To już prawie pół wieku! "Sól ziemi czarnej" kończy dziś 45 lat [DŹWIĘKI]
Może najlepszy, a może „tylko” najważniejszy film o Śląsku. Z całą pewnością, jeden z tych, które, jak pisał śp. Michał Smolorz, ulepiły Ślązakom ich wizerunek, a ci przyjęli go jako swój. Dzieło, przez pryzmat którego widzi tę ziemię Polska. Dziś mija 45 lat od premiery „Soli ziemi czarnej”.
Na przykład tę scenę pamiętamy wszyscy: powstańcy pędzą ulicą pod gradem kul. Jedna z nich dosięga Gabryela, najmłodszego z Basistów. Krew na białej koszuli, dym, chaos przerażenie. W rzeczywistości, prawie pół wieku temu wyglądało to tak – po kolejnym dublu, reżyser raz jeszcze krzyczy: „Stop! Powtarzamy!”, aktorzy zmieniają koszule, zabierają woreczki ze sztuczną krwią, a tłum gapiów przygotowuje się na oglądanie wszystkiego od początku.
Sekwencję kręcono w Szopienicach, rodzinnych Szopienicach Kutza. Grany przed Olgierda Łukaszewicza młody powstaniec zostaje trafiony niemieckim pociskiem. Maria Kaźmierczak mieszkanka katowickiej dzielnicy opowiadała nam kiedyś, jak w czasie zdjęć pod oknami jej domu próbowała pisać pracę magisterską.
- Tego dnia nie dało się pracować – wspominała pani Maria. – Później właśnie z myślą o tym fragmencie poszłam na premierę „Soli…” do kina Rialto. I co? Kilka dni roboty, a w filmie to było ledwie pięć sekund.
Pięć sekund? Co ma powiedzieć Daniel Olbrychski, którego Kutz uśmiercił na ekranie równie szybko, jak ma to dziś w zwyczaju George R.R. Martin w „Grze o tron”. A swoją drogą, o wadze tego filmu może świadczyć plejada innych znakomitych aktorów, w większości współczesnych klasyków polskiego kina, jak choćby Jan Englert, Marian Dziędziel, Jerzy Trela czy Henryk Talar.
Olgierd Łukaszewicz, główny bohater „Soli…”, żartował kiedyś, że karierę w filmie zrobił być może dlatego, że był chudy, często się rozbierał i dobrze umierał na ekranie. U Kutza przeżył, bo rannego na polską stronę przeniosły cztery kobiety. Jak głosi jedna z legend związanych z tym dziełem, taki pomysł miał się przyśnić Kutzowi, gdy studiował swoje śląskie wspomnienia.
Jak po niemiecku do kury?
- Wspominam ten film z wielką miłością. Kutz otoczył mnie wtedy niezwykłą przyjaźnią, która pozwoliła mi rozwinąć skrzydła. Dziś z rozczuleniem patrzę na tamte kadry, tym bardziej, że „Sól ziemi czarnej” była dla mnie powrotem na własne podwórko – opowiada Łukaszewicz.
[Kliknij i posłuchaj] Wspomnienia Olgierda Łukaszewicza
A propos podwórek. Podobnie było z jego filmową partnerką – niemiecką sanitariuszką, którą zagrała Izabella Kozłowska.
- Na hałdzie w Świętochłowicach, na której kręcono część zdjęć, kiedyś bawiłam się z koleżankami, na drodze do huty Florian uczyłam się jeździć na rowerze. Tą drogą zanosiłam ojcu śniadanie do pracy. Tata był w hucie inżynierem – opowiada Kozłowska.
Do „Soli ziemi czarnej” trafiła przez przypadek. Kutz w poszukiwaniu aktorki trafił na spektakl studenckiego teatru STG. Tego dnia Kozłowska debiutowała rolą w „Rzeczy listopadowej” Brylla. Reżyser zaprosił na casting kilka dziewczyn – same blondynki. Wybrał blondynkę ze Świętochłowic. Jak dziś wspomina ona sama, partnerujący jej na ekranie Łukaszewicz nie był wcale mniej stremowany.
[Kliknij i posłuchaj] Wspomnienia Izabelli Kozłowskiej
Może dlatego międzynarodowy romans pośród hałd i kominów prezentował się tak autentycznie.
Było romantycznie, było też śmiesznie. Choćby w scenie wołania kury, która spacerowała między polskimi i niemieckimi okopami. Jerzy Cnota, filmowy brat Łukaszewicza, utrzymuje, że nioski wcale nie było w scenariuszu.
- Ale skoro się zjawiła, zaczęliśmy się wszyscy zastanawiać, jak po niemiecku się woła na kurę. No i wyszło zabawnie – w okopie powstańców i Niemców słychać było jedno: „Cip, cip, cip”. Tylko może po drugiej stronie bardziej miarowo – uśmiecha się Cnota. W tle oglądaliśmy nieistniejącą już kolonię robotniczą Martinschacht.
[Kliknij i posłuchaj] Wspomnienia Jerzego Cnoty
Samolotem w plenery
Oprócz plejady świetnych aktorów, bohaterami „Soli ziemi czarnej” były właśnie posępne, industrialne krajobrazy Śląska. Nie sposób wyliczyć wszystkich zakątków regionu, jakie odkrył przed szeroką publicznością reżyser filmu: katowicki Nikiszowiec i Szopienice, Lipiny i Chropaczów w Świętochłowicach, nieistniejące już Osiedle Karmańskie w Rudzie Śląskiej, a także okolice szybu Krystyna w Bytomiu.
- Ze 3 miesiące szukałem odpowiednich plenerów do „Soli ziemi czarnej” – opowiadał Kutz.
Wiesław Zdort, autor pięknych zdjęć do powstańczej ballady wspomina, że na potrzeby tych poszukiwań, nad Śląskiem krążył… samolot z fotografem.
- Chodziło o to, by znaleźć odpowiednie otoczenie i tło dla kluczowych scen, choćby z domem Basistów – mówi Zdort. - Kazik wynajął więc samolot, a potem studiował każde kolejne ujęcie zrobione z góry. Tak wybrał do filmu industrialne tereny, świętochłowickich Lipin, pamiętną Kolonię Marcina czy Siemianowice.