Toruński "Robinson Crusoe" dla starszych i młodszych [recenzja, zdjęcia]
Toruńska wersja historii o Robinsonie w reż. Zbigniewa Lisowskiego to opowieść inicjacyjna. Młody bohater opuszcza swój rodzinny dom i udaje się w odległą podróż.
Robinson nabiera krzepkości i uczy się życia od kolejnych nauczycieli - kapitana statku, jego podwładnych czy czarnego sługi. Każda następna prawda, którą poznaje Robinson, jest coraz bardziej gorzka.
Załoga statku wyrusza, by odnaleźć Eldorado - „świat bez wad”, „gdzie czerń to czerń, a biel to biel”. Szybko jednak orientujemy się, że są to iście kolonizatorskie zapędy. Młodzi odbiorcy spektaklu dowiedzą się, że wiele sporów na świecie wynika z nierównego traktowania bliźnich, a „wilkiem bratu bywa brat”. Dorośli zaś przypomną sobie, jak różne ideologie były wykorzystywane w celu uzasadnienia okrutnych podbojów.
Chwała Bajowi za poruszenie tak trudnej i istotnej współcześnie tematyki. Mimo iż od podbojów Nowego Świata i wypraw po niewolników minęły setki lat, problemy nierówności, zagarniania władzy czy wykorzystywania słabszych są wciąż aktualne. Przedstawienie uczy przy tym tolerancji i wrażliwości na inność. W odróżnieniu od oryginału w toruńskim „Robinsonie Crusoe” główny bohater nie czyni z Piętaszka, a właściwie Piętaszki, swojej sługi, lecz zakochuje się w niej z wzajemnością.
Na plus spektaklu należy policzyć przepiękną scenografię. Szczególnie w kontekście tandetnej estetyki większości produktów kierowanych współcześnie do dzieci. Użyte w przedstawieniu grafiki przypominają ilustracje ze starych atlasów fauny i flory - przykuwają wzrok i podobają się również dzieciom. Bardzo pomysłowo został również zainscenizowany pokład statku - proste drewniane formy poruszając się symulują ruch okrętu.
W spektaklu pełno jest również świetnych rozwiązań inscenizacyjnych, do których należy na przykład scena walki statku ze wzburzonym morzem, zobrazowana jako potyczka bokserska między załogą a Posejdonem. Dzieciom spodobają się również przepływające tuż nad głowami widzów spienione fale czy misternie wykonany żaglowiec unoszący się nad widownią.
Przedstawienie niestety ma również swoje mankamenty. Najistotniejszym z nich jest mało klarowne zakończenie akcji. Czy Robinsonowi i Piętaszce uda się znaleźć dla siebie miejsce? Czy są lądy, gdzie ich związek zostanie zaakceptowany? W obliczu wagi problemów poruszanych w przedstawieniu, rozwiązanie akcji pozostawia pewien niedosyt.
Ponadto pojawiające się w spektaklu sceny zabijania nie zawsze wydają się uzasadnione. Te, w których giną ludzie, są dość groteskowe, a sama śmierć zdaje się mało ważka. Sądzę, że spektakl nie straciłby, gdyby ukazane zostały bardziej symbolicznie. Natomiast na uwagę zasługuje przejmująca scena śmierci upolowanego wieloryba, pięknie przedstawiona za pomocą scenografii.
Mimo że spektakl kierowany jest do dzieci, dorośli nie tylko nie będą się na nim nudzić, ale czeka ich ciekawa rozrywka. Także rodzice, do Baja marsz! Warto wziąć ze sobą dzieci…