Tomasz Dutkiewicz: Teatr Kamienica – miejsce, gdzie ożywają historie, a marzenia stają się rzeczywistością
W teatrze znacznie łatwiej jest wywołać wzruszenie, płacz czy zadumę. To samo dotyczy filmu. Jednakże, aby doprowadzić widownię do szczerego śmiechu, trzeba zastosować szczególne zabiegi – reżyser Tomasz Dutkiewicz opowiada o najnowszej premierze sztuki „Żona potrzebna od zaraz” własnych pasjach, inspiracjach i dziedzictwie Teatru Kamienica.
Jakie są wady nie posiadania żony?
Właściwie są same zalety (śmiech). A poważnie mówiąc, wielu mężczyznom wydaje się, że odkładanie decyzji o legalizacji związku jest pewnym atutem. Zwłaszcza że brak żony wcale nie oznacza braku kontaktu z kobietami. Ale istnieją sytuacje, w których brak małżonki może stwarzać pewne utrudnienia. Przykładowo, gdy odwiedza nas szef, a nasza zawodowa przyszłość zależy od wyniku tej rozmowy. Wiemy, że szef ceni wartości rodzinne, przynajmniej tak wynika z pozoru. W takich momentach posiadanie żony może nagle okazać się zbawienne. To właśnie ten koncept jest sercem komedii „Żona potrzebna od zaraz”.
Zdarzało mi się słyszeć, że komedia to jedna z najtrudniejszych form sztuki. Potwierdzi Pan?
Bez wątpienia; też tak uważam. Osiągnięcie pożądanego efektu, czyli autentycznego śmiechu widzów, jest niewątpliwie niezwykle wymagającym zadaniem. W teatrze znacznie łatwiej jest wywołać wzruszenie, płacz czy zadumę. To samo dotyczy filmu. Jednakże, aby doprowadzić widownię do szczerego śmiechu, trzeba zastosować szczególne zabiegi. Kiedy ludzie przychodzą do teatru, śmieją się tylko wtedy, gdy coś ich naprawdę rozbawi. Dlatego osiągnięcie tego efektu wymaga zgrabnego połączenia składników i umiejętnego dawkowania tych ingrediencji.
Poproszę więc o przepis na udaną komedię.
Przede wszystkim trzeba mieć właściwy materiał do pracy – w tym wypadku tekst dramatyczny, czyli sztukę: komedię, farsę. Drugim niewątpliwie istotnym czynnikiem jest dobór reżysera, czyli człowieka, który ma poczucie humoru, potrafi właściwie odczytać sztukę, ażeby zaadoptować ją na warunki sceniczne, na konkretną obsadę, przy konkretnej realizacji. Wielokrotnie spotykałem w swoim życiu reżyserów bardzo utalentowanych, którzy jednak kompletnie nie potrafili sobie radzić z komedią, z farsą. Komedia rządzi się po prostu innymi prawami. Trzeba być świetnym rzemieślnikiem, żeby świetnie zrealizować farsę czy komedię. Nawet jeśli uda się jej nie zepsuć, to może nie być to, co wymyślił autor, aktorzy i rezyser, dodając od siebie wartość dodaną.
Mamy więc sztukę dramatyczną – materiał literacki; mamy reżysera, który potrafi ją wyreżyserować. Co dalej?
Obsada. Ona czasami bywa wręcz decydująca, dlatego, że nie wszyscy aktorzy, nawet bardzo dobrzy, sprawdzają się w farsie czy komedii. To oczywiście nie jest reguła, ale zdarza się, że niestety aktor nie radzi sobie z tą trudną dziedziną scenicznych wykonań. Dalej: wszystko to trzeba dopełnić użytkową scenografią – i znowu od jakości scenografa będzie zależało to, czy pojawi się tu wartość dodana, czy będzie to odzwierciedlenie przestrzeni, którą założył sobie dramaturg a potem reżyser. Czy scenograf doda to coś, co pomoże aktorom i reżyserowi, a widzą będą się dobrze czuć w takiej przestrzeni, w której będzie się rozgrywać dana historia. Ostatnim elementem są kostiumy, które w wypadku farsy czy komedii zazwyczaj są kostiumami użytkowymi. One też muszą współgrać z postaciami. Zarówno scenograf jak i kostiumograf muszą doskonale zrozumieć intencje autora, intencje reżysera, a potem jeszcze działać w porozumieniu z aktorami i pomóc im odnaleźć się w proponowanym kostiumie. Do tego dodaje się ostatnie przyprawy, jak sól i pieprz, czyli właściwą muzykę, światła. To wszystko musi zagrać. Kurtyna idzie w górę i… jeśli jest cisza i co gorsza, ta cisza trwa długo, czasami nawet przez cały spektakl, to oznacza, że potrawę, którą przyrządziliśmy, należy wyrzucić do kosza.
Chyba nie ma Pan takich obaw w przypadku „Żony potrzebnej od zaraz”?
Nie chcę, aby zabrzmiało to nieskromnie, ale nie mam tych obaw. W swoim życiu, z sukcesem czyli ze śmiechem, czasami nieustającym śmiechem widowni, wyreżyserowałem już kilkadziesiąt komedii i znów nieskromnie powiem, że w przypadku każdej z tych realizacji wychodziłem z tarczą, a nie na tarczy. W niektórych przypadkach nawet udało się osiągnąć tę dodatkową iskrę, którą czasami udaje się wydobyć ze scenicznych przedstawień. Jeśli chodzi o „Żonę potrzebną od zaraz”, jestem przekonany, że udało się znakomicie połączyć wszystkie te kluczowe elementy. Sztuka posiada znakomity tekst, który doskonale prowadzi reżysera i aktorów, pomagając im na scenie. A co najważniejsze, aktorzy robią dobrą robotę: bawią widzów swoim talentem i wyjątkowym podejściem do dowcipów autora oraz umiejętnością przekazywania ich widzom w sposób autentyczny.
A co Pana osobiście najbardziej śmieszy?
Rozmaite rzeczy, naprawdę. Co istotne, potrafię śmiać się z samego siebie, co pomaga mi zachować zdrowy dystans zarówno do samego siebie, jak i do otaczającego świata. Jestem miłośnikiem różnych rodzajów humoru. Kocham dowcipy w stylu Monty Pythona – ich absurdalny humor zawsze trafia w mój gust. Również komedie Louisa de Funèsa dostarczają mi mnóstwo rozrywki, i to od dzieciństwa. Nie przestaję się śmiać, oglądając klasykę Charliego Chaplina, czy też Flipa i Flapa. Cenię wiele starych polskich filmów komediowych, w tym dzieła Stanisława Barei. To, że potrafię się śmiać z tak różnorodnych rodzajów humoru, świadczy o mojej otwartości na różne formy komedii. Myślę, że to ważna umiejętność – potrafić śmiać się z różnych rzeczy w różnych momentach.
Jakie aspekty współczesności podkreślił Pan w tej adaptacji? Które odzwierciedlają elementy naszej rzeczywistości?
Poszedłem za autorem, który stworzył piękną sztukę. Co prawda, „Żona potrzebna od zaraz" to nie nowość, ma swoje lata, ale pokazuje, że pomimo zmian w ostatnich dekadach, w zasadzie nic się nie zmieniło. Ewoluuje nasze otoczenie, nasza rzeczywistość, podobnie jak kostiumy i style zachowań, ale pod tą powierzchnią wiele pozostaje takie samo. Może się zmieniać forma, ale emocje, uczucia, towarzyszące nam wyzwania, te podstawowe elementy życia, są niezmienne. Moim zdaniem, to jeden z kluczy do sukcesu tej sztuki.
Uniwersalność?
Dokładnie. Uniwersalność pozwala nam zrozumieć i odnaleźć się w tej historii. Twórca sztuki wprowadza nas w świat archetypicznych postaci. Z jednej strony mamy młodego, utalentowanego i przystojnego kawalera – jest pewnym siebie, może nieco egoistycznym i szowinistycznym, a może nawet nie zdającym sobie z tego sprawy. Jego męski świat jawi się jako pewnego rodzaju banieczka, która w pewnym momencie może przechodzić w ekstremalny narcyzm. Z drugiej strony mamy młodą dziewczynę, która marzy o romantycznych oświadczynach i miłości. W teorii. Bo w praktyce, choć nie jest to głównym tematem, to tak naprawdę sama kształtuje swój los, związuje się z mężczyzną, który może nie do końca spełnia jej oczekiwania. Asystentka to kolejna postać, niby pensjonarka, ale wewnętrznie gotowa na więcej, marząca o czymś innym niż rutyna. To świetnie napisane postacie, wspaniale przerysowane, ale z humorem i refleksją. Wszystkie one noszą maski, które zdradzają się dopiero na scenie. To jest jak odzwierciedlenie nas samych – każdy z nas ma różne oblicza, które można odkryć w odpowiednich okolicznościach. To jest sedno dobrej komedii i farsy.
Wiem, że nie poprzestaje Pan na reżyserowaniu, ale bywa, że odciska swoją pieczęć na kostiumach. Jeśli chodzi o stroje aktorów w tej sztuce, również ma Pan swój wkład?
Bywam też scenografem – choć to się zdarza rzadziej. W przypadku tej konkretnej produkcji kostiumy zaprojektowały Ewa Wdowiec oraz Joanna Snopek. Jako reżyser rozmawiam zarówno ze scenografem, omawiam wizję przestrzeni, w jakiej chciałbym umieścić sztukę. Podobnie, w przypadku kostiumów, rozmawiam z kostiumografem, dzielę się moją wizją tego, jakie postacie powinny wyglądać, jak się zachowywać, kim są. Następnie odbywają się rozmowy z aktorami. To z nimi również ustalam, jak ich postaci powinny być ubrane. Kostium jest niezwykle istotny dla aktorów, ponieważ pomaga im wcielać się w postacie. To jakby druga skóra, która wpływa na ich fizyczność i psychikę. Tak naprawdę, to połączenie trzech elementów – mojej wizji jako reżysera, dyskusji z kostiumografem oraz komunikacji z aktorami – prowadzi do osiągnięcia ostatecznego celu, czyli dopracowanych i znaczących strojów na scenie. To, co widzowie zobaczą, powinno być spójne i harmonijne, tak aby nie budziło niezrozumienia i przyczyniało się do tworzenia wiarygodnej scenicznej rzeczywistości. Odpowiadając na pani pytanie – starałem się wnieść inspirację i pomysły do pracy moich współtwórców scenicznych, a oni swoją kreatywnością wzbogacili tę wizję, tworząc spójne i przemyślane stroje aktorów.
Mówią o Panu, że jest człowiekiem o wielu talentach…
To miłe. Proszę, niech pani to rozwinie (śmiech).
Jednym z tych talentów jest projektowanie ubrań. Słyszałam, że nosiły je znane osoby. Na przykład Tomasz Raczek wystąpił raz w garniturze, który Pan zaprojektował.
Rzeczywiście Tomasz Raczek poprowadził kiedyś w zaprojektowanym przeze mnie garniturze jedną z dużych imprez, zdaje się że sopocki festiwal. Ale to prehistoria; jeśli chodzi o projektowanie mody zarówno dla mężczyzn jak i kobiet, to zajmowałem się tym w czasach mojej wczesnej młodości; mogę nawet powiedzieć, że w dużej mierze wtedy z tego żyłem. Później, gdy zacząłem pracować pełnoetatowo jako reżyser i aktor w teatrze, a także jako kostiumograf i scenograf, moda jako taka schodziła na dalszy plan. Mimo to staram się nadal utrzymywać pewne zainteresowanie tą dziedziną. To był epizod, który na zawsze we mnie pozostał. Myślę, że mam pojęcie o modzie, choć nie jestem obecnie w tym głęboko zanurzony, ze względu na moje obowiązki związane z realizacjami sztuk teatralnych. Niemniej, mam zasadę, której się trzymam: jeśli wiem, że powinienem zaprojektować kostiumy czy scenografię w danej realizacji sztuki, to robię to. W przeciwnym razie, angażuję osoby o większym talencie. Często kończy się to tym, że zapraszam do współpracy osoby, które potrafią wzbogacić swoimi pomysłami moją wizję spektaklu. Tak właśnie było w przypadku tego przedstawienia – inni projektowali kostiumy i scenografię, co pozwoliło na stworzenie spójnej i inspirującej produkcji.
Chciałabym teraz poruszyć kwestię Pana imponującej kolekcji garniturów. To prawda, że ma Pan ich około setki?
Ostatnio zrobiłem radykalne porządki i część z nich musiała odejść, przede wszystkim ze względu na zmieniające się nieco moje wymiary. Nigdy ich nie policzyłem dokładnie; może teraz jest ich około 80 lub 90.
Są takie, które mają dla Pana szczególne znaczenie; ulubione?
To te, które kojarzą się z konkretnymi wydarzeniami w moim życiu lub momentem, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem je na wystawie sklepowej i zdecydowałem się na ich zakup. W moim przypadku, garnitur to nie tylko kostium jak na scenie, lecz po prostu codzienny strój. Wciąż mam słabość do ich noszenia, chociaż obecnie bardziej stawiam na casualowy styl. Pomimo tego, garnitury są dla mnie pewnego rodzaju wizytówką, która przemyca elegancki wygląd i poczucie siebie. Mogę śmiało powiedzieć, że wciąż dobrze się na mnie prezentują. Zależy mi na tym, by dobrze wyglądać i dbać o schludny wygląd, chociaż nie jestem fanatycznym tropicielem najnowszych trendów. Gdy coś staje się modne na Fashion Weeku, niekoniecznie musi być od razu w mojej szafie. Mam własne spojrzenie na modę i wybieram te elementy, które do niej pasują. Można powiedzieć, że to ja zdominowałem modę, a nie ona mnie.
W Pana karierze interesująca jest ta różnorodność dziedzin, w jakich się Pan realizuje. Oprócz reżyserii i aktorstwa, miał Pan również do czynienia z polonistyką, religioznawstwem, filozofią…
… zdradzę, że także z enologią.
Pamiętam, że jest Pan znawcą win!
To oznacza, że jestem człowiekiem ciekawym życia, świata. Oprócz mojego wykształcenia stricte teatralnego, bo jestem dyplomowanym aktorem i dyplomowanym reżyserem, zawsze towarzyszyło mi poszukiwanie innych rzeczy. Stąd już w trakcie studiów aktorskich pojawiła się równolegle polonistyka, potem religioznawstwo, filozofia potem jeszcze filozofia analityczna XX wieku na Collegium Civitas. A potem jeszcze enologia, która ani z filozofią, ani z religią, ani z teatrem nie ma wprost nic wspólnego, ale również jest dziedziną życia, która cieszy się moją atencją i mnie ubogaca. Teraz, jeśli miałbym czas i umiał go pogodzić z moimi zawodowymi zajętościami, to bardzo chętnie studiowałbym historię sztuki. Chociaż przecież i ten temat nie jest mi obcy, bo zarówno książki, jak i muzea, jak i studiowanie obrazów towarzyszą całemu mojemu życiu. Dlatego poszedłem na studia uniwersyteckie, bo dobrze jest zadawać pytania, na które nie zna się odpowiedzi, ludziom mądrzejszym od siebie.
Przywołam pytanie, które miałam zadać, ale jeszcze nie zdążyłam: skoro pańskie zainteresowania skierowane są w tak różne strony, to co ostatecznie skłoniło Pana do skoncentrowania się na karierze reżyserskiej?
Wiedziałem, że chcę być reżyserem. Ta myśl towarzyszyła mi od liceum, kiedy to pierwszy raz zetknąłem się z różnymi formami teatralnymi. Wtedy też, równocześnie, zainteresowało mnie aktorstwo. Przyznam, że miałem wówczas mylne wyobrażenie o aktorstwie, ale brałem udział w konkursach teatralnych, recytatorskich i poezji śpiewanej. Najbardziej kusiła mnie kreacja rzeczywistości scenicznej poza samą sceną. Być reżyserem to nie tylko mówienie aktorom, gdzie mają stać i jak się zachowywać na scenie. To połączenie wielu elementów scenicznej rzeczywistości, zrozumienie i ogarnięcie materiału literackiego, wiedza o tym, w jakim kierunku chcemy podążać. Musimy wykreować świat, w którym będzie się toczyć historia. Dla przykładu, autor dramaturgiczny pisze w sztuce, że postać wychodzi na ruchliwą ulicę. Ale w teatrze jest zupełnie inaczej. Musimy sobie z tym poradzić, tworząc coś, co będzie równie skuteczne i przekonujące, jak oryginalny pomysł autora. Reżyser to nie tylko dyrygent, który podaje aktorom konkretne wskazówki. To twórca, który wciela się w rolę architekta scenicznego, kreując przestrzeń, atmosferę i emocje. To właśnie różnorodne dziedziny wiedzy pozwalają reżyserowi na wszechstronne opanowanie materii spektaklu. Posiadając wykształcenie filologiczne, znając języki obce – to wszystko może pomóc w lepszym zrozumieniu tekstu i komunikacji z tłumaczami. Dobór muzyki to kolejna kwestia, gdzie szerokie zainteresowania stanowią ogromną przewagę. Jako reżyser, chcę być pełnoprawnym partnerem dla scenografów, kostiumografów i osób odpowiedzialnych za muzykę. Chcę uczestniczyć w tworzeniu spektaklu na każdym etapie, by zobaczyć, jak wszystkie te elementy ze sobą współgrają. W mojej karierze miałem okazję reżyserować wiele musicali; to jedna z moich pasji. Kiedy na początku swojej kariery wyreżyserowałem wymarzony musical „West Side Story” w Teatrze Muzycznym w Gdyni, przeszedłem bardzo poważne szkolenie muzyczne. Choć nie jestem dyrygentem czy muzykiem, zdobyłem podstawową wiedzę o nutach, rytmie i wartościach muzycznych, co pozwoliło mi na efektywną współpracę z kierownikiem muzycznym. Byłem pełnoprawnym partnerem w tworzeniu i kształtowaniu muzycznej strony spektaklu, wykorzystując moje zrozumienie nut i rytmu. Zdecydowanie chcę się angażować w różne aspekty procesu tworzenia spektaklu. Przekonanie, że każdy z nas jest ekspertem w swojej dziedzinie, pozwala mi działać w partnerstwie z innymi specjalistami. To, że staram się zdobywać wiedzę poza sferą teatru, pomaga mi w lepszym zrozumieniu i kontroli nad całością przedstawienia.
Ma Pan imponującą kolekcję książek. Zdarza się Panu odnajdywać inspiracje do reżyserii w niespodziewanych źródłach literackich?
Mam sporo książek, jestem oddanym miłośnikiem przeważnie nocnego czytania. Czytam wszędzie tam, gdzie tylko jest to możliwe. Książki stanowią dla mnie podstawowe źródło natchnienia i inspiracji. Powód jest prosty - bohaterowie, którzy ożywają między kartkami, niosą ze sobą niesamowite historie oraz unikalne osobowości. To piękne źródło pomysłów, które można przenieść na deskę teatralną. Czasami, to, co wydaje się piękne i godne uwagi w literackiej narracji, można przeskalować na scenę teatralną, by zaakcentować archetypiczne postaci czy ikoniczne historie. Nawet jeśli towarzyszące im gatunki są różne, to właśnie w nich znajduję tę niezwykłą inspirację. Aktualnie jestem w trakcie realizacji projektu dla Teatru Muzycznego w Toruniu. Przygotowuję sztukę, która zaprezentuje formułę rozszerzonej rzeczywistości scenicznej. Będzie to nielinearna akcja rozgrywająca się na wielu scenach jednocześnie. Tematem jest postać Casanovy, która towarzyszyła mi od lat. Poznałem ją najpierw poprzez jego pamiętniki, a następnie głębiej zrozumiałem dzięki wielu biografiom, powieściom i relacjom z tamtego okresu. Gdyby nie te dziesiątki książek opisujących Wenecję, Francję i Włochy tamtego okresu, bo przecież mój bohater funkcjonował nie tylko w Wenecji, gdyby nie ta wiedza którą posiadam i świadomość ,że dosyć płynnie umiem się poruszać w tym czasie historycznym i kostiumowo-scenograficznym, to pewnie nie pozwoliłbym sobie na to, żeby pisać sztukę o Casanovie. Ale poczułem, że jestem osobą, która może temu sprostać. Czas pokaże i premiera planowana na czerwiec 2024 roku, na 10-lecie powstania Teatru Muzycznego w Toruniu, zadecyduje czy ten wybór był właściwy. To, co mnie urzekło, to jego życie w Wenecji, Francji i innych częściach Europy.
Teatr Kamienica – dzieło Emiliana Kamińskiego – zaprasza na odnowioną premierę sztuki „Żona potrzebna od zaraz” 26 sierpnia. Paradoksalnie, to właśnie tego dnia – 26 grudnia ubiegłego roku zmarł Emilian Kamiński. Jaki jest Teatr Kamienica bez swojego twórcy?
Teatr to magiczna przestrzeń, gdzie splatają się losy widzów i aktorów, i tworzą niepowtarzalne chwile. Sam miałem przywilej wielokrotnie zasiadać w widowni podczas premier w Teatrze Kamienica i zgłębiać jego niepowtarzalny urok, który tkwi w atmosferze, jak i w duchu, który Emilian tam pozostawił. Teraz, tuż przed tą premierą, kiedy znowu otworzą się drzwi dla widzów, mam głęboką nadzieję, że miejsce to wciąż będzie emanować tą samą duszą, jaką emanowało dotychczas. Emilian Kamiński wciąż jest obecny w każdym zakamarku, w każdym fotelu, w każdym odcieniu światła. To on, razem ze swoją żoną Justyną, wkomponował w mury teatru artystyczną pasję i serce. A teraz, chociaż nie jest fizycznie obecny, nadal będzie żył w każdym kroku, w każdej nutce muzyki, w każdym skrawku scenografii. To przecież on przelał swoje marzenia na to miejsce, na tę scenę. Wiem, że w synu i żonie Emilian znalazł godnych następców, którzy kultywują to dziedzictwo. Teatr Kamienica nadal jest żywym, pulsującym sercem artystycznego życia, będąc miejscem, gdzie ożywają historie, a marzenia stają się rzeczywistością.