Układam pasjansa, jak kiedyś babcia i dziadek. Felieton Tadeusza Płatka
Jeżeli coś łączy mnie i moich dziadków, to pasjans. To znaczy, oni już dawno nie żyją, ale gdyby żyli, to ustawialiby te karty dalej.
Mało tego, wciąż jestem w posiadaniu talii z tamtych czasów. Jest to austriacki PIATNIK, w kolorze zielonym, (były jeszcze żółto-brązowe) i służył zarówno dziadkom od strony ojca, jak i tym, od strony mamy. Każde dziadostwo miało swoje piatniki mimo zauważalnej różnicy majątkowej. Ci z Krynicy byli bogatsi, Ci ze Starego Sącza - ubożsi materialnie (choć zamożniejsi duchowo), ale pasjanse stawiali bez wyjątku i bez względu na płeć, choć trzeba powiedzieć, że babcie jednak częściej i chętniej.
Miałem nawet, w okresie dojrzewania, refleksję, że oni, dziadkowie, są puści w środku, bo z umiłowaniem wykonują czynność pozbawioną sensu. Podobnie zresztą odnosiłem się do modlitwy, którą mi, zwłaszcza w Starym Sączu, regularnie sugerowano. Później dopiero, gdy pojawiły się gry komputerowe, komórki i instagramy zrozumiałem, że czynności bezsensowne pełnią wielką rolę, zwłaszcza gdy jest się w małym miasteczku pozbawionym życia.
Przyznajcie sami - małe miasteczka są najbardziej martwe. Wielkie metropolie - wiadomo, wsie zapadłe - zanurzone w roślinności.
W takim małym miasteczku ani tego, ani tego. Zapomniałem!
Jest jeszcze kategoria bardziej martwa, od miasteczek - współczesne zamiejskie, zamknięte osiedla mieszkaniowe.
To już jest w ogóle brak ruchu, komunikacji i skandali. Śmierć luksusowa, jeśli nie dosłowna, to przynajmniej towarzyska.
Słowem, dziadkowie musieli grać w karty, pasjansować i modlić się, żeby nie dać się wszechobecnej pustce małej, nie zastygnąć w przestrzeni.
Instynkt samozachowawczy podpowiadał im krzyżówki, piekielny wprost wynalazek, który z pozoru utrzymuje mózg w formie, a tak naprawdę wtłacza w niego ciągle ten sam zestaw informacji, że np. że „słodki ziemniak - batat”, „potocznie skąpić, żałować czegoś - żydzić”, „Mata …. wiadomo, Hari” i tym podobne bzdury.
Pasjans przynajmniej był czysty, zwykła mantra, szybka, choć mała dawka endorfin, niewinny hazard z samym sobą.
Ja oczywiście nie wiem, co się działo w umysłach dziadków i babć podczas stawiania kart i czy w ogóle coś się działo. Mogę jedynie domyślać się, że dla podbicia emocji, niezbyt w końcu wielkich, mogli się o coś sami ze sobą zakładać. Jak Napoleon przed bitwą (zawsze stawiał pasjansa, i w końcu mu przestały wychodzić).
Jestem teraz w połowie pasjansa, tymi samymi kartami stawianymi, co dziadkowie za czasów Związku Radzieckiego.