W połowie stycznia 2022 r., pół Europy – podobnie jak autor niniejszego tekstu – ze zdumieniem i podziwem patrzyło na sprawny przerzut rosyjskich wojsk z dalekiej Azji do granic z Ukrainą.
Niezliczona ilość platform kolejowych pokonała dystans tysięcy kilometrów, unosząc ze sobą czołgi, bojowe wozy piechoty, zestawy artyleryjskie i przeciwlotnicze oraz dziesiątki innych rodzajów urządzeń, niezbędnych do prowadzenia współczesnych działań zbrojnych. Jeszcze dwa miesiące temu wszystkim wydawało się, że wielka reforma moskiewskich sił zbrojnych, ponoć skutecznie przeprowadzona przez ministra obrony narodowej, Siergieja Kużugietowicza Szojgu, skompilowana ze zmodyfikowaną doktryną Gierasimowa, nadadzą Rosji status niepokonanego hegemona Starego Kontynentu, z którym poważnie muszą liczyć się także Stany Zjednoczone.
Papierkiem lakmusowym potwierdzającym wysoką gotowość bojową Rosjan była interwencja spadochroniarzy w Kazachstanie, gdzie wsparli miejscowego satrapę. Niestety, zachodni politycy ulegli złudzeniu, że Władimir Putin może praktycznie wszystko, co uczyniło ich skłonnymi do prowadzenia polityki ustępstw. Dopiero mężni Ukraińcy – dzielenie stawiając czoła agresywnemu „niedźwiedziowi” – obnażyli jego braki niemalże w każdej sferze, dlatego dziś możemy pokusić się o postawienie tezy, że ostatnie lata były kremlowskim blefem.
Kremlowski blef, w mojej ocenie, narodził się dzięki uspokajającym meldunkom, jakie składali najwyżsi dowódcy wojskowi wprost do Moskwy. Władza centralna wymagała od nich niemożliwych do osiągnięcia wyników, toteż, chcąc awansować, generałowie pisali na cierpliwym papierze to, czego oczekiwali pryncypałowie. Tak powstała piramida absurdu, która uwiodła nie tylko samych Rosjan, ale niemalże cały świat. Defilady na Placu Czerwonym stały się kulminacją prężenia muskułów, a zagraniczni korespondenci, otumanieni przepychem i – być może – zachęceni wziątką, pisali peany na cześć piechocińców, lotników i marynarzy. Legenda została rozdmuchana do nieprawdopodobnych rozmiarów, aż przyszedł moment, kiedy przyparty do muru Kijów powiedział: „sprawdzam”.
Sprawdzian wypadł dla Moskwy katastrofalnie. Starcie zbrojne obnażyło niemoc dowódców, indolencję sztabów oraz całkowite nieprzygotowanie żołnierzy i sprzętu. Wszystko poszło źle i wydaje się, że najbardziej zaskoczeni takim obrotem sprawy są rosyjscy władykowie. Stary, sprawdzony jeszcze w Gruzji sposób pokonania przeciwnika poprzez zalanie go ogniem artyleryjskim, a następnie rozjechanie pancernym walcem, okazał się najgorszym z możliwych.
Okres, w którym świat postawił na rozwój techniki wojennej i logistyki, został na Wschodzie zmarnotrawiony, dlatego ujrzeliśmy niedożywionych sołdatów załamujących ręce nad niesprawną kupą złomu, którą jeszcze niedawno uważano za czołgi. Ukraina jest państwem zdecydowanie słabszym od Rosji, ale straty jakie jej zadaje powodują, że mamy więcej czasu na przygotowanie do przyszłej, ewentualnej konfrontacji z agresywnym odwiecznym wrogiem. Jest wiele do zrobienia, ale jestem optymistą i wierzę, że obóz rządzący wyciągnie z obecnej sytuacji właściwe wnioski, co pozwoli nam na stworzenie potencjału, wykluczającego w przyszłości zastraszenie nas przez kremlowski blef.
Howgh!