Trzy łyki Ameryki. Felieton "Cały ten pop" o tym, dlaczego zniesienie wiz do USA w ogóle nas nie obeszło
Najdłużej w życiu stałem w kolejce przez trzy tygodnie . I to nie po mięcho czy pralkę, ale po wizę. Do Grecji słonecznej zresztą, gdzie polscy turyści robili wtedy przy winogronach i migdałach aż furczało. Oczywiście nie stałem nieustannie, jechało się co dnia o określonej porze do ambasady i odhaczało na liście, trzymanej w łapach przez wąsatych typów, co to w niejednej ambasadzie już listy trzymali. Ot, obrazek typowy z końcóweczki PRL, więc nerwowo nie było.
Bo nerwowo naprawdę to mi się zrobiło, kiedy czekałem po wizę do USA. Wszyscy inni towarzysze mej niedoli mieli bowiem teki pękate z zaświadczeniami różnymi, jacy są bogaci. I tekami tymi mieli przekonywać pana konsula, że w Ameryce wytęsknionej w ogóle nie będą zrywać azbestu, tylko oddawać się turystyce wyszukanej. A ja co prawda zaproszenie miałem mocne, ale teczuszkę to chudziutką.
I przypomniałem sobie te historyjki dziś, kiedy stoczyliśmy wizowy bój nasz ostatni. I padła Ameryka, której można się teraz nałykać bez wiz. Bo to, co się w związku z tym stało, jest dla mnie zaskoczeniem sezonu. Bo, drodzy rodacy, cóż się stało? Otóż nie stało się nic. Ba, mam wrażenie, że to zniesienie wiz nikogo specjalnie nie interesuje, nawet tych reporterów, co to dmuchają w telewizorze temat i polują na pionierów, którzy już bez wiz lecą. Bo, gdyby nie media, to ten temat by nie istniał. Ktoś debatuje o tym z sąsiadami? Daje na mszę dziękczynną? I to jest dopiero sygnał słodziutki tego, jak Polska przez te 30 lat się zmieniła. I żeby było jasne – dzięki nam, Polakom-szarakom się zmieniła.
A zaskoczenie wielkie jest, bo przecież ta Ameryka tkwiła nam w głowach zawsze i historycznie - i to nie tylko na Podlasiu i Podhalu, czyli w tradycyjnych zagłębiach „azbeściarzy”. Kochaliśmy ją jak to marzenie niedosiężne, choć wiadomo, że marzenia to się raczej nie spełniają… I ile razy trwały dysputy gorące – wizy do USA a sprawa polska? Bo niby UE, niby NATO, ale na amerykański raj, to byliśmy wciąż za chudzi.
No a teraz? Jasne, może się zdarzyć, że ruszą tabuny emigrantów, łaknących lepszego życia, turystów – jak śpiewał klasyk Kazimierz – co to spędzają w USA przeciętnie osiem lat, ale czy ktoś w to wierzy? Przy tym poziomie bezrobocia? Przy tych możliwościach tłustej pracy znacznie bliżej, w Europie? Przy tym dofutrowaniu klas, które były naturalnym zapleczem gastarbeiterki w USA?
Jak mówią mędrcy wybitni, czasami to nie cel okazuje się ważny, tylko droga do niego. I tym razem rzeczywiście tak to wygląda.