX wieku stworzył podstawy psychologii eksperymentalnej. Badał on związek między wrażeniem, jakie przyjmuje do wiadomości nasz umysł, a zmianą w realnym świecie, która to wrażenie wywołuje. I okazało się, że możliwe są zmiany, które mają miejsce, a my ich po prostu nie zauważamy!
Weber ustalił, kiedy różnica jest dla człowieka zauważalna. Nie jest to zależne od wielkości owej zmiany jako takiej, ale od stosunku wielkości tej zmiany do wartości, która jest zmieniona. Kluczowy jest więc ułamek: wielkość zmiany podzielona przez zmienianą wartość. Jeśli ten ułamek jest mały (do poziomu 10%) - to my wcale nie zauważamy, że coś się zmieniło!
Rozważmy to na przykładzie.
Kostka masła zwykle waży 200 g. Ale jeśli producent zacznie sprzedawać kostki masła mające 180 g - to praktycznie nikt tego nie zauważy, bo ułamek Webera będzie wynosił tylko 20 g ubytku podzielone przez 200 g, do których jesteśmy przyzwyczajeni - I to właśnie jest owe „niezauważalne” 10%.
Przypomnijmy sobie inny zabieg dotyczący masła, który miał miejsce w okolicy 1989 roku. Otóż przez cały okres PRL kostka masła ważyła 250 g. Potem była reforma Balcerowicza, wszystko się wywróciło do góry nogami, i między innymi kostki masła zaczęły mieć 200 g. Ale tę zmianę wiele osób zauważyło, bo ułamek Webera w tym przypadku wynosił 20%, więc zmiana była dostrzegalna.
Obecnie prawie wszyscy korzystają z ułamka Webera i wmawiają nam, że za te same (lub nieco wyższe) pieniądze dostajemy to samo. A to nie jest prawda!
Przykłady można mnożyć. Tabliczka czekolady ma dziś ten sam rozmiar, co wcześniej, ale zamiast ważyć (jak dotąd) 100 g - waży 90. Zmniejszone są ilości soków w kartonach, ilości oleju w butelkach, waga makaronu w paczce, słoiki z gotowymi potrawami (kształt ten sam, ale rozmiar mniejszy).
Teoretycznie sprzedawcy powinni przy wystawionych towarach podawać także cenę za jednostkę masy albo objętości sprzedawanego produktu. Ale cena za konkretny produkt jest wyraźnie widoczna, dużymi cyframi, a cena za kilogram czy za litr - jest wypisana małymi cyferkami. Producenci są też zobowiązani dokładnie podać ilość i jakość produktu na etykiecie. Ale taka „demaskatorska” etykieta jest często umieszczana w mało widocznym miejscu - na przykład na dnie butelki.
Niestety dotyczy to także „chleba naszego powszedniego”. Dawniej typowy bochenek ważył kilogram i wydaje się nam, że nic się nie zmieniło. Niestety w wielu piekarniach się zmieniło. Dostępne obecnie polepszacze powodują, że bochenek (albo bułeczka) mają taką samą wielkość, do jakiej przywykliśmy od lat, ale waga takich „nadmuchanych” wyrobów jest wyraźnie mniejsza!
Problem nie jest specyficznie polski. To samo dzieje się na całym świecie, więc dla wszystkich tych zabiegów przyjęte zostały terminy angielskie, używane absolutnie wszędzie. Zmniejszanie wagi nazywane jest schrinkflation (od shrink - kurczyć). Pogarszanie jakości określane jest jako skimpflation (od skimp - skąpić). Zmniejszanie rozmiarów opakowań bez zmiany ich kształtu, który klient dobrze zna i pozytywnie rozpoznaje, to downsizing.
Te zjawiska można obserwować praktycznie we wszystkich krajach i na wszystkich kontynentach.
Ale świadomość, że innym jest tak samo źle jak nam - to marna pociecha!