Tato, witaj w klubie. Jak ażurowy żółwik wygrał z Kłapouchym
Najważniejsza jest mama. Ty będziesz tym od wyzwań. Tak powiedział kolega. Pierwszym poważnym wyzwaniem była wizyta z rocznym synkiem w klubie malucha. To było jak „mission impossible”.
Myślałem, że ze mnie raczej opanowany gość. Po prostu taki, co to w sytuacjach podbramkowych sobie radzi. Po kilku latach pracy w gazecie niestraszne mi deadline’y, nie tak obce rozmowy z podejrzanymi, (czasem oskarżonymi), a nawet - o zgrozo - z politykami.
Ta męska pewność siebie została wystawiona na ciężką próbę. A to za sprawą 12-miesięcznego gościa. Mojego syna. Pewnego dnia pod koniec października żona, jak gdyby nigdy nic rzuciła: - Jutro ty zawozisz Alka do klubu malucha.
- OK. Zawiozę.
Pierwsza myśl: Cóż wielkiego posiedzieć godzinę w otoczeniu pluszowych misiów i gromadki niemowlaków?
W zakamarkach mojego ukierunkowanego na wykonanie zadania mózgu zakiełkowało jednak ziarenko niepewności. Zacząłem sobie wyobrażać wizytę w tym-co mi tam-klubie malucha (żłobek prowadzony w ramach działalności gospodarczej). Uruchomił się program, który można nazwać „rachunkiem sumienia młodego (nie wiekiem, ale stażem) ojca”. Kolejne punkty tego sprawdzianu sprowadzały się do prób odpowiedzi na szybko następujące po sobie pytania: Przewijanie? (bez problemu, robię to od narodzin Alka). Karmienie? (niestraszne mi kaszki na mleku, deserki, a w gotowaniu małych kluseczek przeznaczonych do rosołku dla malucha nabrałem też pewnej wprawy). Usypianie? (proszę bardzo: na rękach, w wózku, łóżeczku z butelką mleka). Zabawianie? (robiąc głupie miny odkryłem moje drugie ja: Jima Carrey’a).
Nadszedł ten dzień. Pakowaniem rzeczy Alka do klubu zajęła się żona. Ja musiałem poznać topografię tobołka z mlekiem, przekąskami, smoczkiem, pieluchami, chusteczkami i kremem na odparzenia jak własną kieszeń. Zrobione. Zapamiętane.
Podróż minęła wesoło. Lusterko ustawione na synka siedzącego w foteliku. Śmiał się na moje: „A kuku! A ja cię widzę!”. Uśmiechał się aż do momentu włożenia kapci i schowania rzeczy do szafki już na miejscu, w klubiku. I oto stała się dziwna rzecz.
Trzeba zaznaczyć, że synek do tej pory sprawiał wrażenie zawadiaki. Bywało, że w rozbrajającym uśmiechu odkrywając swoje wszystkie osiem zębów uwodził w restauracjach kelnerki. A te częstowały go gratisowymi biszkoptami. Tu było inaczej. Alek prowadzony za rączkę - w drugiej trzymający za nogę ulubionego pluszowego Kłapouchego - stanął jak wryty przed drzwiami pokoju zabaw. Na dźwięk dziecięcych przekomarzań w im tylko zrozumiałym narzeczu zrobił wielkie oczy. W skupieniu ściągnął usteczka. Nie chciał iść. Trzeba było go wnieść. W środku dzieci, wiele z nich starszych, obległy nas. Alek wtulił głowę w moje ramiona jak mały Koala. Tych pięć minut trwało w nieskończoność.
Ale od czego jest tata? Pierwsze kroki taktyczne: powiększyć strefę bezpieczeństwa, nawiązać kontakt ze stadkiem maluchów otaczających nas jak wrogie plemię, pokazać Alkowi, że TU może być fajnie.
Na ratunek przyszła opiekunka.
„Aleczku, pobaw się z nami”
.
To było jak przebicie balona, w którym rośnie ciśnienie i nie wiadomo, kiedy nastąpi wielkie „Bum!”. Dzieciaki odwróciły wzrok od nowego kolegi. Czas na rozejrzenie się wokół. Za plecami regał z zabawkami. Kolorowa żyrafa. Alek spojrzał nieufnie. Podobnie jak na drewnianą układankę i lokomotywę. Spodobał się żółwik z ażurowym chitonem, w który można wciskać klocki o różnych kształtach. Za drzwiami zadzwoniła komórka. Wyszedłem. Alek zaczął płakać. Strasznie, rozpaczliwie... Już wiedziałem. Żonie też pękało serce, to wysłała mnie.
W gardle sucho. Iść po niego czy nie? Klub ma być przez kilka miesięcy jego drugim domem. Minuta, druga, trzecia. Płacz przerywany łkaniem. W końcu wchodzę. Alek na rękach opiekunki. Ona robi, co może. Kołysze, śpiewa. Na mój widok Alek błagalnie wyciąga ręce. Zabieram go. Na dzisiaj dosyć.
W samochodzie zasnął. W myślach pobrzmiewały słowa opiekunki, że Alek powinien jeszcze się adaptować; jest emocjonalny; może się zrazić. Potrzeba kilku dni, by mieć pewność, że sobie poradzi. Zdałem sobie sprawę, że w porównaniu z tym, co on przeżywa, moje codzienne stresy, praca, pośpiech, rachunki to pestka. Ot prawdziwy problem - zapanować nad sobą bez mamy i taty.
Kolejny dzień. Nie wychodziłem z pokoju. Alek podszedł do starszej dziewczynki i bacznie obserwował, jak odpycha się nogami od wykładziny, siedząc na plastikowym autku. Podchodził też do innych dzieci, ale wracał i się przytulał. Jak bezwzględny musiałbym być, by teraz wyjść?
Właścicielka żłobka do mnie: - Proszę jutro zostawić synka na półtorej godziny. Wyznaczę opiekunkę. Zajmie się Alkiem. A panu radzę pójść od razu. Dla zdrowia psychicznego.
Cóż mi pozostawało? Mam być „tym od wyzwań” (tak kolega zdefiniował funkcję ojca), muszę podołać misji. Póki co chyba najważniejszej w życiu. Posadziłem Alka w korytarzu. Rozglądał się szeroko otwartymi oczami. Wiedział, że już idziemy do domu. Sam podał bucik, bym szybciej wsunął mu na stópkę. A ja patrząc w jego oczy, w myślach powtarzałem niczym mantrę: „Półtorej godziny, półtorej godziny”.
Ostatni dzień adaptacji. Wchodzimy do klubu. Alek trzyma Kłapouchego. Zdejmuję mu kurtkę, czapkę, buty. Zakładam niedawno kupione „żłobkowe” kapcie. Mam wrażenie, że serce tłucze mi się po całej klatce piersiowej, kiedy oddaję synka w ręce uśmiechniętej opiekunki. On patrzy na mnie, nie rozumiejąc, co się dzieje. Przez ułamek sekundy widzę w jego oczach pytanie, którego przecież nie może jeszcze wyrazić, bo na razie wychodzi mu tylko parę słów: mama, tata, da, am, papa
Zamykam drzwi. Płacze. Jeszcze chwila wahania, wychodzę.
Gdy półtorej godziny później otwieram drzwi pokoju zabaw, szukam Alka wśród innych maluchów. Jest. Siedzi na kolanach pani, obok niego kolega. Może pierwszy prawdziwy w jego życiu. Bawią się tym ażurowym żółwikiem. Ale gdzie jest Kłapouchy?!
Żłobek:
opieka nad dziećmi od ukończenia 20. tygodnia życia; dziecko może być 10 godzin dziennie (więcej za dodatkową opłatą); w zajęciach nie mogą uczestniczyć rodzice; dzieciom zapewnia się wyżywienie; lokal ma co najmniej dwa pomieszczenia, w tym jedno przystosowane do odpoczynku dzieci.
Klub dziecięcy:
opieka nad dziećmi od ukończenia 1. roku życia przez 5 godzin dziennie, ale czas opieki nie może być wydłużony, a w zajęciach mogą uczestniczyć rodzice dzieci. Nie trzeba zapewniać wyżywienia dzieciom i wystarcza lokal z co najmniej jednym pomieszczeniem.