Talent? Tak, ale ważniejsza w muzyce jest ciężka praca
Rozmowa z Piotrem Chęckim z Dobrzynia nad Wisłą, saksofonistą jazzowym, grającym w zespole „Algorhythm”.
- Skąd pana pasja muzyczna? To rodzinne?
- Pasja zrodziła się sama. Do muzyki najbardziej przekonała mnie mama, która jest w ogóle dla mnie inspiracją. To mama wysyłała mnie na lekcje pianina. Ale przypominam też sobie wujka ze strony mamy, który chętnie grał na gitarze. Był amatorem, ale miał wielką pasję do różnych ciekawych rzeczy. A w moim przypadku powiem, że wcześnie zdecydowałem się na inny instrument, niż pianino. I był to saksofon.
- Jak ją pan realizował tę pasję jako uczeń?
- Jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej, chyba w czwartej klasie, zacząłem grać w orkiestrze dętej w Dobrzyniu nad Wisłą. Wówczas była ona jeszcze orkiestrą miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. (Dziś działa pod egidą Dobrzyńskiego Centrum Kultury „Żak” - przyp. autorki) Miałem początkowo być trębaczem, ale trąbki nie było. Przypadł mi wiec saksofon.
- Czy w liceum imienia Baczyńskiego we Włocławku, którego jest pan absolwentem, ujawnił pan swoje granie? Występował na akademiach „ku czci” czy w innych koncertach?
- Niespecjalnie. Pamiętam, że trudno mi było połączyć jednoczesną naukę w szkole ogólnokształcącej i muzycznej. Z tym problemem boryka się chyba wielu uczniów łączących pasję muzyczną ze zdobywaniem ogólnokształcącego wykształcenia.
- Odebrał pan klasyczne wykształcenie. Dlaczego więc jazz?
- Dlaczego jazz? Długo grałem muzykę klasyczną.Wybrałem jazz, bo bardzo dobrze wyraża to, co we mnie drzemie.
Piotr Chęcki jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku w klasie saksofonu prof. Macieja Sikały. Stypendysta i laureat wielu nagród, zarówno w muzyce klasycznej, jak i jazzowej, w konkursach w Polsce i poza jej granicami. Brał udział w warsztatach muzycznych prowadzonych przez jazzowe sławy, takie jak: Seamus Blake, Clarence Penn, Kurt Rosenwinkle, Krzysztof Urbański, Leszek Żądlo. Grał na takich festiwalach jak Jazz Jantar, Komeda Jazz Festiwal czy Jazz Festival w Bydgoszczy. |
- Po maturze wybrał pan Trójmiasto...
-... chce pani zapytać, dlaczego Akademię Muzyczną w Gdańsku, a nie Akademię Muzyczną w Katowicach? Trójmiasto miało zawsze swój odrębny styl, wyrazisty w muzyce improwizowanej. A to ona mnie pochłania. Wybór był więc oczywisty. Tutaj udalo mi się spotkać wielu muzyków, mających podobną wrażliwość. Nagrywam z niektórymi z nich do dziś.
- Jest pan, jako muzyk młodego pokolenia, laureatem wielu konkursów, grał pan z wieloma sławami. Wierzy pan w talent, ciężką pracę czy szczęście na ścieżce muzycznej kariery?
*Talent? Jest ważny, ale gdy rozmawiam z muzykami większość z nich przyznaje, że to kwestia ciężkiej pracy. Muzyk - to jest trudny, piękny zawód.
- Najciekawsze miejsce, gdzie pan grał?
- Dżakarta. Indonezja.
- Egoztyczne klimaty? Nam w Europie jazz kojarzy się z klubami w Paryżu, Niemczech, z kolebką jazzu, Nowym Orleanem. A tu wyspiarskie państwo, turystyka, piękne Bali...
- Dowiedziałem się, że indonezyjski pianiasta jazzowy szuka muzyków, z którymi mógłby stworzyć zespół. I tak znalazłem się na Java Jazz Festiwal, wspaniale zorganizowanej imprezie, gdzie grali naprawdę wielcy muzycznego świata. To było niezapomniane, egzotyczne doświadczenie. To największy na świecie festiwal jazzowy, który odbywa się corocznie właśnie w Dżakarcie Jego twórcą i założycielem jest Peter Frans Gontha, ambasador Indonezji w Polsce. Wystąpili tu między innymi Ron King Big Band, Chris Botti, Chaka Khan, Richard Bona. Trzysta zespołów, siedemnaście scen, wielkie święto muzyki!