Twarze bioenergoterapeutów. Rozmowa z Katarzyną Janiszewską
W poczekalniach u bioenergoterapeutów też siedzą lekarze - mówi Katarzyna Janiszewska, autorka reportażu „Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów”.
Wierzysz w energię?
Wierzę, że istnieje, bo nawet fotografia kirlianowska potrafi uchwycić aurę rośliny. Mój sceptycyzm pojawia się, kiedy słyszę, że można ją przekazywać i leczyć przy jej pomocy schorzenia.
Czyli miałaś gotową tezę, zaczynając pracę nad książką?
Nie miałam. Chciałam to sprawdzić, zbadać, może nawet poczuć. To, że jestem sceptyczna i bardzo racjonalna, nie oznacza, że chciałam to środowisko zdyskredytować.
Były już przecież badania. Mam na myśli eksperyment psychologa Leszka Mellibrudy na tak zwanej białej chirurgii Collegium Medicum UJ?
Tak, miał odpowiadać, czy bioenergoterapeuci leczą oraz czy potrafią rozpoznać choroby. Było to wówczas bardzo głośne wydarzenie, w którym wzięło udział prawie tysiąc pacjentów i stu uzdrawiaczy. Między nimi ci najwięksi w tamtych czasach, jak Harris, Nardelli czy Kaszpirowski.
Skończyło się fiaskiem.
Nie do końca. Bardzo znamienne były przypadki pacjentek z kamieniami w woreczku, które porzucały reżim dietetyczny, świetnie się czuły i były przekonane, że są wyleczone. Podczas badania, kiedy okazywało się, że kamienie jakimś cudem się nie rozpłynęły, były autentycznie zaskoczone. Niektóre nawet oskarżały lekarzy o manipulację wynikami. Po jakimś czasie musiały zameldować się na salach operacyjnych, ale do końca wierzyły w siłę i moc swoich uzdrawiaczy, winą za źle spożytkowaną energię obarczając wyłącznie siebie.
Dowiedz się, jak przebiegała praca nad książką o bioenergoterapeutach.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień