Tomasz Sadowski zbudował Barkę, która po jego śmierci popłynie dalej, by ratować życie tonących
29 grudnia 2019 roku zmarł Tomasz Sadowski. Jego śmierć zaskoczyła nie tylko rodzinę, ale również podopiecznych fundacji „Barka”, której był założycielem. Jak mówią, był dla nich mentorem, uosobieniem spokoju i wzorem do naśladowania. Do tego wszystkiego potrafił dawać innym drugie życie.
Fundacja Pomocy Wzajemnej Barka mieści się przy ulicy Świętego Wincentego w Poznaniu. Na pierwszy rzut oka nie widać, że cztery dni temu cała wspólnota Barki pożegnała założyciela i swojego największego mentora. Dopiero przy bliższym spojrzeniu dostrzega się wiszące na drzwiach kartki, które informują o tym, gdzie znajduje się księga kondolencyjna, czy kiedy odbędzie się pogrzeb jej założyciela.
Tomasz Sadowski zmarł 29 grudnia w swoim domu. Miał 76 lat. Jeszcze 10 dni przed śmiercią z sukcesem przeszedł poważną operację. W święta cała rodzina i bliscy dziękowali za „uratowanie życia Tomka”.
Fundacja Pomocy Wzajemnej Barka była jego pomysłem. Tomasz Sadowski miał duszę społecznika, a jego największym życiowym celem była pomoc innym. To w jego domu schronienie i drugą szansę dostawały osoby z marginesu społecznego - złodzieje, prostytutki, narkomani i alkoholicy.
- Nie panuje u nas atmosfera jakiegoś poprawczaka czy, co gorsza, burdelu, tylko to jest normalny dom, dostosowany do grupy wielopokoleniowej, ze wspólnym stołem, wspólnymi rozmowami, pracą i uwrażliwieniem na słabszych. Było też to widać właśnie po tych osobach, że czuły się one docenione, zadbane i to wszystko funkcjonowało jak prawdziwa rodzina
- mówił w czerwcu ubiegłego roku w rozmowie z„Głosem Wielkopolski” Tomasz Sadowski. Wtedy „Barka” obchodziła swoje 30-lecie.
Dziś na korytarzach budynków fundacji stoją portrety pana Tomasza przewiązane czarną wstęgą na znak żałoby.
- Nie mogę dopuścić do siebie tej myśli, że on odszedł. Cały czas wydaje mi się, że on za chwilę gdzieś tu się pojawi znienacka. Tak jak zawsze to robił - mówi Andrzej Dawidowski, kiedyś podopieczny fundacji, dziś lider „Barki”. I dodaje: - Odwiedziliśmy go jeszcze w Wigilię w szpitalu, żeby podzielić się z nim opłatkiem. Czuł się bardzo dobrze, był pogodny, żartował. Wydawało się, że wszystko, co złe jest już poza nim, że teraz będzie się tylko polepszać. Dlatego, jak dwa dni później dostałem SMS-a, że Tomek nie żyje, to nie mogłem w to uwierzyć.
Pan Andrzej do „Barki” trafił, ponieważ, jak sam mówi, potrzebował zmiany.
- Siedem lat spędziłem na ulicy, przez cały czas pijąc. Nie podobało mi się, że tam jestem, dlatego, żeby od tego uciec, sięgałem po alkohol - tłumaczy pan Andrzej. - O Tomku pierwszy raz usłyszałem w jednej audycji radiowej, której słuchałem, będąc jeszcze w więzieniu. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem „Barki” jako idei i instytucji. To była opowieść o domu, który był zaprzeczeniem innych, dotychczas znanych wszystkim schronisk. Tomasz wprowadził w niej atmosferę familiarną. I to nie tylko z nazwy, tylko też w rzeczywistości - dodaje.
Dla Andrzeja Dawidowskiego decyzja o przeniesieniu się do Poznania i zamieszkania w fundacji była impulsem, który dzisiaj nazywa „palcem Bożym”.
- Pochodzę z Trójmiasta. Pewnego dnia, znów będąc na ulicy, uświadomiłem sobie, że nie uda mi się zmienić, dopóki nie zmienię swojego otoczenia. Przypomniała mi się wtedy ta audycja o „Barce”. Natychmiast wsiadłem do pociągu i pojechałem do Poznania, do Tomka
- wspomina pan Andrzej.
Jak sam mówi, jego wyobrażenie o „Barce” i Tomaszu Sadowskim wiązało się z wieloma niepewnościami.
- Zastanawiałem się, czy faktycznie wszyscy są tam równo traktowani. To były biedne czasy, więc miałem wątpliwości, czy na pewno jest tak, że jeżeli podana kartoflanka, to czy jedzą ją wszyscy, czy może Tomasz z żoną i córkami po kątach podjadają jakieś lepsze smakołyki - wspomina pan Andrzej. I dodaje: - Ale okazało się, że nie. W Tomku było coś szczególnego. On każdego dnia robił około godzinne spotkania robocze, gdzie spotykali się prowadzący warsztaty, kadra i mieszkańcy. To było połączone z nauką życiową. Tomek dawał wtedy wiele rad, które pamiętam do dzisiaj, wciąż mam je w głowie. Wiele mi one dały, bo uczyły mnie społecznego życia, zdefiniowania pojęcia rodziny. Z resztą, sami Sadowscy, jako rodzina byli dla mnie zawsze wzorem.
Dla pana Andrzeja Tomasz Sadowski był mentorem życiowym. Ale jego zaufanie wzbudził nie tyle pomocą innym, co samą szczerością.
- Na tych spotkaniach zdarzało się, że Tomek po prostu opieprzał Basię (swoją żonę - przyp. red.) za to, że wtrąca się w jego wypowiedzi. Większość chłopaków mieszkających tutaj myślała, że musi być z niego niezły drań. A ja wtedy pomyślałem, że ten facet występuje przed nami bez żadnej maski taki, jaki jest w czterech ścianach, taki sam jest przy nas. Nie udawał, był autentyczny. Ta, może się wydawać, mała i śmieszna sytuacja, zbudowała moją ufność do niego. Był dla mnie prawdziwy z zaletami i z wadami - wyjaśnia Andrzej Dawidowski. I dodaje: - Tomek był bardzo charyzmatyczny. Był typem przywódcy, ale też mentora. Nie pamiętam go smutnego. Chyba nigdy go takiego nie widziałem. Zawsze uśmiechnięty człowiek w gotowości do pomocy innym. Tworzył rzeczy wielkie, będąc przy tym uosobieniem spokoju. Oczywiście poza tymi ludzkimi, normalnymi momentami, o których wspomniałem.
Fundacja „Barka” pana Andrzeja nie tylko nauczyła życia w społeczeństwie. Pomogła mu również znaleźć miłość i założyć rodzinę. To tu poznał swoją obecną żonę - Izabelę.
- Od początku zakładałem sobie, że mój pobyt w Barce, to tylko etap. Miałem postanowienie, że muszę się stąd jak najszybciej wydostać. Mogłem to osiągnąć tylko wtedy, gdy znajdę pracę na zewnątrz i będę miał środki, żeby wynająć mieszkanie. Bardzo chciałem też założyć rodzinę, bo Barka wiele mnie w tym kontekście nauczyła i zmieniła moje podejście. Jednak cały czas mówiłem sobie, żeby nie wiązać się z dziewczyną z Barki. No bo jak? Będzie bezdomna jak ja. Spotkają się wtedy dwa zera, które będą próbowały wyjść na prostą. A jeszcze jak z tego pojawią się dzieci, to już w ogóle porażka, umrzemy wszyscy w tej Barce
- śmieje się dzisiaj pan Andrzej. I dodaje: - Ale jednak, Iza coś w sobie miała. Bardzo podobały mi się jej chude nogi i uśmiech. Ale też w głowie zapadła mi taka sytuacja, kiedy w Barce była jakaś sprzeczka, a Iza zareagowała z takim dużym spokojem i opanowaniem. Często w kłótniach małżeńskich słychać, że „ja ciebie wzięłam z jednymi gaciami na tyłku, wszystko co masz, masz dzięki mnie”. A my? My sobie tego nie możemy wykrzyczeć, bo oboje mieliśmy jedne gacie, trudną przeszłość i wspólnie wypracowaliśmy to, co mamy dzisiaj. Za tym wszystkim stoi właśnie Tomek Sadowski.
Z kolei pani Iza dodaje: - Nasza przeszłość bardzo nas do siebie zbliżyła. Andrzej opowiedział mi swoją historię, ja podzieliłam się z nim swoją. Jesteśmy w stanie siebie zrozumieć, nie oceniamy się wzajemnie i nie patrzymy na siebie przez pryzmat naszej przeszłości. Jesteśmy dla siebie ogromnym wsparciem. Kiedyś ktoś powiedział mi, żebym zastanowiła się dobrze z kim jestem. Odpowiedziałam wtedy: „Każdy ma prawo do drugiej szansy”.
Izabela Dawidowska do „Barki” trafiła później niż pan Andrzej, w 2002 roku. Ona także dobrze pamięta swój pierwszy dzień i spotkanie z Tomaszem Sadowskim.
- Pamiętam, że przed moim pierwszym spotkaniem z Tomaszem byłam przerażona. Trzęsłam się jak osika. Każdy opowiadał mi o nim coś innego. Jednak rozmowa z nim okazała się bardzo przyjemna. Pamiętam, że później zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że taki rosły mężczyzna ma tak sympatyczny i spokojny głos
- wspomina pani Iza. I dodaje: - Przekonał mnie do siebie swoim sercem. Podejściem do ludzi i tym, że umiał pomóc ludziom w bardzo trudnej sytuacji. Potrafił dotrzeć do człowieka rozmową. W taki sposób, że po niej każdy myślał „tak, zrobiłam to źle, następnym razem zachowam się tak i tak, spróbuję inaczej”. Stosując się do jego rad, małymi krokami ja się zmieniałam i było coraz lepiej. Dzięki niemu człowiek się nie cofał.
Zarówno pani Iza, jak i pan Andrzej mówią, że Tomasz Sadowski zawsze patrzył na człowieka. To ludzie byli dla niego najważniejsi.
- Pamiętam taką sytuację. Jechałem z Basią i Tomkiem na spotkanie z burmistrzem Szamotuł. Już wyjeżdżając, byliśmy trochę spóźnieni. Nagle na ulicy zatrzymał nas jakiś lekko chwiejący się człowiek. Tomek bez wahania zahamował. Basia krzyczała na niego, przypominając o czekającym na nas burmistrzu. Wtedy Tomek ze spokojem odpowiedział: „W tym momencie nie obchodzi mnie żaden burmistrz. Ten człowiek nas zatrzymał, więc na pewno czegoś potrzebuje, muszę z nim porozmawiać, żeby dowiedzieć się, jak mu pomóc” - wspomina pan Andrzej. I dodaje: - Nie mam pojęcia, jak zakończyła się historia tego człowieka, wiem tylko, że Tomek chwilę z nim porozmawiał i udzielił mu jakichś wskazówek. Ale wtedy zrozumiałem sens ewangelii o zbłąkanej owcy. To był dla mnie bardzo fajny i żywy przykład. Barka jest właśnie miejscem, które z wielu takich zbłąkanych owiec tworzy się stado. Tu nie tylko chodzi o to, żeby zapewnić człowiekowi kawałek dachu nad głową, ale przede wszystkim o to, żeby go rozwijać i dać mu do tego możliwości.
Państwo Dawidowscy pobrali się na terenie „Barki”. Tam również na świat przyszły ich dzieci - dzisiaj już 16-letni Igor i 14-letni Borys. Choć od dłuższego czasu nie mieszkają już w „Barce”, relacje z rodziną Sadowski przetrwały i pomogły im w chwilach słabości.
- Była taka sytuacja, kiedy mieliśmy w naszym związku kryzys. Dzieci były już na świecie, a my mieliśmy się rozwieść. Wtedy Tomasz, który w tym czasie miał masę rzeczy na głowie, bo to był okres, kiedy Barka starała się o dotacje unijne, przyjeżdżał na rozmowy z nami. Takich spotkań z nim przeprowadziliśmy kilkadziesiąt w tym czasie. I tak naprawdę, to dzięki niemu udało nam się to wszystko scalić i tak trwamy do dzisiaj - wyznaje Andrzej Dawidowski.
Obecnie pani Iza i pan Andrzej mieszkają w Poznaniu, a ich codzienne życie opiera się na pomaganiu innym. Pani Iza na co dzień zajmuje się synem Borysem, który jest niepełnosprawny.
- Zajmuję się nim 24 godziny na dobę. Ale kiedy mam czas, jako wolontariusz pracuję w klubie dla dzieci na terenie osiedla socjalnego. Pomagam koleżance pilnować dzieci, jak również bywam przy organizacji różnych imprez dla nich, takich jak mikołajki, andrzejki czy wielkanocne malowane jajek
- mówi Iza Dawidowska.
Z kolei pan Andrzej został liderem „Barki” i pomaga ludziom w Holandii.
- Moja praca polega na pomaganiu innym, którzy znajdują się na marginesie społecznym. To jest działanie nie tylko wśród Polaków, ale na terenie całej Unii Europejskiej. Działamy w małych zespołach, gdzie jest lider, czyli osoba, która posiada doświadczenie w wykluczeniu, a która z niego wyszła i razem z nią jest osoba, która ukończyła resocjalizację czy pedagogikę i mieszka w danym kraju, znając jego język i obyczaje - tłumaczy pan Andrzej. I dodaje: - Moim zadaniem jest, by poprzez opowiadanie swojej historii, pomóc ludziom, znaleźć w sobie chęć do zmiany stylu życia. To jest trudne, bo czasami wymaga wielu rozmów. Ale to się udaje. Tomek dobrze to wszystko obmyślił.
Na pytanie, jakie wartości życiowe przekazał im Tomasz Sadowski, pani i Iza i pan Andrzej odpowiadają bez zastanowienia:
- Szczerość, wzajemne zaufanie, prawdomówność, miłość do bliźniego i szacunek do drugiego człowieka
- mówią chórem państwo Dawidowscy.
Tomasza Sadowskiego poznały również ich dzieci. Dla nich również był bliską osobą.
- Mówiłem na niego „wujek”. Jak teraz tak myślę, to wydaje mi się, że musiał mieć w sobie dużo odwagi. Przecież ludziom rodzą się w głowach różne pomysły. Jemu narodził się taki duży i poważny projekt, że, żeby go zrealizować, to naprawdę potrzebna była odwaga. Wydaje mi się, że gdyby wujek nie był tak optymistycznie nastawiony do drugiego człowieka, to nigdy by mu się to nie udało - mówi 16-letni Igor, syn państwa Dawidowskich. I dodaje: - Dla mnie to były dwie osoby w jednym. Z jednej strony był członkiem naszej rodziny, moim wujkiem, a z drugiej świetnym nauczycielem, bo bardzo pomógł moim rodzicom. Mi również dał wzór tego, jakim chciałbym być człowiekiem. Zawsze podziwiałem je-go opanowanie.
Reakcje na informacje o śmierci Tomasza Sadowskiego w rodzinie Dawidowskich były bardzo podobne. Dominowały w nich smutek i niedowierzanie.
- Do mnie z tą informacją zadzwoniła koleżanka. Popłakałam się. Miałam wtedy taki mętlik w głowie, że to jest niemożliwe - wspomina pani Izabela.
Z kolei pan Andrzej dodaje: - Bardzo nam będzie brakować Tomasza. Już zresztą to odczuwamy. Jednak wydaje mi się, że Barka pozostanie tą samą Barką. Jestem tego pewien. Te idee Tomka są już tak mocno zakorzenione w sercach Basi i ich córek, że wiem, że będzie dalej tak samo funkcjonować. Na pewno wciąż będzie nas za mało o tę jedną osobę. O tego człowieka, w którego głowie tak naprawdę to wszystko się zaczęło, który dał każdemu z nas szansę na nowe i lepsze życie.
Pożegnanie Tomasza Sadowskiego odbędzie się w środę, 8 stycznia. Rozpocznie się mszą świętą o godz. 10.30 w Katedrze Poznańskiej. Z kolei o godz. 12.45 odbędą się uroczystości na poznańskim Miłostowie - w kaplicy od ulicy Warszawskiej. Tomasz Sadowski spocznie w alei zasłużonych.