Takiego trenera kobieciarza Widzew potrzebuje
Jedziemy na ligowy mecz, wszyscy piłkarze już są, wszyscy spakowani w autokarze, ale nie ma najważniejszej osoby. Czekamy pięć, dziesięć minut, wreszcie kapitan podejmuje decyzję, że jedziemy po dom trenera. Podjeżdżamy, a na balkonie domu szkoleniowca widzimy roznegliżowaną młodą kobietę. Gdy kapitan wchodzi do domu trenera, ten przeprasza, że źle się czuje i na mecz nie pojedzie.
Tę nietypową historię opowiadali piłkarze dawnego legendarnego Górnika Zabrze o węgierskim trenerze. Geza Kalocsay z powodu romansów musiał uciekać z Polski, ale każdy zawodnik Górnika powie, że europejskiego, nowoczesnego stylu gry nauczył ich właśnie ów kobieciarz. Niech będzie taki, byleby umiał prowadzić zespół i odmienił drużynę.
Czy takich kobieciarzy doczekamy się w Widzewie?
Mnie i większości kibiców marzył się duet na stanowisku trenera Widzewa Franciszek Smuda - Tomasz Muchiński. Obaj dogadują się wspaniale, jest między nimi chemia, a w żyłach płynie widzewska krew. Pojawiają się na giełdzie jeszcze inne nazwiska, ale cieniem się kładzie bardzo ważna kwestia.
Otóż w Widzewie brakuje kasy. Niedawno jeden z byłych widzewiaków, dziś prowadzący prężnie działający klub skarżył się, że Widzew nie zapłacił mu 4 tys. zł za pozyskanie trzech piłkarzy z rocznika 2000. Jak w dawnych czasach prezes unikał rozmów z wierzycielem, tłumaczył się, że jest u lekarza, w sklepie, itd. Wypisz, wymaluj, jak w dawnych dobrych czasach. Tylko tamten wielki zadłużony Widzew grał w Lidze Mistrzów, ten nie może wydostać się z trzeciej ligi.
Dlatego maleje nasza nadzieja na zatrudnienie markowego trenera, bo takowy kosztuje. Mało prawdopodobne jest też, że prywatny, tajemniczy sponsor będzie płacił pensję trenerowi. Takich filantropów już dzisiaj w Widzewie nie ma. Było dwóch, jak Stanisław Syguła i Grzegorz Waranecki, ale pokazano im drzwi.
Może się mylę, wtedy wszystko odszczekam tak głośno, jak robi to moja suka Samanta.
W ŁKS na razie trenera kobieciarza o otwartym, europejskim pomyśle na piłkę nie potrzeba, bo łodzianin Marcin Pyrdoł wygrał pierwsze trzecioligowe starcie. Pomnik należy się Jewhenowi Radionowowi, bo to odkrycie ligi. Ukrainiec grał jak z nut. Clou w budowie drużyny tkwi w tym, aby znaleźć takiego właśnie zawodnika, który będzie stanowił różnicę. Nie jest drogi, nie jest znany, ale stał się bardzo ważną postacią drużyny. Trzeba szukać właściwych ludzi do łódzkich klubów.