Ten tekst przeczytasz w mniej niż dziesięć minut [Kronika bydgoska]
Czytanie ze zrozumieniem – i czytanie w ogóle – staje się dla Polaków coraz większą uciążliwością. Widać to też, niestety, na internetowych forach poświęconych Bydgoszczy.
Żeby sprawa była jasna: nie jestem ani rzeczniczką, ani adwokatką prezydenta naszego miasta, ale muszę przyznać, że lekko z trybunami ludowymi w mediach społecznościowych Rafał Bruski nie ma. Szperam po nich dość wnikliwie i mogę sobie wyobrazić, że czytanie o sobie „takich” rzeczy może stanowić źródło frustracji. Władza ma to do siebie, że może i musi być oceniana, w tym – rzecz jasna – również krytycznie. Ale bywa, że może stanąć na rzęsach, żeby bronić swej niewinności, a i tak Kowalski (Malinowski, Nowak, Woźniak) wie lepiej.
A skoro Kowalski ma teraz przed nosem klawiaturę, to nie zawaha się jej użyć.
Bo oto mamy temat, który doprowadzał bydgoszczan w minionych tygodniach do pasji - fatalna jakość wykonania usługi sprzątania śmieci przez firmę Komunalnik. I zagadnienie to zdaje się nie mieć końca. Ożywa co chwilę, z każdą nową obfotografowaną górką śmieci. Przykłady te żyją zaś najczęściej na Facebooku i są tam żywo komentowane. I, jak nie przymierzając z „winą Tuska”, mamy tu w komentarzach do czynienia praktycznie z jedną wykładnią: „wina Bruskiego” (co smutne, zwykle opakowaną również w obraźliwe epitety). Bruski wybrał firmę, Bruski nie dopilnował, Bruskiego nie obchodzi, Bruski musi odejść... Do uśmiechniętej śmierci będzie mógł prezydent Bydgoszczy wyjaśniać, że musi być (i był) zorganizowany przetarg na odbiór śmieci. Że miasto wybrało innego operatora, ale Komunalnik się odwołał do stosownej instancji (bo miał prawo i z niego skorzystał), a instancja kazała przywrócić Komunalnika, więc wszystko w papierach się zgadza...
Do frustracji prezydenta, który zwoływał konferencje, płacił za ogłoszenia i wykorzystywał każdą okazję, by to tłumaczyć, powinno dojść i rozczarowanie mediów. Bo my, krok po kroku, też te procesy wyjaśnialiśmy - relacjonując przy tym rosnącą wściekłość naszych Czytelników, ilustrując ją dziesiątkami zdjęć z konkretnymi przykładami zaniedbań - wyjaśnialiśmy, kto jest w tym sporze w prawie. Nie pomogło. Na jednym tylko z forów znalazłam jeden głos rozsądku, tłumaczący współkomentującym to, co powyżej. Nie pomogło. Bo znalazł się od razu jakiś „bystry”, anonimowy oczywiście, Kowalski (Nowak, Woźniak itd.), który przypomniał sobie, że umowa mogła być zerwana. I już nie znalazł się nikt, kto by przypomniał, że tym razem świeże prawo COVID-owe nie pozwala zrobić „bez żadnego trybu” krzywdy firmie, która się stara przeżyć na rynku w tych trudnych czasach. Ale przecież, skąd ci nawołujący błyskotliwie do zatrudnienia (z wolnej ręki?) Ukraińców do skuteczniejszego sprzątania mogliby o tym wiedzieć?
Nie czytają pewnie nic poza własnymi wpisami. Ani tekstów informacyjnych w profesjonalnych mediach, ani ogłoszeń (o ile nie dotyczą atrakcyjnej promki w kupnie - sprzedaży).
I nie jest to, co piszę z pękającym sercem polonistki, ich wina! Żyjemy w czasach, gdy przed lekturą tekstu na portalach internetowych trzeba zamieszczać „ostrzeżenie”, ile czasu zajmie nam jego czytanie! W czasach, gdy setki tysięcy tak zwanych „page viewsów” przynoszą zarabiającym na nich informacje o trendach fryzjerskich lub losach bohaterów tureckich seriali, a nie rzetelne informacje o życiu społecznym (a już, nie daj Boże, jakaś publicystyka). Inna rzecz, że na psy schodzi często także jakość samej informacji. Kilka dni temu usłyszałam w lokalnym radiu komercyjnym wiadomość o utwardzaniu ulic gruntowych. Lektorka (dziennikarka?) powiadomiła odbiorców, że dostąpi tego również ulica... Siemaszkowa. Cóż, skoro w Bydgoszczy bywamy najczęściej i na Stykach, i na Szajnochach, czemu z większym szacunkiem traktować Wandę Siemaszkową, polską aktorkę teatralną, reżyserkę, pedagoga, w latach dwudziestych ubiegłego wieku ambitną dyrektorkę Teatru Miejskiego w Bydgoszczy?
Pozostaje mi zatem tylko podziękować, że pozostali Państwo z moim tekstem - choćby mniej niż dziesięć minut.