To nie małolat, który ma czas
- Niech spróbuje swych sił, a może zostanie mistrzem świata. Będziemy do tego dążyli. Może nie od razu, ale kiedyś. Może nie raz, ale kilka - powiedział Sławomir Dudek, żużlowiec i ojciec żużlowca
Pana syn awansował do Grand Prix, a wyższej półki już nie ma. Co pan czuł po ostatnim wyścigu w Vetlandzie, gdzie odbywał się turniej eliminacyjny?
Jakiś czas temu postanowiliśmy, że walczymy o miejsce w Grand Prix. Skoro się zgłosiliśmy to trzeba było jeździć i pokonywać kolejne szczeble przez ćwierćfinał i półfinał do finału. Po to też Patryk jeździ na żużlu, żeby równać do najlepszych. Nie tylko walka w lidze, ale trzeba też zadbać o siebie. Niech spróbuje swych sił, a może zostanie mistrzem świata. Będziemy do tego dążyli. Może nie od razu, ale kiedyś. Może nie raz, ale kilka. Trzeba spróbować i zobaczymy.
Jaki poziom na tle światowej czołówki prezentuje Patryk Dudek?
W tym momencie jest jednym z zawodników światowego formatu. Potwierdził to wygrywając w cuglach półfinał eliminacji do Grand Prix we Włoszech i ostatnio w Vetlandzie. Styl tego ostatniego zwycięstwa przypominał finał mistrzostw Polski. Potwierdza to także w ligach polskiej i szwedzkiej. Jest jednym z najlepszych i - nie boję się tego powiedzieć - należy do światowej czołówki. Grand Prix to trochę inna jazda, której Patryk musi się jeszcze pouczyć. Jest dynamiczniej, szybciej zapadają różne decyzje. Jeśli sprawnie przyswoi wiedzę, a przy tym utrzyma dotychczasową formę to sobie poradzimy.
A co z logistyką, otoczką, teamem, który raczej będzie się musiał nieco zmienić? Czy myśleliście jak to sobie wszystko zorganizować?
Na razie jeszcze o tym nie myślimy, bo jest zbyt wcześnie. Przyjechaliśmy do Torunia i interesują nas przede wszystkim najbliższe zawody. Gdzie jeszcze do Grand Prix. Spokojnie. Usiądziemy sobie razem i zastanowimy się co dalej. Może trzeba będzie zapewnić sobie pomoc dodatkowych ludzi, którzy wesprą nas w decydujących momentach. Może pomyślimy o drugim aucie, żeby zapewnić sobie szybkie przejazdy. Pod koniec września pewnie znajdziemy czas na takie przemyślenia.
Jak wyglądają narady w rodzinie Dudków?
Czasami rozmawiamy już w busie, zaraz po zawodach. Burza mózgów. Nie zawsze jest miło i pięknie, bo czasem mamy ostre dyskusje. Są rzeczy, które najlepiej wyjaśniać sobie na gorąco. Tak rozmawiamy o meczach, a o innych sprawach raczej w domu, na spokojnie. Omawiamy z żoną i Patrykiem w trójkę czego chcemy, co trzeba zrobić. Jeśli wszyscy zgodzą się z pomysłem to staramy się go realizować. Pozostali członkowie naszego zespołu mają inne zadania i dostosowują się do naszych wskazówek.
Pana syn wygląda na wyjątkowo spokojnego człowieka. Czy zdarza mu się wybuchnąć, kiedy podczas meczu nie udaje się odpowiednio szybko ustawić motocykli?
A widzieliście go, żeby się wściekał?
Czasem troszkę syczy i lubi nam dopiec.
Dziennikarze i kibice chcieliby mieć wszystko non stop na żywo: rozmowy, komentarze. Po gorszym meczu zawodnik nie ma czasem humoru, żeby sobie zabawnie pogadać...
... a w parkingu wydarł się kiedyś na pana czy nie?
Nie, raczej nie. Podczas zawodów trzeba rozmawiać z sobą ostro, szybko i krótko. Nie ma czasu. Dwa słowa, prosta wymiana i wiadomo czy ja zrobiłem coś źle, czy on, a potem jedziemy dalej, bo goni kolejny bieg. Ogólnie więcej między nami spokojnych rozmów niż bezsensownych kłótni.
Niebawem skończą się wyścigi, a ruszą rozmowy o nowych kontraktach. Po tak wybornym sezonie interesujących ofert pewnie nie zabraknie. Arcyciekawie będzie też w Zielonej Górze, gdzie kończy się właśnie umowa.
Może zrobię z panów menedżerów. Jest was trzech, każdego poślę w inny region...
... najlepszego menedżera to macie w domu.
Poczekamy i zobaczymy.
Czy miejsce w Grand Prix może być mocną kartą w grze o dobry kontrakt?
Nie wiem, bo dopiero pierwszy raz wywalczyliśmy awans.
Ale stawka za punkt pewnie urośnie, bo i wydatki wzrosną.
Nie chciałbym się w tych sprawach wypowiadać. Nigdy nie praktykowałem metody stawiania pod ścianą i nie wyobrażam sobie szantażowania kogoś wynikami. Sądzę, że pracodawca sam powinien docenić Patryka za to, co robi na torze, za wyniki. Najwyższa pora zauważyć, że to nie jest jakiś małolat, który jeszcze ma czas. On dorósł i dorównał klasą takim zawodnikom jak Nicki Pedersen, Jason Doyle czy wielu innym. Tylko o to chodzi.
Czy miał pan już jakieś sygnały od sponsorów? Zasygnalizowali, że docenią sukces?
Jesteśmy 12 godzin po awansie. Trudno powiedzieć. Mam nadzieję, że się nas nie wystraszą i nie powiedzą: teraz to dopiero się zacznie. Będzie nam miło jeśli z nami zostaną i coś tam dołożą. Nie będziemy mocno naciskali, porozmawiamy. Ziarnko do ziarnka...
Właściciel firmy Boll pewnie się cieszył widząc dwóch zawodników ze swojej stajni na najwyższych stopniach podium.
Pewnie tak, ale jak we dwóch teraz uderzymy to z tą radością może być różnie. Ta firma jest bardzo zainteresowana sponsorowaniem zawodników z Grand Prix. Dwóch już jest na pewno. Zobaczymy, co z Nielsem Kristianem Iversenem. Zresztą nawet jeśli się nie utrzyma to pewnie dostanie dziką kartę. Szef będzie musiał to przemyśleć.
Wróćmy jeszcze do Szwecji. Dlaczego byliście tam przez cały tydzień? Co się działo z silnikami, że trafiły do serwisu? Czy są zrobione, czy nadal coś w nich nie gra?
Problemy ze sprzętem są zawsze. Nigdy nie można powiedzieć, że sprawy mają się doskonale, bo zawsze chce się coś poprawić i zrobić, żeby było lepiej. Nie da się tak, że puszcza się sprzęgło i jest się całą prostą z przodu. Problem był taki, że najlepszy silnik rozwalił się w Szwecji. Jeszcze do Gorzowa wszystko było OK, a później drugi raz urwał się zawór i zdemolował nam cały silnik. Zrobiliśmy remont, ale po próbnych jazdach na treningu okazało się, że to nie jest to. Dlatego zrobiliśmy sobie mały test w Gdańsku i dzień później w Danii. Nasze obawy się potwierdziły. Ciężko było dopasować ten silnik, bo raz jechał lepiej raz gorzej. Mieliśmy pewne obawy. Chcieliśmy też uciec trochę od pytań dziennikarzy i kibiców. Przez tydzień być poza spotkaniami i rozmowami. Na spokojnie pojechaliśmy do Janka posprawdzać sprzęt, a przy tym był mały relaksik. Niestety, nie udała się nam wyprawa do lunaparku. Był akurat zamknięty, a miał być cały dzień na wesoło. Wyjazd nie poszedł na marne, bo sprzęt spisał się znakomicie, a Patryk dołożył swoje i mieliśmy sukces w Vetlandzie.