Tutaj śmierć przychodzi codziennie. Jak umiera człowiek? [ZDJĘCIA]
Hospicjum to umieralnia, nie idź tam. „Zryjesz” sobie psychikę – słyszałam od ludzi, kiedy mówiłam, że zamierzam spędzić jeden dzień w Hospicjum Caritas Diecezji Kieleckiej w Kielcach. W jaki sposób można jednak zgłębić tajemnice śmierci, jak nie będąc w pobliżu ludzi, którzy są jej tak blisko? Mimo przestróg, odwiedziłam hospicjum. Nie żałuję.
Większość osób cierpi na raka
Pierwszym odczuciem po wejściu do hospicjum było zdziwienie. Myślałam stereotypowo, wydawało mi się, że na korytarzach „rozchodził” się będzie brzydki zapach. Byłam w błędzie. Wszystko jest tu nowe i wręcz sterylnie czyste. Budynek ma dopiero dwa lata. - Hospicjum to nie umieralnia. Hospicjum to też życie! Chorzy mają się tutaj czuć jak w domu, a my robimy wszystko, żeby tak było – powiedziała mi Krystyna Tambor, kierownik placówki. Wyjaśniła, że obecnie w hospicjum jest 25. pacjentów i zdecydowana większość z nich cierpi na nowotwory.
Odwiedziłam wszystkie sale. Część pacjentów jest już w stanie agonalnym, leży na łóżkach i mam wrażenie, jakby czekała na śmierć. Większość świadomych chorych nie chce mówić o swoim cierpieniu, wiele osób podkreśla jednak, jak bardzo pomagają im pracownicy i wolontariusze hospicjum. Chorzy traktują swoich opiekunów, jak aniołów, którzy przeprowadzają ich na drugi świat.
Byle zdążyć… na dyskotekę
Pacjentką hospicjum, która mnie zaintrygowała jest 70 –letnia pani Julia. Kobieta od dwóch lat cierpi na nowotwór nogi i wie, że zostało jej niewiele czasu. Jak sobie radzi z myślą, że niedługo jej już nie będzie? Początkowo myślałam, że do wszystkiego podchodzi z humorem, teraz jednak wydaje mi się, że jej odpowiedzi były raczej zwykłym sarkazmem.
– W 2014 roku pojawił się guz na moim udzie, pan doktor go wyciął, ale wyrosły kolejne dwa – rozpoczyna swoją opowieść pani Julia. Przyznaje, że nie wierzy, że zdarzy się cud. - Może na niego nie zasłużyłam – sugeruje. Kobieta nie ma pretensji do losu. – Nic bym nie zmieniła w swoim życiu. Jak byłam młoda biegałam, fruwałam po świecie, potem wychowywałam wnuczki, które już wyrosły. Teraz wyrósł ten guz i co mam zrobić? Przecież głową muru nie rozbiję – mówi.
Zapytałam, czy osoby w tak ciężkim stanie mają jeszcze jakieś plany, marzenia? (to chyba było „głupie” pytanie). – Tak. Dziś idę na dyskotekę. Tylko lakieru nie kupiłam i paznokci nie pomaluję – odparła pani Julia z typowym dla siebie poczuciem humoru. Po chwili całkiem poważnie dodała jednak, że pozostało jej tylko leżeć, czekać i modlić się, żeby nie bolało.
Boi się śmierci
Większość ludzi woli ostatnie dni życia spędzić w domu z rodziną niż z obcymi ludźmi, w hospicjum. Pani Julia podkreśla jednak, że jest tutaj na własne życzenie. – Mnie jest tu naprawdę dobrze. Nie jesteśmy zamknięci w czterech ścianach, kto ma ochotę nas odwiedzić to po prostu przychodzi – wyjaśnia. Czy boi się śmierci? Oczywiście, że się boję, nie powiem, że jestem taki bohater. Czasem tylko się zastanawiam, kto mnie tam przywita, mamusia, tatuś, mąż, czy cały orszak się do mnie ustawi – odpowiada tym razem z prawdziwym, promiennym uśmiechem.
Zaczęła pracę w hospicjum po śmierci 7 –letniego wnuczka
Niezwykłą osobą, którą poznałam w hospicjum jest pani Helenka. Kobieta rozpoczęła pracę w placówce po tym, jak w kwietniu tego roku na glejaka mózgu zmarł jej siedmioletni wnuczek.
Nie będę ukrywać - to była dla mnie zdecydowanie najtrudniejsza rozmowa. Słuchając opowieści o niewinnym dziecku, któremu przyszło przyjmować niezliczoną liczbę chemioterapii i poddawać się trzydziestu radioterapiom, serce się kraje.
- Po pierwszej operacji Olusia mieliśmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze i rokowania były dobre. Oluś był na ścisłej diecie bezcukrowej, wszystko mu gotowałam w słoiczkach - opowiada babcia chłopca. Wyjaśnia, że wnuczek bardzo dobrze przechodził chemio i radioterapię, tylko raz wymiotował.
–On zawsze się pytał: „Babciu, jak będę brał chemię to będę wymiotował, będzie mnie bolało? Odpowiadałam mu wtedy, że nie, bo będziemy się o to modlić. I modliliśmy się. Czasami całe noce się przemodliłam z nim na różańcu i naprawdę, później już ani razu nie wymiotował.
Chłopiec czuł, że odchodzi
Po roku od stwierdzenia choroby, Oluś czuł, że odchodzi.- Mówił do mojej córki: Mamo ty się nie denerwuj, bo przecież wiesz, że ja i tak umrę –wspomina babcia. Wyjaśnia, że wnuczek odszedł w ramionach swojej mamy. - Był bardzo spokojny i wyciszony. Jak ja się modliłam to patrzył na mnie i się uśmiechał. On był zawsze taki pokorny, nigdy nie złościł się i nie pytał dlaczego to on jest chory. Na początku bardzo chciał walczyć, ale potem prosił, żeby zwyczajnie dać mu spokój z tymi dietami, bo on i tak odejdzie…
Jego duch odwiedza rodzinę?
Pani Helenka głęboko wierzy, że jej wnuczek cały czas z nią jest, mimo że go nie widzi. –Może mi ktoś wierzyć albo nie ale ja wielokrotnie byłam świadkiem, jak rozmawia z nim mój młodszy, blisko trzyletni wnuczek, Jeremiasz. Pierwszy raz byłam w szoku, kiedy Jeremiasz powiedział do mnie: Patrz babcia, Oluś przyszedł. Zapytałam, jak to? Przecież ja go nie widzę. Jeremiaszek odpowiedział; „O… już odleciał w oknie”.
Babcia twierdzi, że podobnych sytuacji było więcej. Czasem wydaje mi się, że Jeremiasz mówi sam do siebie, a on po chwili wyjaśnia, że Oluś był u niego. – Ja także bardzo mocno czuję obecność wnuczka i wiem, że ta praca jest jego zasługą.
Pani Helenka po tych wszystkich przeżyciach często przytula i całuje swoich pacjentów chociaż nie wie, czy jej wolno. - Oni bardzo potrzebują takiej zwyczajnej ludzkiej bliskości. Ja kocham pomagać. Choroba Olusia uświadomiła całej naszej rodzinie, że życie jest krótkie, trzeba je dobrze wykorzystać i pomagać wszystkim, którzy są w pobliżu nas. Nie ważne, czy ktoś jest pijakiem, czy narkomanem. Trzeba wszystkich traktować równo.
Pytają, ile im jeszcze zostało
Po tej trudnej rozmowie na korytarzu spotykam młodą pracownicę hospicjum, panią Kasię. – Ci ludzie bardzo łakną naszej obecności, a my robimy wszystko, żeby wśród codziennych prac, takich jak mycie czy przewijanie, zwyczajnie chwilę z nimi pobyć. Nawet nie musimy nic mówić, oni chcą, żeby im towarzyszyć, potrzymać za rękę – mówi pani Kasia. Przyznaje, że chorzy czasem pytają, ile im jeszcze zostało, ale takiej odpowiedzi nikt nie jest w stanie udzielić.
W jaki sposób pracownicy radzą sobie z wszechobecną śmiercią? – W pracy daję siebie pacjentom, ale w domu żyję swoim życiem. W tym zawodzie trzeba się tego nauczyć – podsumowuje.
Ludzie przychodzą do hospicjum, żeby umrzeć godnie
Niezwykłą szczerością i prostotą (w dobrym znaczeniu tego słowa) urzekła mnie siostra Tobiasza, która od lat zajmuje się ciężko chorymi osobami.
- Nie jesteśmy Panem Bogiem, żeby dokonywać cudów. Ludzie przemijają, a do nas przychodzą po to, żeby umrzeć godnie. My z racji pracy musimy jakoś szybko sobie z tym poradzić, ponieważ po nich przychodzą kolejni pacjenci, którzy także potrzebują naszej pomocy i siły – mówi.
W tych czasach ludzie nie powinni umierać w cierpieniu
Siostra Tobiasza przyznała, że niedługo przed śmiercią organizm chorego wysyła pewne znaki zwiastujące koniec.
– Na początku nie miałam pojęcia, jakie są pierwsze objawy nadchodzącej śmierci, ale teraz zwyczajnie czuję, kiedy ona przychodzi. Większość ludzi gaśnie bardzo spokojnie. Skóra robi się dziwnie szara, traci elastyczność, a rysy twarzy bardzo się wyostrzają. Oczy stają się takie „mniej reagujące”, czasami wzrok zawiesza się w jakimś punkcie – mówi siostra Tobiasza.
Wyjaśnia, że często tuż przed śmiercią bardzo spada ciśnienie, a człowiek staje się jakby nieobecny. Wtedy nie ma już mowy o jakiejkolwiek rozmowie, człowiek „podsypia”, aż wreszcie zamyka oczy na zawsze.
– Kiedy przy mnie zmarła pierwsza osoba nie miałam pojęcia, że to już się dzieje, choć teraz wiem, że miała wszystkie objawy zwiastujące śmierć. Pamiętam, że zadzwoniłyśmy do siostry, która była pielęgniarką, żeby podłączyła płyny, ponieważ pani nie jadła. Siostra zapytała, czy mam gromnicę. Zmówiłyśmy wtedy dziesiątkę różańca i pani zmarła - wspomina siostra Tobiasza. Wyjaśnia, że ludzie (tak jak ona na początku swojej misji) są czasem zdziwieni, że to już, że śmierć przychodzi tak cicho i spokojnie.
Siostra zwraca też uwagę na fakt, że medycyna poszła już tak daleko, że nawet chorzy na raka nie muszą, a wręcz nie powinni czuć fizycznego bólu przed śmiercią. – Kiedy teraz słyszę, że kogoś coś boli, bo ma nowotwór to od razu czuję, że coś jest nie tak, że nie trafił tam gdzie potrzeba, albo rodzina nie sygnalizuje, że ten ktoś cierpi, żeby lekarz mógł zweryfikować jego leczenie. Nie powinno być tak, żeby w tych czasach ludzie umierali w olbrzymim bólu, bo jest tyle środków, że cierpienie powinno być złagodzone.
Czasem czekają na emeryturę
Czy zdarza się, że człowiek przechodząc na drugą stronę czuje, że umiera? – Nie zapomnę pewnej pani, która tuż przed śmiercią powiedziała nam, że ona już idzie tam do góry, a my zostajemy tu, na dole. Była zupełnie świadoma, że umiera i że za chwilę nas zostawi i zostawiła – mówi siostra Tobiasza. Zaznacza, że część śmiertelnie chorych ludzi jest w stanie pogodzić się tym, że zaraz ich nie będzie. – Jedna pani niedługo przed śmiercią bardzo liczyła na to, że zdąży jeszcze dostać emeryturę, bo miała jakiś dług do spłacenia. Pamiętam, że zmroziło mnie, kiedy z niesamowitym spokojem mówiła, co ma jeszcze do zrobienia. Ona była w pełni świadoma ciężkości swojej choroby, doskonale wiedziała że zostało jej być może kilka dni, ale zwyczajnie chciała załatwić sprawy, które ma tutaj na ziemi – mówi siostra.
Przed śmiercią dzieją się niespodziewane rzeczy
Siostra Tobiasza wyjaśnia także, że niektórzy pacjenci mają już dość ciągłych pytań rodziny o to, jak się czują. –Jeden z naszych pacjentów bardzo się kiedyś zdenerwował. Rodzina stała nad nim i płakała, a on zwyczajnie zapytał ich, czy naprawdę nie mogą porozmawiać o czymś innym, bo nie ma już siły na słuchanie o tym, jak bardzo jest chory – z uśmiechem wspomina siostra Tobiasza. Opowiada też historię, kiedy ksiądz na dwie godziny przed śmiercią, zdążył z udzieleniem sakramentu namaszczenia kobiecie, która przez lata była świadkiem Jehowy.
- Takich rzeczy się nie zapomina. Ta pani na własną prośbę przystąpiła też do spowiedzi. Nigdy nie robimy nic na siłę, ale przed śmiercią ludzie mają niesamowitą potrzebę zrewidowania swojego życia i pozałatwiania trudniejszych spraw i myślę, że ci, którym się to udaje, odchodzą spokojniej – uważa zakonnica.
Siostra Tobiasza zaznacza, że wbrew powszechnym opiniom, ludzie w hospicjach nie umierają w samotności. – Zazwyczaj towarzyszy im rodzina. Kiedyś zdarzyło się tak, że do umierającego ojca przywieziono syna, który przebywał w wiezieniu. Ojciec w chwili śmierci był naprawdę przeszczęśliwy.
Pierwsze chwile po śmierci
Kiedy człowiek wyda ostatnie tchnienie, rodzinie trudno zrozumieć, że ich bliski nic już nie czuje, ale ciało zmarłego bardzo szybko się zmienia. – Człowiek momentalnie staje się blady, a mięśnie tracą napięcie. Ciało z każdą kolejną minutą staje się coraz bardziej sztywne, a do dwóch godzin pojawiają się wybroczyny – opisuje siostra Tobiasza.
Komunia Święta na onkologii
W hospicjum msze święte codziennie odprawia ksiądz Sylwester Iwan, który jest także kapelanem na onkologii dziecięcej.
– My też jesteśmy tylko ludźmi i czasami pewne obrazy pozostają na długo w naszej pamięci. Dzieci często są bardzo świadome, że odchodzą, a długotrwałe leczenie czasem zwyczajnie bardzo je męczy –mówi kapelan. Wspomina historię chorej na białaczkę dziewięciolatki, która pierwszą Komunię Świętą przyjęła w szpitalu.
–Jej leczenie trwało około 5 lat, dziewczynka przeszła przeszczep szpiku, ale w rok po Komunii Świętej odeszła –mówi ksiądz. Zaznacza jednak, że kiedy przyjmowała Jezusa do serca była bardzo szczęśliwa. – W szpitalu zorganizowano wtedy dużą uroczystość. Pomagali wolontariusze, a jedna z kwiaciarni przygotowała wystrój. Do dziewczynki przyjechała rodzina.
Gdzie jest sprawiedliwość?
Chyba każdy boi się choroby, a nie może być już nic gorszego jeżeli dotyka ona dziecka. Czy rodzice nie mają chwil zwątpienia?
- Śmierć czy choroba nie jest karą, jest etapem życia - mówi ksiądz, ale ta odpowiedz jakoś zupełnie mnie nie przekonuje. Jak można wierzyć w miłosierdzie Boga jeżeli karze On takie małe dzieci? - Właśnie nie karze. Nie pytajmy w ten sposób. Zadajmy pytanie, dlaczego tak się dzieje, że dzieci chorują. Jan Paweł II powiedział kiedyś bardzo ważne słowa, że jeżeli świat jeszcze istnieje, to dlatego, że jest cierpienie niewinnych – stwierdził kapelan. - Ogromną pomocą dla ludzi, którzy umierają i dla ich rodzin jest silna wiara. Oczywiście, że na początku jest bunt, ale jeżeli ktoś chce szukać to też znajduje w Kościele wielką pomoc. Oczywiście są także osoby, które do końca żyją i umierają w wielkim buncie, niezrozumieniu, jakimś szarpaniu się z życiem i śmiercią – podsumował duchowny.
Do widzenia pani Julio...
Kiedy mój „pobyt” w hospicjum powoli dobiegał końca postanowiłam wrócić na chwilę i pożegnać się z panią Julią, której specyficzne poczucie humoru tak bardzo mnie zaintrygowało. Tym razem chora na nowotwór nogi kobieta także cały czas żartowała, że wykupi cały nakład gazety, pod warunkiem, że ładnie wyjdzie na zdjęciu.
Do widzenia Pani Julio, powiedziałam. – Do zobaczenia… za pięć lat – odpowiedziała z uśmiechem. Mam nadzieję, że chodziło jej o spotkanie na tym świecie...