Ukraińscy celnicy ścigają polskich „przemytników” samochodów. Mamy kolejne zgłoszenia o dziwnych praktykach na granicy polsko-ukraińskiej.
Nie tylko Marianowi Jandzisiowi z Dynowa ukraińscy celnicy na przejściu granicznym w Krościenku wmawiali, że jest przemytnikiem samochodów. Po naszej publikacji o jego doświadczeniu z celnikami dostaliśmy sygnały, że podobnych przypadków było więcej.
WIĘCEJ: Posądzony o przemyt. Ofiara pomyłki czy przestępstwa?
- Kilka miesięcy temu po raz pierwszy w życiu przekraczałem granicę polsko-ukraińską jako kierowca, do tej pory jeździłem jako pasażer - opowiada pan Mateusz.
- W ostatnim okienku dałem tylko swój paszport i dowód rejestracyjny pojazdu. Po otwarciu okienka przez ukraińskiego celnika, zamiast zwrotu dokumentów, usłyszałem pytanie: „a gdzie masz seata”? Na początku nie wiedziałem, o co chodzi, ale przypomniałem sobie o koledze, który opowiadał, że również miał taką sytuację. W kółko powtarzali mi, że mam zapłacić 3500 zł mandatu, albo zostawiam auto, którym przyjechałem.
Próbował uzyskać informacje, kiedy wjechał seatem. Najpierw podawali rok 2013, później upierali się przy 2014.
Nie przekraczaj więcej tej granicy!
- Trzymali mnie prawie godzinę, w końcu zeszło się z ośmiu celników, co chwilę każdy z osobna zadawał mi pytanie, czy na pewno nie przekraczałem seatem tej granicy. Na szczęście jeździłem zawsze z rodzicami i dwoma kolegami, więc miałem pewność, że nawet jako pasażer nie przekraczałem granicy w seacie. W końcu jeden celnik wziął mnie za ramię, podprowadził pod płot. Nic nie tłumaczył, tylko wielokrotnie powtarzał „nie możesz więcej przekraczać granicy, bo zatrzymamy cię i będziesz płacił”. Po czym oddał paszporty i puścił dalej.
Pan Mateusz dodaje, że miesiąc po tym incydencie zadzwonił do niego kolega z informacją, że „w ostatnim okienku”, gdzie do tej pory tylko kierowcy dawali swoje paszporty, zaczęto sprawdzać wszystkie osoby, które przekraczały granicę.
- Był „na dwa auta” ze swoim znajomym, którego żona - pasażerka chyba nawet prawa jazdy nie ma, ale też została posądzona o przemyt auta.
Pan Mateusz zapewnia, że nieprędko zdecyduje się na podróż w tamtą stronę.
Podobnie jak 80-letni Marian Jandziś, któremu ukraińscy celnicy zarzucili w maju br., że dwa lata wcześniej wjechał na Ukrainę oplem. Spisano nawet protokół po ukraińsku, zapowiadający kroki prawne przed sądem lwowskim, grzywnę i egzekucję opłat celnych.
Nie miałem żadnego opla
Tymczasem pan Marian od ponad 20 lat nie siedział za kierownicą z przyczyn zdrowotnych, nigdy też nie był właścicielem opla. Po incydencie złożył zawiadomienie w rzeszowskiej prokuraturze, opisał też zdarzenie w liście do Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Kijowie.
- Na razie nie mam stamtąd żadnych informacji. Ukraińscy celnicy wybrali mnie, bo pewnie myśleli, że trafili na łatwą ofiarę. Nie spodziewali się, że taki stary kaleka będzie walczył o swoje dobre imię
- mówi.
Polskie służby celne, skarbowe, straż graniczna nie odnotowały, by administracja ukraińska zwracała się do nich o pomoc prawną w ściganiu „przemytników”.