Indywiduum klecące niniejszy felieton od lat omija szerokim łukiem wszelakiej maści sklepy wielkopowierzchniowe i stara się zaopatrywać w niezbędne do życia wiktuały na tradycyjnych krakowskich targowiskach, gdzie każdy grosz trafia bezpośrednio do drobnego polskiego przedsiębiorcy.
W największej tajemnicy zdradzę Państwu, że moim ulubionym miejscem zakupowym, na którym bywam praktycznie codziennie, jest to położone tuż obok Ronda Kocmyrzowskiego, gdzie można nabyć chyba najlepsze wędliny w całej Małopolsce. Niestety, nie mogę kontynuować mojego ukochanego wątku kulinarnego, gdyż Redaktor Naczelny już kilkukrotnie upominał mnie, abym przestał wciąż myśleć o żarciu, a zajął się swoją robotą, dlatego teraz opiszę Czytelnikom wspaniałe zjawisko, jakim jest moda na armię.
Modę na armię - tę nowohucką - najlepiej można zaobserwować w przywołanej powyżej okolicy, gdzie we wczesnych godzinach popołudniowych grasują tabuny nastolatków odzianych w wojskowe uniformy. Są to uczniowie klas mundurowych z pobliskich szkół, którzy już na wczesnym etapie życia postanowili związać swój los z wojskiem. Cóż, nie mam najmniejszego zamiaru ukrywać, że moje żołnierskie serce się niezwykle raduje, gdy mogę sobie obejrzeć młodzież dobrowolnie i z pokorą przyjmującą ograniczenia, jakie nakłada na nich wybór profilu kształcenia. Nigdy nie widziałem umundurowanego chłopca czy dziewczyny palących publicznie papierosy, maszerujących w rozchełstanej bluzie mundurowej albo zachowujących się w sposób krzykliwy lub wyzywający. Oni zdecydowanie różnią się od swoich rówieśników, a ja mogę tylko złożyć gratulacje im, ich rodzicom i wychowawcom, a także ministerstwu obrony za śmiałe wdrożenie samego pomysłu.
Sam pomysł nie jest nowy, gdyż wystarczy sobie przypomnieć tureckich janczarów. Oczywiście, dziś nie może być mowy o podobnym fanatyzmie, jednak jądro idei jest zbliżone. W czasach PRL-u oraz jeszcze kilka lat po jego upadku funkcjonowały w Polsce licea wojskowe, których absolwenci zasilali szeregi szkół oficerskich lub chorążych i z pokorą przyznaję - a zetknąłem się z wieloma z nich podczas czterech lat nauki - iż byli oni zdecydowanie lepiej przystosowani do znoszenia trudów codziennej służby od pozostałych studentów. Co prawda, czas i trening nieco wyrównywały poziom, ale okres początkowy należał bezsprzecznie do exuczniów „wojskówek”.
„Wojskówki” dadzą nam trzon kadr, ale należy zabiegać o to, by młodzi ludzie garneli się do służby. Cywilny rynek pracy jest obecnie atrakcyjny, dlatego armia boryka się z problemami personalnymi. Być może trzeba pomyśleć o okresowym zwolnieniu z płacenia ZUS-u i podatku dochodowego osoby dobrowolnie odbywające przeszkolenie oraz nakręcić kilka filmów przygodowych w stylu „Rambo”, opowiadających o polskich żołnie-rzach w Iraku czy Afganistanie. Wachlarz możliwości jest szeroki i teraz trzeba bezwzględnie podjąć podobne inicjatywy, aby społeczeństwo zdecydowanie poparło rozkręcenie i utrzymanie mody na armię.
Howgh!