Tajemnica Matki Boskiej z Jasnej Góry
Te blizny na obliczu Matki Boskiej Częstochowskiej pokazują, że Bóg przebacza nam głupotę, ale to nie znaczy, że jej nie widzi i nie zapamiętuje - mówi ks. dr Lucjan Bielas, historyk Kościoła, w 300-lecie koronacji obrazu.
Wymodlił kiedyś ksiądz jakiś cud przed jasnogórskim obrazem?
Można nazywać to cudem lub nie. Dla mnie to był cud. Wybrałem się do Częstochowy jako młody mężczyzna, szukający swojej drogi. Wielu młodych ludzi bierze udział w pielgrzymkach na Jasną Górę właśnie dlatego, że stoją przed dorosłością i nie wiedzą, co powinni robić. Pamiętam dobrze tę modlitwę, rozmowę z Bogiem, prowadzoną wśród tłumu, który mało mnie nie zadeptał. Normalnie tłum mnie rozprasza. A wtedy poczułem, że jestem tylko ja i Bóg wskazujący mi drogę.
Wtedy poczuł ksiądz powołanie?
To nie tak, że spłynęli na mnie aniołowie. Poczułem jednak jasność myśli i trzeźwość decyzji. Znam wielu, którym modlitwa przed jasnogórskim obrazem pomogła w znalezieniu swojej drogi. Znam ludzi, którzy odeszli od Boga, a w Częstochowie doznali łaski powrotu. Modlitwa przed jasnogórskim obrazem może być doświadczeniem w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji.
Jest tylko jeden potwierdzony przypadek cudu, który wydarzył się dzięki modlitwom do jasnogórskiego obrazu.
Uzdrowienie Tekli Bobrowskiej, XVIII wiek. Pamiętajmy jednak, że przez potwierdzony rozumiemy taki cud, po którym został uruchomiony cały żmudny proces weryfikacyjny. Tym, którzy doznali łask za wstawiennictwem Maryi, zazwyczaj na tym nie zależy. Proszę zwrócić uwagę na wota dziękczynne, które ozdabiają jasnogórski klasztor. Za każdym z nich - a tej biżuterii, różańców, medalików jest przecież mnóstwo - stoi osobiste doświadczenie choroby, cierpienia, nieszczęśliwego wypadku czy konieczności podjęcia jakiejś trudnej decyzji. W przypadku każdego wotum ludzie o coś prosili, doznali łaski Bożej i wrócili za nią podziękować. A przecież w ewangelicznej przypowieści na dziesięciu trędowatych uzdrowionych przez Jezusa przyszedł podziękować tylko jeden. Więc wszystkie te wota - a szczególnie te anonimowe, niekupowane na pokaz - można potraktować jako dowody cudów.
Ciekawe, jak wota dziękczynne wyglądają w Niemczech czy Austrii. Często jeżdżę do Bawarii, to taka moja kolejna - obok Jaworzna i Krakowa - baza. Tam, w ojczyźnie Benedykta XVI, w Altötting, jest sanktuarium maryjne, w którym ludzie modlą się przed figurą Matki Bożej. Mam do Maryi z Altötting osobisty stosunek - kiedyś w tej maleńkiej kaplicy, tuż po mszy, zeszły mi kamienie nerkowe. Tylko ktoś, kto cierpiał na tę dolegliwość wie, jakie to bolesne. Powracając do wotów: tam ci, którzy chcą podziękować za wymodlone łaski, zlecają namalowanie obrazu przedstawiającego tragedię, z którą zwrócili się do Matki Boskiej. Więc cała ściana kaplicy jest obwieszona obrazami: ktoś spadł z wozu, a ktoś chory leżał w łóżku, komuś palił się dom, albo paliło się całe miasto. To robi wrażenie.
Ściana cudów maryjnych?
Maryja nie dokonuje tych cudów, ich dokonuje Bóg, a Ona jest tylko, i aż, pośrednikiem. Prosi o łaski dla nas. Szczególna rola Maryi - matki, kobiety, dziewicy - została zaznaczona już w Ewangelii. I ten kult Matki Boskiej, kobiety, która całkowicie zaufała Bogu („zbyt piękna, żeby jej pożądać” - powiedział włoski malarz, Fra Angelico) - towarzyszy nam od początku chrześcijaństwa, a już w kulturze i historii Polski ma szczególne znaczenie.
Żeby wymienić choćby obronę Jasnej Góry przed Szwedami w 1655 roku.
Od strony militarnej to nie była istotna sprawa, natomiast to, co stało się w Częstochowie podczas potopu szwedzkiego, dla ducha narodu miało znaczenie kluczowe. Stało się symbolem. Oto 200 osób obroniło klasztor przed armią kilku tysięcy Szwedów. To, co wydarzyło się pod koniec 1655 roku, jest umocnieniem wiary i buduje narodowy etos.
Co ciekawe, po potopie szwedzkim w Polsce wystąpiła fala objawień maryjnych. Nagle mnóstwo ludzi zaczęło twierdzić, że albo im się Maryja objawiła, albo wymodlili u niej cuda.
Myślę, że w tych okolicznościach do Polaków dotarło, jak ważna jest Jasna Góra, jak duże wstawiennictwo Maryi.
Obraz został koronowany ponad 60 lat później, 8 września 1717 roku. My świętujemy w tym roku 300-lecie tego wydarzenia, ale tak naprawdę: co ono oznacza? Co się wydarzyło, oprócz tego, że Matka Boża Jasnogórska otrzymała od papieża Klemensa XI korony?
Ukoronowanie ma wymiar symboliczny. Ta uroczystość była dla ludzi, nie dla Matki Boskiej. Matka Boska jest od dawna ukoronowana w Niebie i te korony papieskie potrzebne jej nie są. Chodziło w tej koronacji przede wszystkim o to, żeby dowartościować to sanktuarium. Był w tym również piękny wymiar metaforyczny - oto nasza, narodowa Matka Boża Jasnogórska, która chroni Polskę, dostaje korony od papieża, widzialnej głowy Kościoła Chrystusowego. Czyli jesteśmy patriotami, Polakami, jesteśmy dumni ze swojej ojczyzny, ale jesteśmy też członkami Kościoła Powszechnego - z otwartymi sercami.
Dlaczego ten obraz ma cudotwórczą moc?
On sam w sobie jej nie ma. Tak samo mogę wybłagać Maryję o wstawiennictwo, modląc się do wizerunku Maryi wydrukowanego na kawałku papieru, który rozdają księża podczas wizyt duszpasterskich. To nie jest kwestia wizerunku maryjnego, tylko naszej wiary. Chodzi tylko o wygenerowanie tej wiary. W tym pomaga obraz jasnogórski.
Nie rozumiem.
Rzeczy przenikają duchem. Dobrym lub złym. Choć nie potrafimy tego wytłumaczyć, tak jest. Kiedyś zapytałem znajomego profesora neurochirurgii: dlaczego jest tak, że myślę o kimś w Australii, a on zaraz do mnie dzwoni? On odpowiedział: nie wiem, ale często tak to działa. Więc tak jak nie potrafimy wytłumaczyć przenoszenia myśli czy ściągania kogoś myślą, tak samo nie potrafimy wytłumaczyć tego przenikania ducha. Ale w jakiś sposób to czujemy. Widzi pani tę podkładkę na biurko, służącą do pisania? Należała do Bruna Pfütze. SS-mana, komendanta obozu w Jaworznie. Tak potoczyły się losy, że odziedziczyłem po nim pewne rzeczy. I ja czuję tego złego ducha. Wyroki śmierci, które zostały tu napisane.
Dlaczego jej ksiądz nie jej wyrzuci, tylko trzyma w widocznym miejscu, codziennie dotyka jej, pracując?
Bo jej widok mobilizuje mnie do modlitwy za tych, którzy cierpieli w jaworznickim obozie. Czuję się powołany do tego, żeby przemieniać zło w dobro. W modlitwę.
Ktoś może się z takiej wiary śmiać, ale tak jest. A nie każdy to może udźwignąć. Krakowski kuśnierz, którego znam wiele lat, człowiek twardo stąpający po ziemi, nieskłonny do egzaltacji, opowiadał mi, że w jego ręce trafiła kurtka po sataniście. Musiał ją wyrzucić, bo kiedy ją dotykał, czuł - a to człowiek przyzwyczajony do dotyku skóry, który całe swoje życie to robi - że to skóra przesiąknięta złem.
Czy stąd nie jest już tylko o krok od wiary w magiczne talizmany? Akurat sama nie wsiadam do samolotu bez kolczyków w czterolistne koniczyny, ale z tego co wiem, Kościół raczej takiej postawy nie pochwala.
Takie jak pani w średniowieczu paliliśmy na stosie (ale, proszę się nie martwić, mamy te czasy za sobą). Mówiąc poważnie: to, że przedmioty są przesiąknięte duchem, dobrym lub złym, to jedna rzecz. Druga jest taka, że my nie możemy uzależniać swoich decyzji od magii. To tak, jakbyśmy wywierali na Bogu Stworzycielu presję („skoro zakładam kolczyki z koniczyną, mam bezpiecznie dolecieć”). A to na pewno się Bogu nie podoba. Jedynym, który ma władzę nad złymi duchami, jest Chrystus i to jego należy się trzymać. To jednak temat na inną rozmowę.
Powracając do Matki Bożej Jasnogórskiej: czyli księdzu chodzi o to, że ten obraz jest wzmocniony siłą modlitw i własnej historii?
Tak. Można oczywiście zapytać - jaki jest sens kultu obrazu? Na początku VIII wieku, pod wpływem rozwijającego się islamu, trwała dyskusja: czy mamy prawo malować Jezusa? Odpowiedź dał nam Jan z Damaszku, teolog i filozof. Powiedział tak: Bóg swoim wcieleniem - tym, że stał się człowiekiem z twarzą i ciałem - daje nam prawo do malowania swojego wizerunku. Jest też coś, co powala mnie w Drodze Krzyżowej. Stacja VI, Weronika ociera twarz Jezusa. Gdy o tym myślałem - a jestem człowiekiem żyjącym wśród aparatów fotograficznych, w tym domu mam kolekcję dwustu - w mózgu pootwierało mi się trochę plików. Przecież człowiek jest najbardziej nagi na twarzy. A Chrystus daje jej, Weronice, swoją twarz. Tak się postępuje tylko z kimś, kogo się kocha.
Nie jestem wielkim znawcą Puszkina, ale proszę zwrócić uwagę, jak pięknie on opowiada o wizerunku maryjnym w swoim wierszu „Madonna”. „Nie mnóstwem malowideł starej szkoły włoskiej, chciałbym dom swój ozdobić. (…) W zacisznym moim kącie, śród zajęć niesprawnych, jeden obraz niech widzi trudy me i troski, ten jeden: oto z płótna jak z obłoków jawnych, patrzy Przeczysta Panna i Zbawiciel Boski”.
Według legendy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej namalował święty Łukasz, na drewnie stołu domu Maryi w Nazarecie. A kiedy on powstał naprawdę?
Prawdziwe pochodzenie obrazu do dzisiaj jest przedmiotem sporu, choć został on bardzo dobrze zbadany. Jeśli chodzi o rzekome autorstwo Łukasza Ewangelisty: to legenda. Choć ma ona pewien sens symboliczny - Łukasz zostawił najpełniejszy obraz Maryi w Ewangelii, jak również najpełniejszy obraz dzieciństwa Chrystusa. Tylko ona, Maryja, mogła opowiedzieć mu te historie, które później opisał. Zatem rzeczywiście można powiedzieć, że Łukasz namalował obraz Matki Chrystusa: nie na drewnie, a w Ewangelii.
Jeśli chodzi o fakty historyczne, obraz trafił na Jasną Górę pod koniec XIV wieku - został podarowany sprowadzonym z Węgier paulinom przez księcia Władysława Opolczyka. Ufundował on również klasztor dla paulinów, w którym umieścili oni obraz - możemy więc przypuszczać, że już wtedy wokół obrazu coś się działo, ludzie otaczali go kultem. Bo w jakim innym celu książę miałby fundować ten klasztor? Opolczyk musiał widzieć w tym głęboki sens. I to, co zrobił on i Zebrzydowski w Kalwarii to były genialne posunięcie, można powiedzieć katechetyczne. Ile już stuleci ci arystokraci nie żyją, a sanktuaria, które stworzyli, przyciągają miliony pielgrzymów i są miejscem szczególnego kultu.
Czy jest coś, co szczególnie przyciąga wzrok księdza, gdy patrzy ksiądz na ten obraz?
Blizny Matki Boskiej. To pozostałość po napadzie na Jasną Górę w 1430 roku. Dokonali go rozbójnicy; byli wśród nich zarówno husyci, jak i młodzi przedstawiciele polskiej szlachty (król Jagiełło, który bardzo czcił ten obraz, miał nosić się z zamiarem napadnięcia w odwecie na Czechy, z czego podobno zrezygnował, gdy dowiedział się, że większość rozbójników była Polakami). Jan Długosz opisuje, że rabusie liczyli na cenne skarby i wota, ale nie znaleźli w klasztorze tego, o co im chodziło - obraz zniszczyli więc z wściekłości. Wyrwali go z ołtarza, porąbali szablami, przebili mieczem, a potem zostawili.
Później konserwatorzy próbowali usunąć te blizny, które zostały na twarzy Matki Bożej. Ale nigdy nie udało się zamalować tych uszkodzeń. Symboliczne, prawda? Myślę, że idzie za tym przekaz: Matka Boża, przy całej złożoności naszej polskiej natury - jesteśmy wrażliwi, skłonni do pięknych czynów, ale bywamy też głupi i chciwi (my, z husytami, z innowiercami będziemy rabować i niszczyć swój skarb) - wyprosiła nam tyle łask. Ale te blizny pokazują, że Pan Bóg przebacza nam głupotę, ale to nie znaczy, że jej nie widzi i nie zapamiętuje. Te blizny, jak dla mnie, są krzykiem: Polacy, zastanówcie się, co robicie!