Udawali policjantów, grozili bronią i okradali bogatych ludzi
Czterej suwalczanie przebierali się za funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, aby okradać ludzi. Gang działał przez parę miesięcy. Zdążył obrabować Białorusinów i szykował się do napadu na jednego z przedsiębiorców. Ale plan zniweczyły najpierw psy, a później prawdziwi policjanci.
To miał być sposób na godziwe życie. W policyjnych mundurach, z pistoletami w dłoniach i kominiarkach na głowach - jak na śledczych przystało - pukali do drzwi domów, by obrabować ich właścicieli. Suwalska prokuratura właśnie skierowała w tej sprawie akt oskarżenia do sądu. Jeśli ten nie znajdzie okoliczności łagodzących to przebierańcy mogą trafić za kraty nawet na dwanaście lat. - Odpowiedzą za działanie w zorganizowanej grupie przestępczej i wymuszenia rozbójnicze - precyzuje Ryszard Tomkiewicz, naczelnik wydziału śledztw Prokuratury Okręgowej w Suwałkach.
Kajdankami przykuli do stołu
Mają od 27 do 30 lat. Są samotni, źle postrzegani przez sąsiadów, nie podejmują stałej pracy i przynajmniej jeden z nich jest dobrze znany suwalskim organom ścigania. Kilka lat temu trafił za kraty za pomoc w uprowadzeniu nastoletniego chłopaka, którego skatowano w podsuwalskim bagnie za to, że sypnął miejscowych dilerów. Odsiedział wtedy parę lat, ale - jak widać - z przestępczej drogi trudno mu zboczyć.
Kto wpadł na pomysł „pracy” w policji, trudno powiedzieć. Wszystko wskazuje na to, że ten wcześniej karany. Ale teza ta nie jest potwierdzona, bo suwalczanie próbują umniejszać swoje role w przestępczym procederze i oskarżają się wzajemnie. Fakt, że wiosną minionego roku, w grodzie nad Czarną Hańczą powstała nowa, nieformalna, ale działająca na terenie całego kraju komórka Centralnego Biura Śledczego. Jej czterej „funkcjonariusze“ byli wyposażeni w czarne uniformy, kamizelki z napisem „Policja”, atrapy pistoletów, maczety, doskonale podrobione legitymacje służbowe oraz kominiarki.
Pierwszy skok, tak przynajmniej udało się ustalić organom ścigania, zrobili w podwarszawskim Lucynowie. Tam zapukali do drzwi Białorusinów, którzy zajmowali się handlem gadżetami: zegarkami i telefonami komórkowymi. Suwalczanie dowiedzieli się o tym przypadkiem, od swoich znajomych. A także o tym, że cudzoziemcy właśnie dokonali sporej transakcji i mają dużą gotówkę.
Wdarli się więc do ich mieszkania i krzycząc, że są z policji kazali runąć na podłogę, a następnie przy pomocy kajdanek przykuli gospodarzy do stołu i spenetrowali zajmowane przez nich pomieszczenia.
Można powiedzieć, że już wtedy nie mieli szczęścia, bo cudzoziemcy zdążyli wcześniej zagospodarować zarobione pieniądze. Z ich kieszeni udało się wygrzebać zaledwie kilkaset złotych, a z szaf trochę towaru. Napastnicy zdecydowali, że biorą co się da. Zgarnęli parę telefonów, zegarków, dokumenty od samochodu, a następnie rzucili się do ucieczki. Wcześniej zamknęli drzwi na klucz.
- Odpowiedzą za pozbawienie wolności pokrzywdzonych - dodaje prokurator Tomkiewicz. - Przez kilka godzin Białorusini byli bowiem przykuci do stołu.
Działali jak Gang Olsena
Sprawa ta pewnie wciąż byłaby przedmiotem śledztwa mazowieckich organów ścigania gdyby nie to, że łup z Lucynowa nie był duży i suwalczanom skończyły się pieniądze. Postanowili więc zrobić kolejny skok.
Tym razem na swoją ofiarę wybrali przedsiębiorcę mieszkającego na terenie powiatu sejneńskiego. Wiedzieli, że od kilku lat wiedzie mu się bardzo dobrze.
Biznesmen mieszka w okazałej wilii nad brzegiem jeziora, jeździ nowym autem. Jego posiadłość, jak na służby przystało, obserwowali przez kilka tygodni w sierpniu minionego roku. Sprawdzali, kto jest w domu i jaki jest rozkład dnia gospodarzy. Gdy uznali, że wiedzą wystarczająco dużo, pojechali na skok. Ale mieli pecha, bo akurat tego wieczoru przedsiębiorcę odwiedzili znajomi i w domu odbywało się przyjęcie. Musieli więc przełożyć akcję, ale z niej nie zrezygnowali. Po kolejnych, kilkudniowych obserwacjach ponownie pojawili się nocą przed posesją, ale i tym razem do środka nie weszli. I to nie dlatego, że nie potrafili rozwalić wejściowej bramki.
- Działali trochę jak gang Olsena, bo w czasie obserwacji nie zauważyli, że przedsiębiorca posiada agresywne psy - śmieją się suwalscy policjanci. - Dowiedzieli się o nich dopiero wtedy, gdy pojechali na rabunek. Wycofali się w obawie, że zostaną rozszarpani na strzępy.
Przebierańcy uznali, że do trzech razy sztuka. Muszą dopracować plan, a przede wszystkim ustalić, kiedy psy przebywają w kojcu, a także, ile ich dokładnie jest. To zaś wymagało dalszych obserwacji posesji. I znowu mieli pecha, bo gdy czaili się za krzakami w pobliżu posiadłości biznesmena, ten ich zauważył i zaalarmował organy ścigania. Dalej było już jak w filmie. Przedsiębiorcę obserwowali gangsterzy, a ich - specjalna, policyjna ekipa. Ta ostatnia była szybsza. Udało się jej ustalić personalia oszustów i jesienią minionego roku do Suwałk przyjechali białostoccy antyterroryści. A tym daleko od uprzejmości. Gdy jeden z oszustów nie chciał wpuścić ich do swojego mieszkania, wytłukli szyby w drzwiach balkonowych i wdarli się do środka. A później wyciągnęli suwalczanina z łazienki, bo tam próbował się zabarykadować. Przy okazji znaleźli narkotyki, które usiłował wrzucić do toalety.
Prowadząca śledztwo suwalska prokuratura sprawdzała, czy zatrzymani nie mają na swoim koncie większej liczby napadów rabunkowych. Ale, póki co, będą odpowiadali za dwa. To wcale nie oznacza, że w przyszłości nie usłyszą kolejnych prokuratorskich zarzutów. Nie wszyscy oskarżeni przyznają się do winy. Tylko jeden będzie odpowiadał z wolnej stopy. Pozostali na wyrok czekają za kratami.