The Windsor Show. Najbardziej mydlana z telewizyjnych oper
Zna historia telewizji seriale dłuższe, bo niektóre tytuły produkowane są od ponad pół wieku, ale tylko ten jeden ma wykupioną licencję na cały świat i jest w stanie utrzymać uwagę miliardowej widowni. Doprawdy, niewiele rzeczy jest tak absurdalnych i groteskowych jak popkulturowy fenomen brytyjskiej rodziny królewskiej.
To zjawisko równocześnie dość łatwe do wytłumaczenia – to najbardziej mydlana ze wszystkich telewizyjnych oper, do tego nadawana na żywo i naprawdę, konsumująca ludzką ciekawość, ukryte pragnienia i słabość do „wyższych sfer”. To niekończący się „The Windsor Show”, przy którym serial „The Crown” o Elżbiecie II to tylko jakieś artystowskie popłuczyny. Nawet ten twist z przeprowadzką Harry’ego i Meghan do Ameryki Północnej, a potem wywiad u Oprah, wyglądają jak scenariuszowy chwyt mający na celu rozszerzyć rynek zbytu dla angielskiego tasiemca, napędzić jeszcze więcej publiczności.
Skutecznie. Nawet nie oglądając i nie marnując godziny życia na wynurzenia wyrzutków monarchii – z grubsza wiesz, co się wydarzyło. Medialny cyrk pracuje pełną parą, nawet w polskiej telewizji znajdują się specjaliści od Windsorów i tamtejszych zwyczajów, skądeś w roli ekspertów wytrzaskiwani są polskie książęta i arystokracja, która jest spokrewniona z kimś, kto jest spokrewniony z kimś, kto na weselu Williama i Kate siedział w Opactwie Westminsterskim w ostatnim rzędzie. Nawet pandemia została na chwilę odwołana, są wszak we wszechświecie rzeczy istotniejsze – no bo czy Meghan mówiła prawdę? Ustalają to samozwańczy specjaliści od czytania z ruchu powiek.
Jedyne, co się w tym wszystkim zgadza, to stan konta Oprah Winfrey, zafascynowanej zresztą rodziną królewską jak nastolatki Harrym Stylesem. Amerykanie generalnie, chyba w kompleksie ranczerskiej niższości, nakręcają to zainteresowanie brytyjską koroną. Nawiasem mówiąc, cały ten gadżetowy przemysł, wyrosły wokół Elżbiety II i jej rodziny, jest bardzo przecież disneyowski.
No ale jednak my też ulegliśmy tej magii – z szałem towarzyszącym wizytom członków rodziny królewskiej w Polsce równać się mogły tylko przyjazdy prezydenta USA (JP II jest poza kategorią). Paradoksalnie, siła oddziaływania tego mitu źródło ma w czasach PRL.
Wiele rzeczy nie docierało do nas wówczas zza Żelaznej Kurtyny, ale plotki z Pałacu Buckingham akurat tak. Znajdowało się je - na przykład - na ostatniej stronie „Kobiety i Życia”, najpopularniejszego wówczas lajfstajlowego tygodnika, wśród ciekawostek ze świata. I obok cieszącej się szaloną popularnością rubryki „Satyra w krótkich majteczkach”, w której drukowano nadsyłane przez czytelników anegdoty z dziećmi w roli głównej. Jednak o tym wspominam wyłącznie z sentymentu.
Co jednak naczytaliśmy się na tej ostatniej stronie – w ogóle to od niej zaczynało się lekturę, tak samo jak w przypadku „Przekroju” - o Elżbiecie, Dianie i Karolu to nasze.
Tak więc wyszło, że zwierzenia Harry’ego i Meghan interesują nas bardziej niż nawet te rzeczy uznawane za najpewniejsze z pewnych: śmierć (pandemia) i podatki (Nowy Ład). „The Windsor Show”, choć może trafniej byłoby to nazwać "The Windsor Shore", znowu się rozkręca. O królu złoty - a w zasadzie królowo - który to już sezon?