Teoria grup. Tajemnica śmierci Krzysztofa Osucha
Od ponad 10 lat zbieramy materiały dotyczące tej śmierci. Zamiast odpowiedzi, pojawia się coraz więcej pytań i zagadkowych zdarzeń.
Jak to możliwe, że polskie ograny ścigania wykazały się tak żałosną ignorancją w wyjaśnianiu przyczyn śmierci jednego z najwybitniejszych polskich uczonych? Może nadszedł czas, aby powrócić do sprawy?
Ósmy listopada 2005 był mglisty i ponury. Od czasu do czasu nad Warszawą pokropiło. Zaczął się mokry, brudny listopad. W mediach królowały informacje o formowaniu rządu przez premiera Kazimierza Marcinkiewicza, wydarzenie w dzielnicy Zawady potraktowano jako ciekawostkę.
Nie było widać, gdzie twarz
„Policja szuka świadków tragedii, która rozegrała się w Wilanowie. Krzysztof O. zamykał bramę. Nagle rzucił się na niego pies. Dotkliwie pogryzł go w twarz i głowę. Mężczyzna zdołał przejść ponad kilometr. Szedł po pomoc. Zmarł w karetce” - donosiło dzień później „Życie Warszawy”.
„Przed północą ochroniarz posesji nagle zobaczył słaniającą się postać” - wtórował „Superexpress”, który przytoczył relację „wstrząśniętego Marka Kijańskiego (33 l.)”. „Ten człowiek był cały zalany krwią! Trudno było nawet stwierdzić, gdzie jest ranny!” - relacjonował strażnik.
Na stronie internetowej Komendy Stołecznej pojawiał się taka wersja wydarzeń: „Około północy zostaliśmy poinformowani przez pracownika ochrony, że na ulicy Bruzdowej leży zakrwawiony mężczyzna. We wskazane miejsce natychmiast pojechali policjanci. Na miejscu był już lekarz, który reanimował leżącego, jednak próba ratowania mężczyzny okazała się nieskuteczna”.
Bezpański mieszaniec
Przez kilkanaście godzin policjanci szukali w okolicy bezpańskich psów. Rozpytywali mieszkańców. W końcu zauważyli mieszańca. Wezwany na miejsce lekarz, strzałem z karabinku uśpił zwierzę.
Domniemanego sprawcę wywieziono do schroniska na Paluchu. Policyjni eksperci dokonali oględzin miejsca nieszczęśliwego wypadku. Zabezpieczono ślady krwi i kilkanaście włosów.
Oficer prasowy warszawskiej komendy opublikował w witrynie policyjnej zestaw porad na okoliczność spotkania z agresywnym psem i wykaz ras groźnych. Gwoli przestrogi, przypomniał art. 77 kodeksu wykroczeń: „Kto nie zachowuje zwykłych lub nakazanych środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, podlega karze grzywny do 250 złotych albo karze nagany. I artykuł art. 78: „Kto przez drażnienie lub płoszenie doprowadza zwierzę do tego, że staje się niebezpieczne, podlega karze grzywny do 1000 złotych albo karze nagany”.
Co pan tutaj robi?
Szybko zidentyfikowano ofiarę. Był nią 50-letni profesor fizyki, Krzysztof Osuch.
Matka naukowca, Maria Osuch, pamięta każdy szczegół z tamtego dnia: - Cały dzień siedział przy komputerze, o 17.00 wyjechał z domu. Przejechał przez Wilanów i wstąpił do nas. Około 18.30 wwybrał się do miasta, zaszedł do księgarni, a stamtąd na siłownię. Z siłowni wrócił koło 22.30. - Usiłowałem połączyć się telefonicznie z synem, nie było to możliwe, co wzbudziło mój niepokój wspomina Józef Osuch, ojciec. - Około 22.30 pojechałem na Bruzdową. Samochód stał przed domem, ale syna nie było. Połączyłem się telefonicznie z żoną. Uspokoiła mnie, że być może pojechał do jednego z kolegów. Wróciłem do domu i po godzinie lub dwóch znów pojechałem. Niepokój wzrastał. Na ul. Bruzdowej spotkałem radiowóz. Policjanci spytali, co ja tutaj robię? Powiedziałem, że poszukuję syna. Poinformowali, że mam jechać dalej Bruzdową, tam jest karetka i tam się wszystkiego dowiem. Wyszedł mi na spotkanie prokurator. Powiedział, że mimo starań lekarzy nie udało się syna utrzymać przy życiu.
Józef Osuch wyjaśnił, że jego syn mieszkał przy ulicy Bruzdowej. Razem z policjantami i z psem tropiącym poszli więc w tamtą stronę. Policyjny pies przeszedł koło bramy, przy której Krzysztof został prawdopodobnie zaatakowany i poprowadził wszystkich w kierunku Wału Zawadowskiego. Zatrzymał się przy siatce ogrodzeniowej jednej z posesji.
Niemożliwe stało się możliwe
Prof. Bronisław Pura, dziś już emeryt, długo nie mógł się otrząsnąć, kiedy usłyszał o śmieci młodszego kolegi: - To nie był jeden z wielu naukowców. To był wybitny umysł, który w swojej dziedzinie był jednym z największych na świecie. Niektórzy mówili, że to polski kandydat do Nobla. Uważam, że nie ma w tym przesady. Badania, które prowadził ze swoim naukowym partnerem-eksperymentatorem w Niemczech, były niesłychanie nowatorskie. Naukowy potencjał Osucha w dziedzinie fizyki polegał między innymi na tym, że jego wiedza była bardzo szeroka:
- Był znakomicie wytrenowany w dziedzinie matematyki - wspomina prof. Jerzy Kociński, który był przez lata naukowym mentorem Krzysztofa Osucha. - Zajmował się zastosowaniem teorii grup w fizyce. Używał programów matematycznych, które wymagają specjalnych studiów i poświęcił na to około 10 lat. Myślę, że był jedynym człowiekiem na świecie, który umiał zrobić to, czym się zajmował.
Wyniki pracy Osucha mogły mieć trudne do wyobrażenia zastosowanie: - Dzięki tym obliczeniom udało mu się wytworzyć struktury magnetyczne z niemagnetycznych i uzyskać cechy metali szlachetnych w metalach nieszlachetnych - wyjaśnia prof. Bronisław Pura emerytowany prof. fizyki, należący do bliskich znajomych Krzysztofa Osucha. - To otwierało drogę do tworzenie nowych materiałów o nowych własnościach, szczególnie przydatne w nanotechnologii.
- Brzmi jak alchemia...
- Z początku, gdy wysłali teksty do publikacji, nie chciano ich przyjąć. Ale Osuch pojechał do Niemiec i udowodnił wraz ze swoim partnerem naukowym, że jest to możliwe.
Mam gdzieś sekretarza
Jedna z prac prof. Osucha została zakwalifikowana do 10 najlepszych tekstów naukowych na świecie w tym obszarze wiedzy. - To był absolutny początek nowej drogi - podkreśla prof. Pura. - Oni wytworzyli 2-3 materiały i można było się spodziewać, że wszystko rozwinie się na wielką skalę. Materiały o super własnościach, takich, których nie ma naturalnie w przyrodzie.
Ostatnie dwa lata przed śmiercią były szczytowym okresem w karierze zmarłego fizyka.
- W ciągu półtora roku napisał ze 20 prac do czołowych czasopism na świecie - wylicza prof. Pura. - Bardzo ważnych prac. Niesamowita erupcja. Siedział dniami i nocami, pracował. Śmierć dopadła go właśnie w tym szczytowym okresie.
- Artykuł w „Nature” skomentowano „Urodzony dla Nobla” - zwraca uwagę prof. Kociński. - Po tej publikacji mógł zamieszkać i znaleźć prace na każdej prestiżowej uczelni.
Ale wybrał karierę w Polsce. I nie było to wcale oczywiste. Początek lat 80. Krzysztof Osuch podejmuje studia doktoranckie na wydziale fizyki Politechniki Warszawskiej. Chodzi na wykłady do Akademii Teologii Katolickiej. Prof. Kociński: - Był wszechstronnie wykształconym człowiekiem, absolwentem liceum Rejtana. Interesowała go filozofia fizyki, był zadeklarowanym katolikiem.
W 1982 roku, tuż po obronieniu doktoratu Osuch zostaje wcielony do wojska, do służby zasadniczej, co dla wszystkich było zaskoczeniem, bo miał już za sobą studium wojskowe. - Bezskutecznie usiłowałem znaleźć dla niego etat w instytucie fizyki na Politechnice Warszawskiej - wspomina prof. Kociński.
- Wygrał nawet konkurs na stanowisko adiunkta - dopowiada prof. Pura. - Skierowali go do uczelnianego sekretarza partii, który nic nie miał wspólnego z tą tematyką. Nie chciał iść na żadne kompromisy. Powiedział, że ma to gdzieś i wyniósł się do Siedlec, gdzie znalazł etat w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Myślę, że to po tym wydarzeniu stał się zoologicznym antykomunistą, choć pozostał ciepłym, otwartym człowiekiem.
- W życiu sympatyczny, uczynny - dopowiada prof. Kociński. - Ale w nauce bokser skłonny do walki. Fighter. Wiedział, co umie i nie pozwolił dmuchać sobie w kaszę. Nie był barankiem w dyskusjach naukowych. Niewielu ludzi posiada taki typ osobowości.
Bez włóczni do metra
Sprawa etatu w Warszawie ciągle się przeciągała, więc w końcu w 1989 roku Osuch postanowił skorzystać z oferty, którą otrzymał z Republiki Południowej Afryki. Socjalizm konał, łatwiej było o paszport. Dla Amerykanów pieniądze na południowoafrykańskiej uczelni nie były konkurencyjne, a inni Europejczycy raczej się tam nie garnęli, bo sytuacja dla białych w RPA zaczęła się robić trudna.
- Według mnie, Osuch nie planował przeniesienia się na stałe do RPA mówi prof. Pura. - Po prostu szukał interesującej alternatywy dla pracy w Siedlcach.
Dr Michał Wierzbicki był doktorantem Krzysztofa Osucha: - Gdy pojechał do Afryki, trafił pod opiekę takiego znanego profesora od fizyki ciała stałego. To na pewno mu pomogło w karierze.
Żona (również naukowiec - lekarz) znalazła pracę na uczelni medycznej. Urodziło się im dwóch synów. Mieszkali w ogrodzonym kompleksie mieszkalnym dla białych, w parterowym domu.
Dr Wierzbicki miał okazję odwiedzić swojego promotora w Pretorii: - Określiłbym go jako człowieka materialnie spełnionego. Ale otoczenie rzeczywiście było trudne do zniesienia. Wokół domów drut pod napięciem. Pamiętam, jak wybraliśmy się do centrum, do którego trzeba było dojechać metrem. Gdy zobaczyliśmy tablicę przed wejściem, zrezygnowaliśmy i poszliśmy pieszo. Przedstawiono na niej przedmioty, których nie wolno wnosić: maczety, noże karabiny, włócznie…
On mnie albo ja jego
Prof. Osuch starał się dbać o kondycję. Ukończył kurs samoobrony, regularnie chodził na siłownię. W niebezpiecznych czasach, gdy przez ulice Pretorii przetaczała się fala bandytyzmu, chciał umieć się bronić. Mawiał, że musi być gotowy, bo albo on powali napastnika, albo napastnik jego.
Do Warszawy Krzysztof Osuch przyjechał w stycznia 2005 roku. W czerwcu wyjechał na wakacje do rodziny. Wrócił we wrześniu. W Warszawie mieszkał w domu należącym do rodziców przy ul. Bruzdowej. Dom, choć całoroczny, był niezamieszkany, rodzina traktowała go jako działkę rekreacyjną.
Codziennie rano profesor wyjeżdżał do pracy. Na uczelni był do 16. W drodze powrotnej zajeżdżał do rodziców na obiad. Wieczorem wracał na Bruzdową. Dwa razy w tygodniu wieczorem jechał jeszcze na ursynowską siłownię. Tak było również w dniu, w którym znaleziono go w krytycznym stanie.
Naukowcy z Politechniki Warszawskiej do dziś nie potrafią pogodzić się z myślą o śmierci wybitnego współpracownika.
Prof. Tomasz Dietl, niewiele starszy od Krzysztofa Osucha zwraca uwagę na fatalną zbieżność dat: - Wiedziałem, że czeka na przyjazd rodziny z Afryki no i w tym sensie ta śmierć ma dodatkowy wymiar, bo nastąpiła właśnie kiedy miał się zdecydować na powrót do Polski i kiedy żona miała przyjechać na święta Bożego Narodzenia.
Profesor Kociński ciągle wraca pamięcią do tamtego listopadowego dnia:
- O 7.00 rano zatelefonował do mnie jeden z moich współpracowników. Powiedział, że Krzysztof Osuch nie żyje. Że są podejrzenia, że zagryzły go psy.
- Uwierzył pan?
- Ani przez chwilę. Osuch nie miał na rękach żadnych śladów pogryzienia. Takich ludzi jak on nie zagryzają psy. Psy mogą zagryźć włóczęgę, ale nie wysportowanego, wytrenowanego w dziedzinie samoobrony mężczyznę.
Ale taką wersję utrzymywała policja. Przez kilka dni.