Uduszona kobieta leżała w łóżku. W piwnicy na pętli wisiał jej mąż
Uduszona kobieta leżała w łóżku, w swoim domu. W piwnicy na pętli wisiał jej mąż. Wszystko wskazuje na to, że to on zabił żonę. Przyczyną tragedii, która w miniony weekend wydarzyła się w Augustowie mogła być choroba. W naszym regionie coraz częściej dochodzi do tzw. samobójstw rozszerzonych. Z powodu miłości, zazdrości, biedy...
Mieszkanka Augustowa od lat walczyła z rakiem krtani. Jednak to nie on ją zabił. Zginęła przypuszczalnie z rąk własnego męża.
- Nikt by się tego nie spodziewał - mówi załamującym się głosem sąsiadka małżeństwa. - On pewnie miał już dość opieki nad chorą żoną, której coraz trudniej było poruszać się o własnych siłach, a poza tym, po zabiegu nie mogła już nawet wydobyć głosu. Ale żeby od razu zabijać?!
Ta historia wstrząsnęła mieszkańcami Augustowa. W miniony weekend w jednym z mieszkań ujawniono zwłoki 68-letniej kobiety, a jej o trzy lata starszego męża znaleziono martwego w piwnicy. Oględziny ciała denata nie wykazały, by w zdarzeniu brały udział osoby trzecie. Stąd teza, że mężczyzna najpierw udusił chorą, leżącą w łóżku żonę, a później odebrał sobie życie. Sprawą zajmuje się augustowska prokuratura.
To ostatni, ale nie jedyny przypadek rozszerzonego samobójstwa, jaki wydarzył się w naszym regionie. Kilka miesięcy temu w Suwałkach znaleziono ciała dwóch osób z ranami postrzałowymi głowy. On miał 51 lat, jego partnerka - cztery lata mniej. Znali się od kilku lat, żyli zgodnie, wiodło im się całkiem dobrze. Mężczyzna pracował na bazarze, na brak pieniędzy nie narzekał. Feralnego dnia planowali wyjazd i poprosili znajomą, by przyszła nakarmić ich psa. Gdy kobieta weszła do mieszkania, osłupiała. Gospodarze leżeli na podłodze, byli martwi... Mężczyzna trzymał w dłoni pistolet. Śledczy podejrzewali, że mogło dojść do porachunków, ale tę wersję wykluczył biegły. Na rękach denata ujawniono bowiem proch, a to oznacza, że suwalczanin zabił partnerkę, a później przyłożył pistolet do swojej głowy i pociągnął za spust. Organom ścigania nie udało się ustalić motywów desperackiego czynu.
Podobne zdarzenie miało miejsce dwa lata temu w Goniądzu. Ryszard R. zastrzelił swoją żonę, gdy wracała z pracy do domu. Przyłożył jej pistolet do skroni, oddał strzał, a później wycelował w swoją pierś i strzelił dwa razy. Małżonkowie od dawna ze sobą nie mieszkali, a w sądzie toczyły się procesy o rozwód i znęcanie się. Mężczyzna był porywczy, nadużywał alkoholu. Dlaczego zabił żonę? Tę tajemnicę zabrał do grobu.
Nieco więcej wiadomo na temat motywów tragedii, która rozegrała się w jednym z mieszkań w Dubiczach Cerkiewnych. Tam 47-letni mężczyzna na oczach dziecka ugodził żonę nożem, a później - mówiąc „żegnaj” - wbił go w swoje serce. W tym przypadku przyczyną nieszczęścia mogła być chora zazdrość. Kobieta była sekretarką w urzędzie gminy, jej mąż pracował dorywczo. Rzekomo był chorobliwie zazdrosny. Śledził żonę, zarzucał jej zdrady. Policja założyła mu tzw. niebieską kartę. To mógł być przysłowiowy gwóźdź do trumny. 47-latek podobno odgrażał się, że takiej zniewagi żonie nigdy nie daruje...
Natomiast mieszkaniec Siemiatycz zasztyletował żonę, psa, a później sam się powiesił. Podobno przed śmiercią napisał list, w którym wyjaśnił motywy desperackiego czynu. Ale organy ścigania go nie ujawniają. Znajomi zaś uważają, że do tragedii doprowadziło bankructwo firmy. Mężczyzna przez wiele lat był człowiekiem sukcesu. A przynajmniej za takiego się podawał. Parę lat przed zdarzeniem jego oczko w głowie, czyli firma transportowa, którą od lat własnymi rękoma budował, zbankrutowała. Stracił majątek, popadł w spiralę długów, z której nie potrafił się wydostać. Ludzie mówią, że przez pieniądze stracił kontakt z najbliższymi i wtedy zrozumiał, że to już koniec.
Kiedy syn państwa N. 24 czerwca wszedł do domu rodziców czuł, że coś jest nie tak. Od kilkunastu godzin próbował się do nich dodzwonić. Bezskutecznie. W końcu zaniepokojony przyjechał do Strzegomia. W łóżku zobaczył mamę. Wyglądała jakby spała. Nie reagowała na jego głos, podbiegł więc i zaczął nią potrząsać. Nie oddychała… Chwilę później w komórce przy mieszkaniu odkrył zwłoki ojca. 65-latek powiesił się.
Na ławie obok łóżka rodziców leżał list pożegnalny napisany przez mężczyznę, a w nim słowa. O śmierci, która ma przynieść ulgę im i rodzinie. Kobieta była po wylewie i wymagała ciągłej opieki. Mąż nie radził sobie z tą sytuacją. Bał się przyszłości. Zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem będzie śmierć. Najpierw udusił żonę, a potem odebrał życie sobie.
- Najpewniej mamy do czynienia z samobójstwem rozszerzonym. Świadczą o tym zarówno wyniki sekcji zwłok, jak i list pożegnalny znaleziony w mieszkaniu małżeństwa oraz inne okoliczności sprawy - mówi Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy.
W styczniu tego roku w jednym z mieszkań w Gostyniu odkryto zwłoki 10-miesięcznego dziecka i jego rodziców. Śledczy zakładają, że 27-latek najpierw zabił 23-letnią partnerkę i synka, a potem się powiesił. Zostawił dwa listy pożegnalne, w których pada słowo „przepraszam”, ale nie ma wytłumaczenia, dlaczego zabił rodzinę i siebie.
W ubiegłym roku całą Polską wstrząsnęła też śmierć mieszkanki Kłodzka i dwójki jej dzieci - siedmio- i dziewięcioletniego chłopca. Przed śmiercią dzieci były podtapiane i duszone. Miała to robić ich matka, która po tym jak dzieci zabiła, powiesiła się w pomieszczeniu gospodarczym.
Ciała synów znalazł nazajutrz ojciec. Do dziś nie ustalono motywu działania 39-letniej Agnieszki R.
Sąsiedzi zamieszkujący ulicę Partyzantów mieli na temat rodziny bardzo dobre zdanie: - To była normalna, porządna i bardzo religijna rodzina. Ojciec wykształcony, matka też, była tłumaczem językowym. Trudno uwierzyć w to co się stało - mówią.
Tu również pada termin „samobójstwo rozszerzone”. Czym jest? Z definicji to samobójstwo po zadaniu śmierci innym, najczęściej członkom własnej rodziny.
Ale wiele osób w Kłodzku na takie słowa tylko się wzdryga.
- Ta kobieta zabiła własne dzieci. Co one winne? A mówi się o niej samobójczyni, jakby zapominając co zrobiła!
Psychologowie takie myślenie usprawiedliwiają.
- Ludziom trudno jest pojąć rozmiar tych tragedii, zrozumieć śmierć niewinnych dzieci. W dodatku w takich sytuacjach prawie nigdy nie wiemy, dlaczego ktoś zrobił coś tak strasznego, bo prawdę samobójcy zabierają ze sobą, do grobu - mówią.
Trudno zrozumieć...
Katarzyna Głuch i Andrzej Gawliński z Wydział Prawa i Administracji Uniwersytet Warmińsko-Mazurskiego w swojej publikacji „Kto jest ofiarą? czyli o fenomenie samobójstw rozszerzonych” podkreślają, że trzeba pamiętać, że samobójstwo jest chorobą, długotrwałym procesem, a nie jedynie jednorazowym czynem. Jest ciągiem cierpień i licznych urojeń, które z upływem czasu nabierają celowości, czyli stają się wyjściem z „jakiejś” sytuacji, a sama myśl o samobójstwie staje się czymś pożądanym.
- Ludziom łatwiej zrozumieć samobójcę niż osobę, która stoi za samobójstwem rozszerzonym. Wszystkim nasuwa się bowiem pytanie, po co sprawca-samobójca mając zamiar odebrać sobie życie - odbiera je również innym osobom, w dodatku najbliższym. Trzeba zrozumieć, że swoisty fenomen samobójstw rozszerzonych polega na tym, że samobójca „rozszerzony” bliskich mu osób nie traci z oczu, przeciwnie - są dla niego wyraźnie widoczni. Myśli on bowiem w następujący sposób: Jak uciekać samemu? To niemożliwe, trzeba zabrać bliskich ze sobą. Zabić? Dla niego to nie morderstwo, krzywda wyrządzona najbliższym, ale ratunek także dla nich. Uciekając wspólnie, ochroni ich przed cierpieniem - tłumaczą Katarzyna Głuch i Andrzej Gawliński.
Utopiła czwórkę dzieci, była chora
O samobójstwie rozszerzonym po raz pierwszy głośno zrobiło się w naszym kraju w 1998 roku, kiedy to w w regionie nowosądeckim 34-letnia kobieta we własnym domu zabiła czwórkę swoich synów.
Udusiła dzieci, a następnie wyniosła do szopy i utopiła w metalowych beczkach wypełnionych wodą: 1,5-letniego Pawełka, 6-letniego Marcina, 7-letniego Tomka i 9-letniego Piotrka. Zaraz po zabiciu chłopców, ich matka podcięła sobie żyły, próbując pozbawić się życia. Nie udało jej się to, więc próbowała się powiesić.
Ze sznurka odciął ją mąż.
Nie wiedział wtedy jeszcze, że jego ukochane dzieci zostały przez matkę pozbawione życia.
Anna J. została zatrzymana.
Mimo izolacji najpierw w areszcie, a potem w szpitalu (stwierdzono u niej psychozę) kilkakrotnie jeszcze próbowała odebrać sobie życie.
Z zeznań matki J. wynikało, że jej córka jeszcze przed zdarzeniem żaliła się, że nie da sobie rady w życiu i że słyszy męski głos, namawiający ją, żeby zrobiła coś złego dzieciom. 34-latka wierzyła, że jeśli umrą wcześnie „to będą aniołkami”. Nikt jednak nie brał tego poważnie, bo kobieta troszczyła się o swoje dzieci. Była bardzo religijna. Zdaniem jej bliskich nic nie zapowiadało tragedii, która się wydarzyła.
Zabili się z powodu religii?
Religijne było też małżeństwo ze Świdnicy, które w 2014 roku z poderżniętymi gardłami znaleziono o świcie w parku Centralnym. Leżeli przy jednej z ławek, na ścieżce, trzymając się za ręce...
Śledztwo wykazało, że zanim przed piątą rano wyszli z domu, dokładnie posprzątali mieszkanie. W kilku widocznych miejscach położyli wyrwane z Pisma Świętego kartki z zakreślonymi markerem fragmentami: „to krew dokonuje przebłagania za życie”, „bez przelania krwi nie ma przebaczenia grzechów”.
Czesław zabrał ze sobą ogromny, rzeźniczy nóż. Idąc do parku zadzwonili do synów. Wyrwali ich ze snu. Krystyna mówiła niewiele, głównie, że kocha, że jest z nich dumna, żeby zrozumieli, bo konieczne jest przelanie krwi. Telefon zmroził ich i postawił na równe nogi. Od razu wsiedli do samochodów i ruszyli w drogę, by na miejscu sprawdzić, co dzieje się z rodzicami. Obaj już wiele lat temu wyprowadzili się z domu i mieszkają poza Świdnicą. Jechali bardzo szybko, po drodze próbując dziesiątki razy dodzwonić się na telefon mamy. Nie odbierała...
O godzinie siódmej telefon odebrał policjant...
Sekcja zwłok małżeństwa nie pozostawiła wątpliwości, że było to tzw. samobójstwo rozszerzone, że 65-latek najpierw zabił żonę, a chwilę później siebie. Mężczyzna miał jedną, długą na czternaście centymetrów ranę, kobieta cztery mniejsze, jakby Czesław się wahał, jakby zadrżała mu ręka, zanim pozbawił życia ukochaną kobietę.
Prokuratura próbowała ustalić motyw. Wykluczono ciężką chorobę oraz problemy finansowe. Małżeństwo nie leczyło się też psychiatrycznie, co nie znaczy że było zdrowe.
Dr Maciej Szaszkiewicz, psycholog, który przez 30 lat zajmował się tworzeniem profili psychologicznych ofiar i sprawców w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie nie miał wątpliwości, że cierpieli na rodzaj psychozy.
- Po pierwsze miejsce, dlaczego publiczne? Po drugie sposób, w jaki to zrobili, teatralny wręcz. Dlatego wątek religijny wydaje się najbardziej prawdopodobny. Jeśli małżeństwo nie należało do żadnej sekty, to sami sobie mogli we własnym domu stworzyć coś na jej kształt. Tak długo wzajemnie się indoktrynowali, „prali sobie mózgi”, że w końcu doszli do wniosku, że nie mają innego wyjścia, że jedynym sposobem na rozwiązanie ich problemu - zmycie grzechu jest krew i że muszą popełnić samobójstwo - tłumaczył.
Część tragedii ukryta pod hasłem „wypadek”
W Polsce liczba ludzi odbierających sobie życie jest większa niż liczba ofiar wypadków drogowych.
Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w 2016 roku życie odebrało sobie blisko 5,5 tysiąca osób. Samobójstwa rozszerzone nie są wydzielone w tej statystyce. Nikt ich nie liczy. Wprawdzie nie zdarzają się tak często jak „normalne”, ale sporo takich tragedii ukrywa się w rubryce: wypadek samochodowy. Ktoś wjeżdża w ciężarówkę lub w drzewo i ginie na miejscu, a policja wydaje komunikat, że auto z nieznanych przyczyn zjechał na przeciwległy pas. Chyba, że zostawi pożegnalny list, albo inne ślady.
Tak było w październiku ubiegłego roku w Zgorzelcu. Robert W. na drodze do Bogatyni wbił się prosto w nadjeżdżającą ciężarówkę. Zginął on i trójka jego dzieci. Okazało się, że nie hamował. Licznik jego auta zatrzymał się na 150 kilometrach na godzinę. Policja zaraz po wypadku pojechała do mieszkania mężczyzny, gdzie w łóżku w sypialni znalazła zwłoki jego żony. Agnieszka W. zmarła od uderzeń młotkiem.
- Nigdy nie zgodzę się z tym, że Robert jest samobójcą. To brzmi jakby był ofiarą, a przecież on zabił trójkę swoich dzieci i żonę - wciąż słychać w Zgorzelcu.
Ale zdaniem prawników Katarzyny Głuch i Andrzeja Gawlińskiego samobójca rozszerzony zdecydowanie jest ofiarą.
- Bodźce skłaniające do popełnienia samobójstwa rozszerzonego w większości przypadków są podobne do przyczyn występujących przy zwykłych samobójstwach. Zamiar zabicia bliskich powstaje najczęściej równocześnie lub po decyzji o odebraniu sobie życia. Prawdopodobnie sprawca żyje jakiś czas z taką myślą. Często przygotowuje się. Czeka, aż nikogo nie będzie w domu, aż dzieci zasną… - prawnicy podkreślają, że warto podjąć próbę zrozumienia takich czynów, co nie znaczy że jest to tożsame z usprawiedliwieniem sprawcy.
***
Podczas pierwszego przesłuchania Anny J. śledczy nie uzyskali odpowiedzi na żadne pytanie. Kobieta siedziała na krześle wpatrzona jeden punkt i szepcąc, wymieniała imiona swoich czterech synów, którym kilka dni wcześniej utopiła.
- Zabiję nas, a potem razem pójdziemy do nieba... - powtarzała chwilę później jak mantrę.