Z bramkarzem Tomaszem Witkowskim, który po półrocznej przerwie wrócił do MH Automatyki Gdańsk, rozmawia Marcin Lange.
Dzień dobry…
Cześć, witam, poczekaj sekundę… (Tak, ten kątownik będzie dobry. Ok, dziękuję - mówi Tomasz Witkowski do kogoś). Dobra, już jestem, możemy spokojnie rozmawiać.
Skoro kątowniki kupujesz to znaczy, że majsterkowanie się szykuje…
A widzisz, łóżko mi się popsuło, muszę je poskładać (śmiech). Nie samym hokejem człowiek żyje.
Ostatni mecz z Toruniem był Twoim już drugim powrotem do Gdańska…
No tak, za małolata debiutowałem w ekstralidze, później po powrocie z Norwegii dołączyłem do chłopaków grających w I lidze, a teraz ponownie wróciłem do klubu. Wszystkie drogi prowadzą do Gdańska, można powiedzieć (śmiech)
Derbów Pomorza nie zaliczysz chyba jednak do udanych występów. Z perspektywy trybun wyglądało to, jakbyś był mocno stremowany. No i sześć strzałów przepuściłeś…
To nie był zły mecz w moim wykonaniu. On był bardzo zły. Rzeczywiście, trochę się spaliłem psychicznie, za bardzo chciałem i krążki zamiast się ode mnie odbijać, mijały mnie. Dobrze, że chłopaki z przodu zagrali świetnie, skutecznie i wygraliśmy. Inaczej czułbym się odpowiedzialny za porażkę w meczu, który z perspektywy walki o utrzymanie był dla nas niezwykle ważny.
Twoja tegoroczna odyseja klubowa jest jedną z najbardziej nietypowych - latem podpisałeś kontrakt z MH Automatyką, a po dwóch tygodniach w tajemniczych okolicznościach umowa została rozwiązana. Wówczas poszedłeś do Bytomia, a tam jakiś czas temu ci za grę podziękowano i ponownie wróciłeś do Gdańska…
Nie uważam, aby ten sezon był dla mnie udany, mam nadzieję, że chociaż jego końcówka będzie pomyślna. O sprawie kontraktu w Gdańsku rozmawiać nie chcę, natomiast w Bytomiu wyglądało to tak, że w pewnym momencie działacze Polonii zaczęli rozmawiać z Ondrejem Raszką, który ma polski paszport. Wiedziałem o tym, więc spodziewałem się rozwiązania kontraktu, co zresztą w końcu nastąpiło. W moje miejsce przyszedł Raszka i związał się z Polonią długą umową.
A jak wyglądały kulisy Twojego powrotu do Gdańska?
Zgłosiłem, przy wsparciu kilku osób z Gdańska, chęć powrotu do klubu, a działacze zgodzili się, abym rozpoczął treningi. To było już po zwolnieniu trenera Petera Ekrotha, więc od władz klubu usłyszałem, że gdy przyjdzie nowy trener i pozytywnie zaopiniuje podpisanie ze mną kontraktu, to dołączę do zespołu. Tak też się stało.
Andrej Kowalew to trener z bogatą karierą zawodniczą i osoba, która prowadziła poważne kluby. Jak wygląda współpraca z nim?
W szatni trener nie jest kimś, kto krzyczy. Stara się merytorycznie przekazywać wskazówki, czy popełniane błędy. Jego podejście jest zdecydowanie na plus. Nie jest bowiem sztuką zrugać w przewie zawodnika tak, że ten będzie się bał dotknąć krążka. Sztuką jest zmotywować go do wyeliminowania błędów. I to trener Kowalew z pewnością potrafi.
Ostatni mecz przed powrotem w barwach MH Automatyki rozegrałeś, jeszcze w I lidze, przed ponad rokiem. Teraz to już całkiem inna drużyna...
Już wcześniej wspominałem, że większości chłopaków nie znam, dopiero łapię z nimi kontakt. To też poniekąd dotyczy gdańskich wychowanków. Na przykład z Szymonem Marcem, czy Maciejem Rompkowskim znam się z juniorów, ale później nasze hokejowe drogi się rozeszły, każdy wybrał inny sposób swojego rozwoju w hokeju. Dla mnie w tej chwili najważniejsze jest to, aby nauczyć się współpracy na lodzie. To też pomoże mi uniknąć takich występów, jak mecz z Toruniem.
Wracając na koniec jeszcze do pojedynków z Toruniem - wygraliście, co pozwala wam wciąż realnie myśleć o zajęciu 9 miejsca na koniec sezonu i w batalii o utrzymanie w ekstralidze z ekipą z Torunia mieć atut własnego lodowiska. Jesteście w stanie uratować ekstraligę dla Gdańska?
Oczywiście, to jest nasz cel. Nie da się jednak ukryć, że zadanie będzie bardzo trudne. Toruń to mocna, doświadczona w grach o utrzymanie ekipa. My, z nielicznymi wyjątkami, jesteśmy młodą drużyną. Musimy im się jednak przeciwstawić i uratować się przed spadkiem. Jeśli będziemy maksymalnie zmobilizowani, to powinno się nam udać.
Rozmawiał Marcin Lange