Rozmowa z dr. MARCINEM KĘDZIERSKIM z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie o przyszłości Unii w Dniu Europy.
- Dzień Europy to w tym roku
raczej okazja do rachunków
sumienia niż świętowania
z balonikami?
- Każda okazja do świętowania jest dobra, zwłaszcza że mamy w tym roku okrągłą, 60. rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich. A ponieważ psychoza związana z francuskimi wyborami już minęła, a w dodatku nadchodzą pozytywne sygnały gospodarcze ze strefy euro, ci, którzy obawiali się rozpadu Unii, mogą trochę odetchnąć. Sądzę więc, że na
obchodach Dnia Europy nastroje będą dobre.
- Bo Europa odbiła się od dna?
- Oczywiście, że się nie odbiła. Oczywiste jest też, że wybory we Francji niczego nie zmienią. Owszem, ciekawa była
ta kampania, w czasie której oboje kandydaci odwoływali się do haseł antysolidarnościowych, akcentowali brak zaufania pomiędzy starymi a nowymi państwami członkowskimi Unii. Pojawiło się też oczekiwanie zawieszenia swobody przepływu osób i zawieszenia polityki spójności. Wybory francuskie niewiele zmieniają, bo problemy europejskie mogłyby zostać rozwiązane wyłącznie przez stworzenie federacji, a na to się nie zanosi. Wiele wskazuje na to, że strefa euro pociągnie w końcu Europę na dno i to, co się odwlecze, i tak nie uciecze. Tak czy owak, należy spodziewać się silnej dezintegracji albo nawet rozpadu.
- Kiedy europejski okręt zaczął się przechylać? Zarówno w wyborach holenderskich, jak i francuskich wskazywano, że pochopna decyzja o przyjęciu nowych państw jest powodem obecnych turbulencji.
- Kluczowym momentem było stworzenie unii gospodarczo-
-walutowej i powołanie do życia strefy euro, która ma wady konstrukcyjne u podstaw,
ponieważ nie zawiera wystarczających mechanizmów kompensacyjnych. W efekcie umożliwia pojawianie się ogromnych nadwyżek handlowych w jednych krajach, a w innych - deficytów. Nie zastosowano jednocześnie takiej zasady, jaką mamy w przypadku Warszawy, która musi dzielić się z biedniejszymi regionami. Przyłączenie państw Europy Środkowej zmieniło niewiele. Owszem, dało firmom z Francji, Niemiec czy Włoch możliwość poszerzenia rynku zbytu, zabierając przy okazji pracę najbiedniejszym grupom społecznym w swoich państwach (tę pracę przejęli Polacy i Rumuni). Nie to jednak spowodowało kryzys.
- Wskutek zmiany pokoleń do głosu w Unii coraz częściej dochodzą dziś ludzie, dla których wzajemne otwarcie się krajów wspólnoty nie jest już powodem do radości. Ci młodzi ludzie innej Europy nie pamiętają.
- Poparcie dla integracji jest w krajach Europy Środkowej nadal bardzo wysokie (choć nie akceptujemy np. europejskiej polityki migracyjnej). W krajach zachodnich wygląda to nieco inaczej i nie chodzi wyłącznie o pokolenie 20-30-
-latków, którzy są dziś wściekli i chcą realnych zmian, ale również pokolenia ich rodziców, których sytuacja się pogorszyła. Wielu z tych ludzi straciło pracę, a siła nabywcza zarobków innych spadła. W ich przypadku pretensje do Unii są uzasadnione.
- Czy za 10 lat będziemy jeszcze obchodzić Dzień Europy?
- To zależy od woli zmian i kierunku, jakie te zmiany obiorą. Zmiany są nieuniknione, ale obawiam się, że spowodują one wzrost podziałów - najpierw pomiędzy państwami strefy euro a państwami, które do tej strefy nie należą. Ale w dalszej kolejności podziały dotkną również strefę euro. Napięcia pojawią się przede wszystkim przy dyskusji o nowym budżecie europejskim już za dwa lata. To może być bardzo bolesny czas dla krajów naszego regionu, w którym zaczną się pojawiać pytania o
sens integracji. Bo jaki sens będzie miało otwieranie się na
kapitał zachodni, jeśli stracimy możliwość swobodnego przepływu usług?