To grozi likwidacją województwa
Marek Surmacz: Kryteria podziału między Zieloną Górą i Gorzowem są przecież oczywiste. To, co rządowe, powinno być na północy, a to, co samorządowe – na południu
Po tym, gdy w poprzednim tygodniu sejmik województwa lubuskiego przyjął stanowisko w sprawie prób przenoszenia siedzib z lubuskich urzędów, Marek Surmacz, wojewódzki radny PiS z Gorzowa, wypalił na łamach „GL” z grubej rury: – Zielona Góra wymaga dekomunizacji. Ona wymaga przewietrzenia – mówił. On sam głosował przeciw stanowisku. Jest zdania, że zachowanie status quo w podziale urzędów w Lubuskiem to nic innego, jak bronienie prywatnych interesów, czyli etatów.
Przypomnijmy: parę miesięcy temu mówiło się o przeniesieniu z Zielonej Góry do Gorzowa Izby Administracji Skarbowej. Teraz zaczyna się mówić o likwidacji NFZ.
Wśród Czytelników zawrzało. Przez cały poniedziałek wydzwaniali do nas, by wyrazić swój sprzeciw wobec słów Surmacza.
– Jeśli to ma tak wyglądać i Gorzów ma sięgać po takie instrumenty walki politycznej, to ja dziękuję. Mam gdzieś takie województwo. Lepiej przyłączyć się do Dolnego Śląska – mówił nam jeden z Czytelników.
Oburzenie mieszkańców południa regionu na słowa Surmacza pojawiało się niemal w każdym telefonie. Także na inne słowa polityka PiS: – Wara od pomysłów rządu samorządowcom, którzy zainteresowani są dbaniem o własne interesy.
– Dlaczego Marek Surmacz odbiera sa-morządowcom prawo do decydowania? – brzmiał kolejny głos.
– Nie odbieram. Tylko my mamy inną koncepcję. Nie może być bowiem tak, że jeśli coś jest wojewódzkie, to od tego zależy gmina. I jeśli jakiś wójt czy burmistrz jest wobec władzy nielojalny, to nie ma co liczyć na pieniądze dla gminy – mówił nam Surmacz. Jego zdaniem układ, który jest we władzy samorządowej, jest skostniały. – To postkomunistyczna elita. W urzędach są dzieci i wnuki byłych dygnitarzy. Kończą się pieniądze z Unii i teraz, gdy bieda zagląda im w oczy, to podnoszą larum – mówi Surmacz.
Jan Kochanowski: Kompromis w dalszym ciagu jest obowiązkiem. Trzeba dostosować podział do nowych realiów...
Kogo konkretnie ma na myśli? – Chciałby pan usłyszeć nazwiska? Proszę iść do IPN. Ja na to nie mam czasu – tłumaczy.
Gdy o sprawie przenosin lub likwidacji urzędów rozmawiamy z wojewodą Władysławem Dajczakiem, przedstawiciel rządu w regionie zapewnia: – Nie widzę powodów, by się martwić. Nikt nie przenosi żadnych instytucji.
Wojewoda słów Surmacza, swojego partyjnego kolegi, komentować nie chce. Uważa natomiast, że temat przenosin instytucji – w sytuacji, gdy takich planów nie ma – wywoływany jest specjalnie.
– Nie będę wskazywał, kto to robi, ale to jest wygodny temat do kampanii wyborczej. Do tego, by pokazać, jak walczy się o Zieloną Górę – mówi Dajczak.
Że wojewodzie chodzi o prezydenta południowej stolicy regionu Janusza Kubic- kiego, nie ulega wątpliwości. To on pod koniec lutego podniósł temat rządowego pomysłu przenosin Izby Administracji Skarbowej. On też w poniedziałkowej „GL” zapowiadał, że tego tematu nie odpuści i zamierza go drążyć, by dowiedzieć się, kto robi wszystko, by skłócić województwo i być może doprowadzić do jego likwidacji.
O tym, jaka będzie przyszłość NFZ-u, jego lubuscy urzędnicy będą mogli porozmawiać z ministrem zdrowia 9 czerwca. Szef resortu zdrowia ma być tego dnia w Lubuskiem.
– Apeluję, byśmy zajęli się sprawami naprawdę ważnymi dla naszego województwa. Choćby tym, że do 2050 r. ma nas być w regionie tylko 860 tys. Jeśli nie będziemy pracować, tylko – przepraszam za wyrażenie – gadać, to ktoś dojdzie do wniosku, że nasze województwo jest niepotrzebne – mówi Dajczak, wojewoda z PiS, mieszkaniec Strzelec Krajeńskich.
W podobnym duchu wypowiada Krystyna Sibińska, posłanka PO z Gorzowa. – Jeśli dwie strony się kłócą, to korzysta ta trzecia. Jesteśmy jednym z najmniejszych województw. Powstaliśmy tylko dlatego, że coś między sobą ustaliliśmy w Paradyżu i sensowne jest, żeby to utrzymać. Po co wywoływać burzę? – mówi.
– Kompromis w dalszym ciągu jest obowiązkiem – mówi nam z kolei Jan Kochanowski, były poseł SLD z Gorzowa. Przypomina, że gdy zapadała umowa paradyska, obie strony – północ i południe regionu – obiecały sobie, że po dziesięciu latach dokonana będzie analiza podziału urzędów. – To do dziś się nie wydarzyło – mówi Kochanowski. Jest zdania, że marszałek i wojewoda powinni przejrzeć ustawy i dokonać rzetelnego podziału urzędów. – To byłby taki nowy podział. Nie musi to być jednak rygorystyczne. Trzeba dostosować ten podział do nowych realiów. Przecież dziś nie wszystkie instytucje, nie wszystkie urzędy są takie same i w takim samym kształcie jak 20 lat temu – tłumaczy polityk lewicy.