Tragiczny wypadek na Antoniukowskiej w Białymstoku. Zginęli przy przystanku. Kierowca próbował uciec
Za kierownicą volkswagena siedział 26-letni białostoczanin. Nie przyznał się do winy. Złapał i powalił go taksówkarz, daleko od miejsca wypadku. Drugi reanimował ofiary
Ona miała 23 lata, on 38. Nie mieli żadnych szans. Volkswagen polo uderzył w nich, gdy byli w okolicach przystanku autobusowego. Ponoć stali na chodniku. Teraz będzie to wyjaśniać prokurator.
I to, co zdarzyło się potem. Bo volkswagen po uderzeniu ruszył. Przejechał jeszcze kilkaset metrów, uderzył w chodnik. Uciekającego kierowcę powalił na ziemię taksówkarz. I przekazał policji.
To Adam Mitros. W Jaga Taxi pracuje od 7 lat. Wracał z Dziesięcin, gdy usłyszał pisk opon. Na skrzyżowaniu ulic Antoniukowskiej i Świętokrzyskiej, zaraz po godzinie 4.30 zobaczył ofiarę leżącą na chodniku przy przystanku. Kilkadziesiąt metrów dalej - ciemnozielone auto. Obok stała blondynka, w krótkich spodenkach. Nagle samochód ruszył.
- Puściłem się za nim - mówi „Porannemu” taksówkarz. Jakieś 400 metrów dalej, na skrzyżowaniu z Gajową kierowca volkswagena uderzył w chodnik. Wyskoczył z auta i zaczął biec. Pan Adam dopadł go w połowie ulicy Akacjowej. Powalił na ziemię i zadzwonił do policjantów. Sporo trwało, nim przyjechali.
Więc zaczął wypytywać 26-latka. - A on, że zrobił przysługę koleżance, która prowadziła przed wypadkiem. Że się przesiadł - mówi taksówkarz. Ale nie chce mu się wierzyć w tę historię.
Będą musieli ją zweryfikować policjanci i prokurator. 26-latek został zatrzymany. Był trzeźwy. Ale pobrano mu krew na obecność alkoholu i środków odurzających. Wczoraj nie postawiono mu jeszcze zarzutów, trwało zbieranie materiału dowodowego. Prokurator nie podjął też decyzji, czy będzie wnioskować o tymczasowy areszt.
Wstępnie policjanci już odtworzyli niektóre szczegóły wypadku. Bo kierowca musiał jechać od strony centrum. Uderzył w ofiary, gdy minął skrzyżowanie ze Świętokrzyską. Siła uderzenia musiała być ogromna, bo ciała zostały odrzucone na kilkanaście metrów.
Najdalej, na jezdni leżała kobieta. Zobaczył ją przejeżdżający obok inny taksówkarz. Wiózł pasażerów. - Przewróciliśmy ją na plecy, bo leżała na brzuchu, sprawdziliśmy tętno, niestety nie było żadnego pulsu - mówił w TVN24 Jacek Dąbrowski. Potem zobaczył, że za przystankiem jest ktoś jeszcze. Mężczyzna miał złamaną nogę, zakrwawioną twarz. Ale reanimacja nic nie pomogła.
Nieoficjalnie wiadomo, że potrącona kobieta wracała do domu. Mieszkała przystanek dalej od miejsca, gdzie zginęła.