Uciążliwy lokator przy ul. Ściegiennego w Sokółce urządził sobie menelownię
Smród, nocne libacje i zgony zapitych mężczyzn - tak wygląda rzeczywistość lokalu komunalnego.
Mieszkamy w budynku gospodarki komunalnej, gdzie za ścianą mamy samych meneli. W ciągu kilkunastu miesięcy dwóch tam kopnęło w kalendarz. Mamy tego wszyscy dość. Główny lokator dostał odnowione mieszkanie. Wszystko zgnoił, zatkał ubikację, wszędzie śmierdzi odchodami - opowiadają mocno umęczeni takim sąsiedztwem lokatorzy budynku przy ulicy Ściegiennego w Sokółce.
Chodzi o drewniane domy w samym środku miasta, naprzeciwko kina Sokół. Są własnością gminy z wydzielonymi mieszkaniami komunalnymi. Niestety, jeden z lokatorów doprowadza wszystkich innych do szału. To starszy mężczyzna, mający poważne problemy z alkoholem.
Ale to tylko jedna strona medalu. Bo ten mężczyzna tak bardzo zaniedbał mieszkanie, że wszyscy sąsiedzi odczuwają to własnymi nosami. Nie mają nawet jak otworzyć okna na ogród, bo taki smród. Zrobili remont w domu i wszystko na nic. Wszystko mają zasmrodzone i spleśniałe.
- Wróciłam z pracy po jedenastu godzinach harówki. Chciałam poleżeć na słońcu na ogrodzie. Po 15 minutach taki smród buchnął, że nie wiadomo było co się dzieje, trzeba było zaraz wracać do domu - opowiada jedna z mieszkanek.
Wszyscy lokatorzy dookoła przez to sąsiedztwo nie śpią. Pierwsza w nocy, druga w nocy, a za ścianą „rządzi” sąsiad z kompanami od kieliszka. I tak co noc. Oddziela ich cienka płyta pilśniowa, ściana jest gruba ledwie na palec, wszystko słychać.
- Zamontowaliśmy czujniki czadu, bo ten sąsiad ma piec i wszyscy się go boją. On potrafi podpalić dom. Pali papierosy w łóżku, jeszcze wszystko z dymem puści. W nocy zasypiam i nie wiem, czy się rano obudzę. A dom jest drewniany, nie zdążymy nawet uciec. Wszystko się zawali, bo na strychu jest izolacja 20 cm piachu. Kiedyś się taką izolację robiło. To jest jak trumna - mówi jeden ze wzburzonych lokatorów.
Kilkanaście dni temu w tej menelowni zmarł człowiek. Był kompanem od kieliszka lokatora komunalki, mieszkał u niego „na waleta”. Zapił się na śmierć.
- Sanitariusze, którzy tam byli dwa tygodnie temu po ciało po wyjściu wycierali buty na zewnątrz o trawę. Taki jest tam sajgon. Łóżko dalej stoi gdzie on zmarł, leżą na nim jeszcze zielone rękawiczki, które zostawili lekarze. W tym smrodzie nikt nie poczuł, że to zmarły i ciało już się rozkłada. Nie ma tam światła, są pchły pościelowe, więc najlepiej niczego nie dotykać. A pamiętam, jak się tam wprowadzał, to wszystko było odremontowane - wspomina lokator.
O kłopotach mieszkańców ulicy Ściegiennego dobrze wie Mariusz Gurzyński, dyrektor Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Sokółce. Niestety, sprawa z uciążliwym mężczyzną nie jest prosta. Nie jest dłużnikiem zakładu, bo rachunki za czynsz reguluje jego córka.
- Nie mam możliwości wyrzucenia go na bruk, bo nie ma czegoś takiego w prawie. Jedynym wyjściem byłoby eksmitowanie tego mężczyzny do kontenerów, które mają stanąć końcem października, bądź do ośrodka monarowskiego w Garbasie. Będę jeszcze rozmawiał z jego najbliższą rodziną i w zależności od tego co ustalimy, podejmę decyzję co dalej - zapewnia dyrektor.
Dodaje, że doświadczenie pokazuje, że eksmisje nie rozwiązują problemów. Przykładem jest chociażby zmarły mężczyzna.
- Zmarły, który się wprowadził do lokatora przy Ściegiennego miał wcześniej przydzielony lokal socjalny, ale zadłużył go. Został więc eksmitowany do ośrodka w Białowieży, po czym stamtąd uciekł. Więc tak naprawdę pozbawił się sam praw do mieszkania. Wprowadził się na Ściegiennego i tak naprawdę nie mogłem go ani ja, ani policja wyrzucić, bo zwyczajnie nie miałem dokąd - mówi Gurzyński.
Dodaje, że nie chce powtórki takiej sytuacji z uciążliwym lokatorem. Bo jeżeli zostanie wysłany do Garbasu, to najprawdopodobniej za jakiś czas wróci, wprowadzi się do jakiegoś kolegi, który też ma być eksmitowany i będzie tak samo.
- Wszystko zależy od stanowiska rodziny. A ja też muszę jakoś podejść po ludzku do tematu - kończy dyrektor.