Ukraińcy zastąpią polskich oborowych. Z chęcią
- Jeszcze nigdy nie było tak trudno znaleźć pracownika na dłużej niż trzy miesiące - twierdzą rolnicy. Niektórzy chętnie zatrudnią także Ukraińców.
- Jak tak dalej pójdzie, to będziemy musieli ograniczyć produkcję, bo bez pracowników nie damy rady - mówi Anna Deręgowska z Higieniewa, gm. Piotrków Kujawski.
Szukają odpowiedzialnych
Zamieszczają ogłoszenia opracy. Proponują 1800 zł na rękę, wyżywienie i dach nad głową. - Pracownik nie musi się martwić nawet kosztami zużycia wody, czy prądu - dodaje rolniczka. Poszukują odpowiedzialnych pracowników, którzy pomogliby np. w oborze. - Zajmuję się dojeniem, ale potrzebny jest ktoś na przykład do rozwożenia paszy - wyjaśnia.
Alimenciarze uciekają
Czasami ktoś się zgłosi. - Problem w tym, że zwykle popracuje z miesiąc, najwyżej trzy i okazuje się, że musi znikać - mówi pani Anna. Dlaczego? Zwykle chodzi o ucieczkę przed komornikiem, który próbuje ściągnąć długi za alimenty.
W powiecie świeckim i chojnickim pracował mężczyzna, który twierdził, że ma na imię Janek. - Prosił, by zatrudnić go bez umowy - twierdzi jeden z rolników. - Nie zgodziłem się na to, ale niektórzy zlitowali się nad człowiekiem. Mówił, że nie ma pieniędzy na alimenty. Porzucał robotę po tygodniu, dwóch. Taki niebieski ptak.
- Alimenciarze coraz częściej chronią się w gospodarstwach - opowiada inny gospodarz z pow. radziejowskiego. - To nieodpowiedzialni ludzie.
On proponuje 1200 złotych na rękę. - No i mieszkanie w oddzielnym budynku oraz wyżywienie gratis - wyjaśnia. - Czy to za mało? Nie wiem, czego ludzie oczekują, ale źle pracownicy w naszym gospodarstwie na pewno nie mają! Gdybyśmy zważyli każdego pracownika, podczas przyjmowania go do pracy i na odchodnym, to byłaby duża różnica!
Nie każdy po ludzku
- Są gospodarze, którzy traktują pracowników po ludzku, z szacunkiem, ale są też tacy, którzy myślą, że są panami świata płacąc nieco ponad tysiąc złotych - mówi Marek, który pracował w polskich oborach.
Potrafi obsługiwać nowoczesne maszyny, urządzenia i ma nadzieję na znalezienie pracy w Niemczech lub Holandii. - No i zamiast tysiąca złotych dostanę co najmniej tysiąc euro.
Otrzymał kilka ofert spoza Polski, ale zrezygnował, gdy okazywało się, że musiałby płacić (zwykle częściowo) za wyżywienie i pokój. - Jeśli nie wyjadę, to przez jakiś czas popracuję jeszcze w Polsce - dodaje. - Chociaż Ukraińców w polskich oborach jest coraz więcej. Psują ten rynek.
W chlewni i na polu
Obcokrajowcy pracują nie tylko w oborach. - Zatrudniłem na próbę Ukraińca w chlewni - opowiada rolnik z pow. żnińskiego. - Byłem z niego bardzo zadowolony, choć to mieszkaniec dużego miasta i wcześniej nie miał nic wspólnego z rolnictwem. Szybko i chętnie się uczy. Musiał wrócić na Ukrainę, ale obiecał, że niebawem wróci i przywiezie brata.
- Za pośrednictwem Urzędu Pracy udało się nam pozyskać Ukraińca do obierania cebuli - mówi pani Anna. - Byliśmy z jego pracy bardzo zadowoleni, ale skończyła mu się wiza i wyjechał do swojego kraju. Mam nadzieję, że wróci do nas w przyszłym roku. Stara się o wizę.
Z żoną w gospodarstwie
Igor z Ukrainy jest jednym z tych, którzy szukają pracy w Polsce. W internetowym ogłoszeniu napisał, że chętnie zatrudni się w gospodarstwie rolnym. Jeśli nie będzie musiał płacić za wyżywienie i mieszkanie, to chętnie przyjedzie z żoną. Dodał, że ona też może pracować przez 12-14 godzin na dobę. Poza tym ma kolegów, których może „ściągnąć” do pracy w gospodarstwie.
Czy ukraińscy pracownicy wypełnią lukę w polskich gospodarstwach? - Nie wykluczam tego - mówi Leszek Dereziński, prezes Federacji Związków Pracodawców, Dzierżawców i Właścicieli Rolnych. - Praca w rolnictwie łatwa nie jest, ale Ukraińcy potrafią liczyć. Im zatrudnienie w polskich gospodarstwach może się opłacać. A niektórzy nasi rodacy, którzy popracowali na Zachodzie, u farmerów, już wracają. Bo po podliczeniu wszystkich kosztów mogło się okazać, że wiele nie odłożą.