- Selfie z uchodźcami już pohulały po Facebooku i Instagramie, więc można o Ukraińcach zapomnieć - ironizuje jedna z wolontariuszek. - No, jeszcze ukraiński Dzień Matki był świetną okazją do zrobienia sobie fotek w miłym otoczeniu. A na co dzień to my załatwiamy wielkiej grupie uchodźców jedzenie, leki, odzież i lekarzy. Za własne pieniądze, bo datków i darów coraz mniej. I wykruszamy się, bo nasze rodziny i praca na tym cierpią.
Uchodźca wojenny winien być obdarty, z kołtunem na głowie, wychudzony i pokorny. Wtedy nikt nie będzie miał wątpliwości, że uciekał przed bombami. Co innego młoda kobieta ze zrobionymi paznokciami i niezłą fryzurą, a już nie daj Boże w markowych ciuchach (tak przy okazji - jak się rozpoznaje markowy ciuch, jak metki są niewidoczne, a logo to każda podróba ma?). Takie właśnie kobiety ukradły nam, Polakom, PESEL-e, i przez nie kuzynka, która po szczepionce na COVID-19 jest sparaliżowana, nie może dostać się do szpitala. A inna, która w dobroci serca przyjęła młodą Ukrainkę pod swój dach, straciła na jej rzecz męża.
Jeżeli czytając powyższe macie poczucie absurdu, to znaczy, że zarówno wasz intelekt, jak i sumienie są zdrowe. Rozumiecie bowiem, że można uciekać z torpedowanego ruskimi rakietami kraju, mając na sobie niezłe ciuchy, z wymalowanymi paznokciami i dobrze przystrzyżonymi włosami, w dodatku porządnym samochodem. Czasem widać na nim ślady kul, ale jak ktoś miał szczęście, to nie uciekał pod ostrzałem. Czasem też ktoś przyjechał do nas z pełnym kontem bankowym, które pozwoli mu przetrwać na uchodźstwie jakiś czas, ale zwykle jest bez hrywny przy duszy. Bo to ludzie tacy jak my - spójrzcie na swoje konta. Czy są na nim oszczędności czy raczej co miesiąc bank pobiera ratę kredytu na mieszkanie, auto, pralkę, lodówkę czy stół? I czy naprawdę trzeba mieć jakąś niesamowitą wyobraźnię, żeby spostrzec, że uciekli do nas ludzie, którzy w swoim kraju mieli zwykłe życie, a wielu z nich dobrą pracę i piękny dom? Którego być może już nie ma, bo został zdmuchnięty przez ruską rakietę albo splądrowany przez najeźdźców?
Ukraińcy, którzy szukają u nas schronienia, są mili i niesympatyczni, uczciwi i nieuczciwi, zaradni i bezradni, mądrzy i głupi, wykształceni i prymitywni. Jedni potrafią okazać wdzięczność, inni raczej nie. Nie przyjechały przecież do nas same anioły. Czy to oznacza, że nie potrzebują pomocy? I znowu - spójrzmy na siebie. Wszak nie jesteśmy chodzącymi ideałami nawet mając zwykłe, spokojne życie. A jak byśmy się zachowywali, gdybyśmy to my trafili do obcego kraju i musieli liczyć nawet na szczoteczkę do zębów z darów?
Piszę to, bo coraz częściej czytam obrzydliwe komentarze pod tekstami, w których ktoś pisze o pomocy Ukrainie. Nawet jeżeli wywołują je ruskie trolle, ciężko pracujące nad skłócaniem polskiego społeczeństwa, to poparcie znajdują duże. Kilka dni temu fryzjer, który za darmo przyciął włosy dzieciom z ukraińskiego sierocińca, zamiast braw, zebrał przygany i pretensje, dlaczego nie zrobił takiej akcji dla polskich sierot (a zrobił).
Piszę to jednak nie dla hejterów, bo nienawiść to nieuleczalna choroba, ale dla zwykłych ludzi - z apelem, aby spieszyli z pomocą, bo nadal jest potrzebna. I dla wolontariuszy - żeby się nie poddawali. Bo gdyby nie oni, nie zasypiałabym co noc z przekonaniem, że Polacy to cudowny naród z wielkim sercem, mistrzowie świata w pomaganiu. Pracują jak mrówki z coraz mniejszą pomocą chociażby władz samorządowych. W moim mieście na przykład ci harujący w największym punkcie zbiórek nie dostają już jednego gorącego posiłku dziennie, który do niedawna im przywożono. Dla Polaków to nie tragedia, ale dla wolontariuszek z Ukrainy dramat.