Tomasz Terlikowski: Polscy biskupi balują na Titanicu, który idzie wprost na górę lodową
- Biskupi w Polsce wyznają ogromny kult dla potężnego świętego, jakim jest święty spokój. I w imię kultu świętego spokoju wybrali kogoś, o kim wiedzą, że im ten święty spokój zagwarantuje - mówi dr Tomasz Terlikowski, publicysta i działacz katolicki
Arcybiskup Tadeusz Wojda to „kompromisowy hierarchia bez właściwości” czy może jednak nadzieja na odnowę polskiego Kościoła?
Z pewnością nie jest nadzieją na odnowę polskiego Kościoła, bo też i biskupi, którzy go wybrali, w sporej części, nie uważają że cokolwiek trzeba odnawiać. Jest dobrze, a będzie lepiej, jeśli tylko uda się przekonać lekkim liftingiem języka młodych, żeby wrócili do kościoła, a starszych żeby przestali narzekać. To jest kompromisowy wybór. Wybrano człowieka, o którym, poza dwiema czy trzema publicznymi wypowiedziami, które się przebiły, zresztą obie wyjątkowo nieszczęśliwe, żeby nie powiedzieć skandaliczne, to nic więcej o nim nie wiadomo.
Dopowiem: jego wypowiedzi dotyczyły krytyki środowiska LGBT; abp Wojda popierał też zbiórkę podpisów pod projektem ustawy „Stop LGBT” Kai Godek.
Ksiądz arcybiskup Wojda, poza tym, że pracował 27 lat w Watykanie, co niekoniecznie musi być wielką zaletą, nie zasłynął w Polsce ani wypowiedziami na temat konieczności duszpasterskiej zmiany, ani opiniami na temat na przykład nauczania Franciszka, ani nowatorskimi pomysłami, jak dotrzeć do młodych. Jest już biskupem, jak sam mówił 7 lat, no i konia z rzędem temu, kto wie jaka jest jego pogłębiona duszpasterska wizja, jak on postrzega kryzys w polskim kościele, jak chce z niego wyjść, co sądzi na temat na przykład Fiducia supplicans, błogosławienia par jednopłciowych i par w związkach niesakramentalnych. Wśród pytań, którymi żyje Kościół, jest pytanie o laicyzację. Myślę, że nie tylko ja, ale w ogóle obserwatorzy życia kościelnego - nie mówię już o zwykłych katolikach – nie mają pojęcia, jakie są poglądy na ten temat arcybiskupa Wojdy. W związku z tym widać, że wybrano biskupa, który nie wadzi nikomu i jest do przyjęcia dla wszystkich.
Spodziewał się pan tego, że to arcybiskup Wojda może zostać przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski?
Spodziewałem się. Tego dnia, kiedy został wybrany, wcześniej podałem informację w RMF FM, że jest jednym z głównych kandydatów. To było wiadome. Wiadomym było, że są dwie główne opcje – jedną nazwijmy bardziej otwartą i drugą bardziej konserwatywną, które wystawiają swoich kandydatów. Od kilku miesięcy mówiło się o tym, że arcybiskup Wojda jest tak zwanym kandydatem kompromisowym. W momencie, kiedy z sali plenarnej zaczęły dobiegać przecieki, że poparł go arcybiskup Gądecki, no to w dużej mierze było prawie pewne, że to właśnie on wygra.
Katolicka Agencja informacyjna zaproponowała ankietę, w której uczestnicy mówili o swoich oczekiwaniach wobec nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Mówili na przykład, że będzie to ktoś, kto będzie umacniał braci swoich w wierze poprzez obronę doktryny wiary, że będzie to ktoś otwarty, życzliwy, serdeczny ale też stanowczy, odważny w działaniu w obronie wiary, Kościoła, wiernych, człowiek z charyzmą, o szerokich horyzontach ,solidnych fundamentach wiary. Jak wpisuje się w te oczekiwania arcybiskup Wojda?
Jeśli chodzi o charyzmę, to jej nie widać. Może się nagle objawi, ale publicznie ona nie istnieje. Nie widać też księdza arcybiskupa jako człowieka umacniającego wiarę. Znów powtórzę: o ile słyszałem rozmaite publiczne wypowiedzi na temat wiary, czy to, z jednej strony kardynała Grzegorza Rysia czy arcybiskupa Adriana Galbasa a z drugiej strony - nawet jeżeli się ze wszystkimi nie zgadzałem - arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, to nigdy nie słyszałem publicznej wypowiedzi w obronie wiary albo umacniania wiary arcybiskupa Wojdy. A przecież 7 lat to spory okres i naprawdę był czas na to, żeby pokazać talenty kaznodziejskie, talenty umacniania wiary, talenty wystąpień, w których te elementy byłyby ujawnione. Tego nie było widać. Być może nagle ksiądz arcybiskup objawi się jako wybitny kaznodzieja i wspaniała obrońca wiary, ale do tej pory, przez siedem lat jako taki się nie objawił. Być może jest serdeczny dla braci biskupów, z tym jest mi trudno polemizować, bo tego nie wiem. Ruchy katolickie w diecezjach mówią, że jest bardzo miły, ale równocześnie osoby zajmujące się ochroną skrzywdzonych w kościele mówią, że diecezje pod jego zarządami są mało empatyczne wobec tych osób. Więc może wobec biskupów jest niezwykle empatyczny, a wobec tych którzy są zranieni przez kościół bywa zdecydowanie mniej sympatyczny.
To jest ten punkt, który pana szczególnie boli?
Mnie boli przede wszystkim coś, co jest istotne, no bo albo Kościół umie rozmawiać z ludźmi albo nie umie. A jak nie umie rozmawiać z jednymi, to nie rozumiem dlaczego miałby rozmawiać z innymi. Ale to nie o to chodzi. Istotą mojego zarzutu wobec tego wyboru jest fakt, że kościół w Polsce znajduje się w bardzo poważnym kryzysie. Seminaria opustoszały. Żeńskie zgromadzenia zakonne, nowicjaty, już od dawna są puste. Młodzież wyszła z Kościoła. Problemem Kościoła nie jest to, że władza chce zmniejszyć liczbę katechezy z dwóch do jednej lekcji, tylko to, że w liceach w dużych miastach na katechezę się nie chodzi. W szkołach średnich na katechezach nie ma młodzieży. Problemem Kościoła jest to, że - co przyznaje raport Katolickiej Agencji Informacyjnej - przerwana została transmisja wiary. To znaczy, że rodzice nie przekazują wiary dzieciom, a najszybciej odchodzącą grupą z Kościoła są młode kobiety. A w Polsce to kobiety przekazują wiarę, nie mężczyźni. W takiej sytuacji wydawać by się mogło, że należy szukać kogoś, kto ma jakąś wizję, o której wiemy, kto ma jakiś program, jakiś pomysł, jak temu przeciwdziałać.
Zna pan takich biskupów w Polsce, którzy mają taką wizję?
Tacy biskupi są, ale ich nie wybrano. Zamiast tego wybrano człowieka, o którego charyzmie nie da się nic powiedzieć, bo jej nie widać. Charyzmę się albo ma – i wtedy ją widać, albo się nie ma – i wówczas jej nie widać.
To dlaczego wybrano arcybiskupa Wojdę?
Właśnie dlatego, że jest nijaki. To nie ja, nie pani i nie księża diecezjalni wybierali. To biskupi wybrali swojego przewodniczącego. Biskupi w Polsce mają ogromny kult dla potężnego świętego, jakim jest „święty spokój”. I w imię kultu świętego spokoju wybrali kogoś, o kim wiedzą, że im ten święty spokój zagwarantuje. Kogoś, kto ich zdaniem będzie nas chronił przed nowinkami z zachodu, w tym przed nowinkami od papieża Franciszka i nowinkami z Niemiec, kto nie będzie stawiał im żadnych wymagań, na przykład w związku z ochroną małoletnich bo to jest wielkie wyzwanie. Mamy struktury, ale szybkie powołanie niezależnej od biskupów, z autorytetem, komisji historycznej to jest coś absolutnie podstawowego. Nie wydaje mi się, aby arcybiskup Wojda był osobą powołaną i zdolną do takich czynów. Obym się mylił. Ksiądz arcybiskup Wojda jest osobą, która mówi, że trzeba trochę zmienić język, ale nie mówi o tym, że tak naprawdę trzeba zmienić bardzo wiele w polskim Kościele, żeby przestał tracić. Kościół będzie tracił, bo laicyzacja będzie się posuwać. Ale chodzi o to, żeby te procesy spowolnić. O to, żeby tym, którzy zostają w Kościele, także ludziom młodym, nielicznym którzy zostają, dać poczucie sensu, poczucie tego, że są we wspólnocie. Chociaż ta wspólnota się kurczy i chociaż w wielu miejscach jest już wspólnotą mniejszościową - tak jest na przykład w Warszawie wśród ludzi młodych. A mimo to daje im coś bardzo istotnego. Ale – powtarzam – arcybiskup miał 7 lat na to, żeby zaprezentować wizję i jej nie zaprezentował. Biskupi wybrali go dlatego, że nie wadził za bardzo żadnej z dwóch głównych opcji. Był bez właściwości, ale w języku kościelnym to się ładnie mówi, że był w centrum. W centrum, czyli nie prezentował żadnej wizji. Ani tej bardzo tradycjonalistycznej której symbolem w Polsce jest odchodzący arcybiskup Marek Jędraszewski, ale także arcybiskup Wacław Depo, który był jednym z kandydatów tej opcji, która uchodzi za konserwatywną. Przeciwko niemu kandydowali biskupi, określmy ich, umiarkowanie otwarcie, bo z pewnością nie progresywni. Uczciwie należy sobie powiedzieć, że w Polsce nie ma biskupów progresywnych. Taki byt w polskiej przyrodzie jak biskup progresywny nie istnieje. On istnieje w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, ale nie w Polsce. Tu mamy do czynienia z umiarkowanie otwartymi hierarchami. jak kardynał Grzegorz Ryś albo arcybiskup Galbas, albo prymas Polak. Ale ani opcja konserwatywna, ani otwarta, nie wygrały. Dlaczego? Ponieważ zbyt wielu biskupów obawiało się jakiejkolwiek wyrazistości. To jest potężny błąd! Również dlatego, że z perspektywy Kościoła paradoksalnie lepiej byłoby, żeby hierarchą był ktoś wyrazisty, kto ma charyzmę, nawet jeżeli się z nią nie zgadzam, czy jakaś część kościoła nie będzie się z nią zgadzać. Lepiej, jeśli on będzie jakiś, niż żeby była to osoba nijaka. Dlaczego? Bo tak naprawdę, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski wobec biskupów nic nie może. Poza koordynacją prac Konferencji Episkopatu Polski, co w dużej mierze robi zresztą sekretarz na bieżąco bo jest na miejscu, a przewodniczący pozostaje w swojej diecezji, jego rolą jest pozostawać twarzą polskiego Kościoła. Czyli kimś, kto pokazuje, jaki ten Kościół jest. Stąd też uważam, że nie jest to ta osoba. Obym się mylił.
Jak wybór arcybiskupa Wojdy wpłynie na politykę Kościoła, na przykład wobec osób duchownych, oskarżonych o różne nadużycia, o pedofilię? Czy wiadomo, czy arcybiskup Wojda zamierza podjąć jakieś kroki, by przywrócić zaufanie do kościelnych instytucji?
Oczywiście, to nie od niego zależy, bo tym się zajmuje delegat, to on przygotowuje pewne działania, a delegatem jest prymas. Ale, i to pozostaje kwestią otwartą, przewodniczący może sprzyjać powołaniu komisji historycznej badającej sprawy pedofilskie, albo nie. Jakie będzie stanowisko w tej sprawie arcybiskupa Wojdy pozostaje dla mnie wielką niewiadomą. Mam nadzieję, że nie będzie hamulcowym.
Czy jest szansa że przewodniczący Konferencji Episkopatu zmieni kurs wobec „religii smoleńskiej” i narodowego martyrologizmu? Pytanie też, jak ułoży relacje z państwem?
W tej chwili na to pytanie trudno odpowiedzieć. Arcybiskup Wojda z pewnością nie prezentuje linii arcybiskupa Jędraszewskiego. On nigdy nie był na pierwszej linii frontu tak zwanej religii smoleńskiej. Więc nie sądzę żeby chciał bardzo kultywować akurat te elementy. Szczególnie że, zwróćmy uwagę, akurat poprzedni przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski też tego nie robił, bo to raczej robił wiceprzewodniczący...
...dziś mamy też nowego wiceprzewodniczącego KEP; został nim abp Józef Kupny, metropolita wrocławski.
To bardzo podobna do arcybiskupa Wojdy postać. Rozmawiałem z aktywnymi uczestnikami życia diecezji wrocławskiej, ale ich zdaniem, z trudem mogliby powiedzieć jakie poglądy na jakikolwiek temat ma ich arcybiskup. Zatem jest to kolejna postać środka, jak to się ładnie mówi w kościele. Ale ja nie jestem rzecznikiem prasowym ani Konferencji Episkopatu Polski, ani Kościoła w Polsce, więc mogę swobodnie powiedzieć, że to kolejnych hierarchia bez właściwości, wygodny dla wszystkich, bo nikt nie wie co on tak naprawdę myśli.
Jaki to nadaje kierunek? Wspomniał pan o tym, że kościół w Polsce stoi przed wieloma wyzwaniami; które z nich w tej chwili są najważniejsze, nad którymi już teraz należałoby się pochylić?
Jeżeli pyta mnie pani o kierunek, to odpowiadam, że właśnie problem polega na tym, że nie ma żadnego kierunku. Biskupi wybrali dryf. Zamiast podejmować jakikolwiek decyzje, dobre albo złe, w jedną albo w drugą stronę, uznali „nie podejmujemy żadnych decyzji”. I to jest pozytywna interpretacja, bo jeśli ująć rzecz nieco bardziej negatywnie, to sytuacja przypomina bal na Titanicu. Owszem, w Episkopacie nie wszyscy są nim zachwyceni, ale u większości biskupów widać uznanie, że być może idziemy na zderzenie z górą lodową, ale nie zwalniamy, ani nie zmieniamy kierunku. Po prostu płyniemy tak, jak płynęliśmy. Nie robimy nic”. I to jest najgroźniejsze. Nie chodzi tu nawet o to, kto został wybrany, a kto nie. Można było wybrać gorszych kandydatów, co do tego nie ma sporty. Problemem jest to, że nie podjęto żadnej decyzji, że zdecydowano się na dryf.
Rozumiałbym to, gdybyśmy byli triumfującym Kościołem. Gdyby w seminariach jedynym problemem było to, że trzeba odsyłać chłopaków, bo nie ma dla nich miejsca, a zgromadzenia żeńskie pękałyby w szwach. Rozumiałbym, gdyby było tak, że ruchy katolickie obejmują 85 procent młodych, a duszpasterze zabijają się o to, żeby założyć nowe parafie i działają niebywale dynamicznie. Ale tak nie jest. Każdy kto obserwuje Kościół wie, że z roku na rok w świątyniach robi się luźniej, i to nawet w czasie wielkich świąt. Dane statystyczne są oczywiste: spada liczba osób bierzmowanych, spada liczba zawieranych małżeństw, czterokrotnie w ciągu 20 lat spadła liczba kleryków. Jesteśmy też w procesie zmian postaw społecznych, poglądów politycznych i postaw moralnych. Społeczeństwo nie tylko się laicyzuje ale również liberalizuje, a to oczywiście będzie wpływać na podejście do nauczania Kościoła. Trzeba też na nowo ustalać pewne rzeczy z państwem, z władzą. Tymczasem biskupi wybrali sobie przewodniczących, o których podejściu do tych spraw nic nie wiemy. Jakby wszystkich tych problemów nie było. Jakby chcieli powiedzieć „przeczekamy”. I oczywiście, biskupi przeczekają, bo im do emerytur zostało 5, 10 czy 15 lat, a nawet jak nie przeczekają, to emerytury dostaną. Ale ja mam dzieci i chciałbym, aby one żyły w Kościele, które wie czego chce, wie, ku czemu zmierza, który jest w stanie rozmawiać o wyzwaniach, jakie przed nim stoją, a nie jedyne co jest w stanie zrobić to zbudować kolejną kapliczkę największemu świętemu polskiego kościoła jakim jest święty spokój.
Jak pan odebrał słowa papieża Franciszka, że Ukraina wobec sytuacji na froncie powinna wykazać się odwagą białej flagi i wynegocjować zakończenie wojny?
Mnie zastanawia, dlaczego wszyscy są tymi wypowiedziami zaskoczeni. Papież Franciszek od początku wojny mówi to samo. Tak, uważam, że to jest linia geopolityczna niesłuszna, nierozsądna, żeby nie powiedzieć mocniej.
Że papież Franciszek pomaga Kremlowi.
Niezależnie od intencji papieża, bo może mieć różne intencje, ja ich nie oceniam, to obiektywnie patrząc, jego wypowiedzi są wykorzystywane przez Kreml. I to jest fakt, a nie interpretacja. Papież zaś tego pod uwagę nie bierze. On tego nie rozumie z kilku zasadniczych powodów. Pierwszy powód jest taki że jest Latynosem, a z perspektywy latynoskiej to Stany Zjednoczone, a nie Rosja są siłą, która siłą narzuca pewne rozwiązania państwom latynoskim, nie licząc się z wolą demokratycznie wyrażaną ich mieszkańców. To Stany Zjednoczone są siłą kolonialną. Tak na to patrzy papież. No i pamiętajmy, stamtąd Rosja wydaje się być bardzo bardzo daleko. I to ona jest tą siłą, która mówi: „My chcemy być z wami przeciwko kolonialnym zapędom”. Drugi powód to taki, że papież Franciszek jest w wieku, w którym człowiek się już nie zmienia, trudno jest mu zmienić poglądy. Tu chciałbym zwrócić uwagę na dwie inne osoby, porównywalne w swoich środowiskach, jeśli chodzi o autorytet. To Jürgen Habermas – sumienie niemieckiej lewicy i Noam Chomsky – sumienie amerykańskiej lewicy. Oni obaj zajmują dokładnie takie samo stanowisko jak papież Franciszek, niczym się tu nie różnią, a czasem są jeszcze gorsi, właśnie dlatego, że wychodzą z tych samych założeń, z których wychodzi papież. Myślą identycznie.
Ale papież ma przecież doradców.
Ale ich nie słucha. A to jest trzeci element, o którym trzeba powiedzieć. Otóż papież Franciszek dużo mówi o synodalności, ale sam jest człowiekiem niezwykle apodyktycznym. Otoczony dworem ludzi, którzy myślą tak samo jak on i w gruncie rzeczy nie dopuszczającym innych form myślenia. I wreszcie jest czwarty element, też istotny - papież Franciszek jednoznacznie odrzucił teorię wojny sprawiedliwej i zamiast niej przyjął naiwny pacyfizm. Niezależnie od tego, jak piękny jest naiwny pacyfizm, to on zawsze służy agresorowi. Jeśli mówimy, że wojna jest zawsze złem, także kiedy jest wojną obronną, to w gruncie rzeczy mówimy tym, którzy nie mają takich wątpliwości moralnych, że ci, co się bronią są tak samo, albo prawie tak samo źli. I wreszcie ostatnia rzecz: papież Franciszek - i trzeba to powiedzieć jasno - nie rozumie Rosji. Nie zna jej. Wydaje mu się, że jak przeczytał Dostojewskiego, notabene tylko powieści, bo to widać, to zrozumiał piękno Rosji. Otóż żeby zrozumieć Rosję, to oczywiście warto czytać Dostojewskiego, który jest wielkim pisarzem, ale warto też czytać jego publicystykę. Dopiero w publicystyce widzimy, że Rosja tak jak Dostojewski, jest jak doktor Jekyll i mister Hyde. Czytając jego publicystykę, widzimy człowieka, który jest polakożercą, antysemitą, nienawidzi katolików, nienawidzi jezuitów, jest głęboko przekonany o tym że tylko święta matka Rosja jest zbawieniem dla wszystkich. Ale papież tego nie widzi.
Czy to ma znaczenie dla polskich hierarchów?
Żadnego. Polscy biskupi, publicznie nawet kilkakrotnie, nie za mocno, ale dawali znać, że nie zgadzają się z papieżem w kwestii Rosji. Trudno, żeby się zgadzali. Polscy biskupi w kwestiach geopolitycznych mają kompletnie inne zdanie w tej sprawie i trudno się z nimi nie zgodzić. Można być krytycznym wobec nich w innych sprawach, ale w tej wiemy jakie ma ją stanowisko. Nie wypowiadają go zbyt często także dlatego, że ich jedyną władzą nie jest przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, który nie może im zrobić, ale papież. Inna rzecz, że polscy biskupi nieszczególnie wsłuchują się w głos papieża - mamy Fiducia supplicans, mamy „Amoris laetitia”, pewne decyzje które zapadły, ale w Polsce one nie weszły w życie. To jest strategia nie tylko na „przeczekamy zmiany i będzie dobrze”. To również strategia na przeczekanie papieża Franciszka.